Recenzowana tu przeze mnie powieść fantasy przenosi nas do Doliny, niewielkiego obszaru, które było kiedyś jednym królestwem, ale po śmierci starego władcy w trakcie Waśni zostało podzielone pomiędzy jego dzieci i składa się teraz z kilku drobnych państewek. I to właśnie w jednym z nich – Wichrowinach – mieszka narrator i zarazem jeden z protagonistów – człowiek Kociołek, właściciel Karczmy pod Kaprawym Gryfem, w której rezyduje także jego żona Sara, ich troje dzieci: Salia, Edvin i Nut oraz teściowa Andrea. Siedlisko ze względu na fantazję ojca mężczyzny ma obecnie dwa piętra i mur obronny, przypomina więc ni mniej, ni więcej niewielki zamek. Jest także punktem wypadowym dla drużyny Kociołka, która regularnie wyrusza na zarobkowe wyprawy. A ponieważ staje się powoli coraz bardziej znana ze swojej skuteczności i pomysłowości, dostaje nie do końca chciane zlecenie od lokalnego władcy księcia Stefana, by pomóc jego siostrze Yannie w księstwie Dymu. I tak niechętni bohaterowie wyruszają w drogę, by wpaść z deszczu pod rynnę. I robią to mimo wyraźnej prośby Sary, by nie angażowali się więcej w niebezpieczne sytuacje.
Coś mi mówiło, że jeśli uszanuję jej obawy, nasza drużyna posypie się jak postanowienia natury moralnej na progu burdelu.
W tym miejscu warto pokrótce opisać towarzyszy Kociołka. Pierwszym z nich jest Gramm, wieczne narzekający i lubiący gorzałkę oraz solidne bijatyki krasnolud, który w wolnym czasie wykazuje się sporym talentem konstruktorskim. Drugi to milczący i wiecznie gdzieś znikający elfi zabójca Eliah, trzeci to potężnie zbudowany człowiek i doświadczony wojownik – były kapłan o imieniu Urgo, który wyznaje bardzo sztywne zasady moralne. Czwarty to niepozorny goblin o imieniu Zwierzak, który lubi sobie czasem coś podwędzić i opluć, a kompanii dopełnia guślarz Żychłoń, posunięty w latach mężczyzna o szerokiej wiedzy. Czy taki skład coś Wam przypomina? Bo mi od razu przyszło do głowy, że jest to typowa drużyna RPG, nie uważacie, że ma wręcz optymalny skład?
Elementy gier fabularnych rzucają się też w oczy w fabule – która oparta jest rzecz jasna na kolejnych questach. Akcja leci do przodu niczym strzała z łuku i niejednokrotnie każe naszym śmiałkom stawać do walki i rozwiązywać piętrzące się problemy, od otwierającego tom uratowania córki księcia Ruperta przed porywaczami, przez drobne potyczki z rozmaitymi bestiami na szlaku, do znacznie poważniejszych wyzwań, w tym dotarciu do tematu tytułowego Złego. Teoretycznie zostało ono pokonane jakiś czas temu w czasie bitwy pod Wyrzyskiem, jednak w praktyce okazuje się, że może ono przyjmować znacznie bardziej zaawansowane formy, niż ktokolwiek się spodziewał... Autor wymyślił przy tym interesującą systematykę owych groźnych stworów, tak więc wraz z rozwojem wydarzeń ramię w ramię z bohaterami dowiadujemy się o nich coraz więcej. Przy czym należy wspomnieć, że cały toczący się tu ambaras jest podlany sporą dawką humoru, występującego tu w formie komizmu sytuacyjnego, postaci, jak i słownego. Drobną próbkę tego ostatniego zawarłam w cytatach, byście mogli przekonać się, jak się prezentuje. Mnie szczególnie ubawiły uspokajające listy, które Kociołek pisał z wyprawy do swojej żony.
Rycerz zmiażdżył guślarza spojrzeniem groźniejszym od moru i podatku nadzwyczajnego.
Czy powieść ma jakieś wady? Podział na dobro i zło jest tu jak na mój gust zbyt wyraźny, a postaci schematyczne, bo nie ma w nich ani jednego odcienia szarości, nie wspominając już o braku członka płci żeńskiej w drużynie Kociołka. Ponadto niektóre sceny walk z potworami miałyby sens w kampanii RPG, ale w moim odczuciu nie wnoszą wystarczająco dużo do fabuły. Nie do końca śmieszyły mnie też wątki erotyczne, szczególnie pewna łąka pełna kopulujących wróżek czy elfie Chędożynki, bo niespecjalnie cienię sobie taki rubaszny humor.
Jednakże podsumowując moje wrażenia z lektury powiem, że Nie ma tego Złego to jedna z tych lekkich i zabawnych książek fantasy, które angażują czytelnika za pomocą pomysłowej, wartkiej fabuły i zagadki pojawiającej się w tytule, dzięki czemu czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Z chęcią wyruszę więc z Kociołkiem i jego kompaniją na kolejne wyprawy i dowiem się, czy dadzą radę rozwiązać problem Złego w Dolinie w drugim tomie tej serii zatytułowanym Głodna Puszcza. (Mam nadzieję, że Mikołaj w tym roku się spisze). I planuję też zabrać się za już zapowiedziany na luty 2022 trzeci pt. Przed wyruszeniem w drogę. (Każdy fan cRPG z pewnością wie, jak dokończyć tę wypowiedź).
Tytuł: Nie ma tego Złego
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2021
Stron: 400
Mam ją w planach <3
OdpowiedzUsuńNie jest najgorzej, ale czuję, że i mnie pewne sceny by nie śmieszyły
OdpowiedzUsuńWidziałam sporo informacji o tej książce i często gdzieś mi się tam przewijała, ale nie byłam szczególnie zainteresowana. Po tej recenzji zmieniam podejście! Rozejrzę się za tą książką ;)
OdpowiedzUsuńGdzieś mi się rzuciła w oczy ta książka. Sama nie wiem czy mam ochotę po nią sięgać czy też nie, ale recenzja naprawdę kusząca.
OdpowiedzUsuńCoś mi mówi, że książka mi się spodoba.
OdpowiedzUsuńCzasem potrzebne są takie lekkie książki ❤
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem :)
OdpowiedzUsuńCzyli na czas międzyświątecznego odpoczynku idealna :D Wtedy wady mnie aż tak nie bolą xD
OdpowiedzUsuńDla miłośników gatunku to na pewno fajna propozycja
OdpowiedzUsuńRubaszny humor też do mnie nie trafia, ale poza nim było na tyle dużo żartów w innym typie, że też się uśmiałam. Podobała mi się ta książka, choć wolę kolejny tom - trzymam kciuki za mikołaja.
OdpowiedzUsuń