07 marca 2020

Jak Kosmacz i wiedźma Bolka ratowali – „Żółte ślepia” Marcina Mortki

Już sam główny bohater na okładce zachęca do sięgnięcia po powieść Żółte ślepia Marcina Mortki, a jej zawartość przygodowe fantasy w słowiańskim klimacie sprawdza się równie dobrze. 
 

Ów brodaty i włochaty siłacz z młotem w dłoni to nikt inny jak Medvid, zwany też Kosmaczem, asystujący księciu Bolkowi z Gniezna w ochronie przed bytami nadprzyrodzonymi typu wilkołaki. Niektórzy, jak biskup Berwid, nie wierzą w takie istoty, a konflikt pomiędzy nową a starą wiarą zaczyna się zaogniać, m.in. z powodu wycinania świętych drzew. Jednak gdy pewnego poranka po sutej uczcie znika książę, jego żona i cały dwór, a podwórzec pełen jest dziwnych szponiastych śladów, Medvid bez chwili wahania udaje się do zaprzyjaźnionej wiedźmy Gosławy po pomoc. Ta, sprawdziwszy osobliwie pusty świat duchowy, uzyskuje tylko jedno słowo: Rowokół. A jako że jej stary znajomy mógłby na ten temat wiedzieć coś więcej, wyruszają do niego po radę. I zgodnie ze starą zasadą: przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę, ich osobliwa kompania wzbogaca się o mielącego ozorem domowika, a także o niemieckiego rycerza Oswalda, który jako jedyny nie zniknął po feralnej uczcie. Tymczasem wieści o zaginięciu księcia zaczynają się roznosić po całej okolicy i kolejni chętni planują sięgnąć po jego schedę, zaś napotkane nadprzyrodzone stwory nazywają Medvida zdrajcą...


W trakcie tej lektury bawiłam się po prostu znakomicie, bo autor prowadzi fabułę nad wyraz wciągająco i wartko, i nasza niezwykła grupka bohaterów popada co i raz to w nowe tarapaty, natykając się na swej drodze na całą czeredę niekoniecznie przyjaznych utopców, upirów i nawii, niezbyt rozgarniętych stolemów, potrzebujących pomocy brzeginek czy fascynujących się śmiercią Gnilców. Co istotne, istoty te są nie tylko źródłem przygód, ale i pretekstem do prowadzenia rozważań nad dobrem i złem: Zło jest tym, co zabija ze swej natury. Nie dla jedzenia czy srebra, ale samo z siebie. Złem jest wilkołak, którego owładnęło szaleństwo nie do opanowania. (s. 230) Jak więc widzicie, świat przedstawiony usatysfakcjonuje niejednego miłośnika mitologii słowiańskiej. Nie inaczej będzie z bohaterami – bowiem Medvid to typowa postać z pogranicza światów: ma ogromną siłę i wyostrzone zmysły, a jego miano Kosmacz używane było w języku staropolskim jako eufemizm na niedźwiedzia, jednak chce przebywać z ludźmi, a szczególnie z pewna kobietą; wiedźma Gosława ma chatę na kurzych nóżkach i jest bardzo zaradna i charakterna, a do tego też momentami bezwstydna. Domowik, czyli rodzaj skrzata domowego, to postać komiczna, szczególnie ze względu na swoją nieustanną paplaninę, a całości dopełnia Oswald, który podejmuje dość zabawne próby mówienia poprawnie po polsku, a jego niezłomny honor zostaje nie raz narażony na szwank. I rzecz jasna mimo umieszczenia akcji na ziemiach polskich XI wieku, mamy tu do czynienia z całkowicie współczesnym sposobem myślenia, szczególnie w wydaniu Gosławy, która mówi m.in. tak: Mężowie (...) boją się starości swoich żon. (…) Jak myślisz, czemu tyle waszych demonów wygląda jak sędziwe staruszki? (s. 109) Język jest momentami stylizowany na staropolski, szczególnie w dialogach, i bałam się początkowo, że będzie na dłuższą metę przeszkadzał, ale na szczęście autor zachował w tej kwestii zdrowy umiar. Jako polonistka muszę natomiast pochwalić Marcina Mortkę za solidny research w kwestii staropolskich imion i pozostałych nazw własnych, bo pochodziły one często od zwierząt, zjawisk czy przedmiotów, i tak dzieje się i tu, bo pisarz z pewnością zajrzał do źródeł opisujących najstarsze polskie kroniki.

Podsumowując, Żółte ślepia Marcina Mortki to pędząca z prędkością zdeterminowanej wiedźmy na miotle przygoda w wydaniu słowiańskim, mająca klimat angażującej gry komputerowej fantasy z głównym questem polegającym na odnalezieniu księcia i jego kompanii i nie mniej ciekawymi pobocznymi zadaniami. Połknęłam ten smaczny kąsek w dwa wieczory i przypadło mi do gustu to lekkie, ale bardzo pomysłowe połączenie staropolskich wierzeń i podań ze współczesną, wartką fabułą. Mam nadzieję, że będziecie bawili się przy lekturze co równie dobrze, jak ja.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.

Autor: Marcin Mortka
Tytuł: Żółte ślepia
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2020

10 komentarzy:

  1. Omijałam twórczość tego autora, a po Twojej recenzji widzę, że to błąd. Z przyjemnością dam jej szansę 😊

    OdpowiedzUsuń
  2. Intrygująco! Raczej nie zwróciłabym większej uwagi na tę książkę ale po Twojej recenzji jestem zainteresowana

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi również bardzo przypadło to połączenie i trochę mam nadzieję, że autor "wypuści" kolejną książkę w podobnym klimacie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakoś popularne teraz słowiańskie klimaty. Czekam na kontynuację "Królewskiej Talii" Mortki od paru lat, a że ani widu, ani słychu, trochę mnie to zniechęca do sięgania po jego kolejne książki, zwłaszcza jeśli są początkami innych dobrze zaczynających się serii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest zupełnie samodzielna, zamknięta opowieść. Tak więc bez obaw, można czytać!

      Usuń
  5. Zawsze z niepokojem podchodzę do polskich autorów, ale ta książka wyjątkowo do mnie przemawia. Chociaż okładka straszy (przynajmniej mnie), to staropolskie wierzenia bardzo, ale to bardzo mnie przyciągają.

    OdpowiedzUsuń
  6. To chyba pierwsza książka Mortki, na którą faktycznie mam ochotę - zapoznałam się już kiedyś z inną jego pozycją (Miasteczko Nonstead), ale nigdy nie miałam na uwadze jakoś pilnie jego twórczości. Przez chwilę sądziłam, że Żółte ślepia to taka trochę inspirowana Wiedźminem historia, ale nie wiem skąd to porównanie mi się nasunęło. Przy okazji wizyty w bibliotece poszukam ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Okładka zdecydowanie nie zachęca do przeczytania, ale Twoja recenzja już tak :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam ją już w swoich czytelniczych planach. Mam nadzieję, że się nie zawiodę, ponieważ recenzje są naprawdę bardzo zachęcające.
    Książki jak narkotyk

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Chwilowo włączyłam funkcję moderowania, bo niestety na cel wzięli mnie spamerzy, mam nadzieję, że w ten sposób szybko się zniechęcą.