Czy wiecie, że C.L. Moore była nie tylko autorką i współautorką wielu powieści fantastycznych, ale także żoną Henry'ego Kuttnera? Zachęcona tymi faktami, a także obiecującym tytułem, sięgnęłam po „Poranek dnia zagłady”, by przekonać się, czym charakteryzuje się jej twórczość.
O czym jest ta opowieść? Przede wszystkim o byłym aktorze i reżyserze Howardzie Rohanie, który próbuje podnieść się po przedwczesnej śmierci żony Mirandy, topiąc smutki w alkoholu i wykonując podrzędną, niebezpieczną pracę. Niespodziewanie zostaje mu złożona propozycja nie do odrzucenia, gdy jeden z najważniejszych ludzi w totalitarnym państwie zleca mu dołączenie do wędrownej trupy teatralnej i wystawienie sztuki w okolicach, które próbują buntować się przeciw systemowi.
Stany Zjednoczone od 30 lat rządzone są oficjalnie przez prezydenta, a w rzeczywistości dyktatora Raleigha, w czym pomaga mu wszechobecny system zwany Komusem. Jednak w Kalifornii ponoć pracuje się nad Anty-Komem i to właśnie tam udaje się nasz narrator Howard Rohan, by wraz z resztą trupy wystawić sztukę, w której mają nie zmienić ani słowa. Jednak po dotarciu na miejsce mężczyzna angażuje się w niebezpieczne kontakty z lokalnym ruchem oporu, pakując się w coraz większe kłopoty.
Mocną stroną tej historii jest pokazanie silnych uczuć, które targają głównym bohaterem – jak przeżywa żałobę, szuka sensu w życiu, próbuje coś dla siebie ugrać, aż w końcu ze skrajnego egoisty przeradza się w kogoś bardziej wartościowego. I przy okazji muszę wspomnieć, że nie jest to postać, którą da się lubić – bo zmienia stany emocjonalne oraz zdanie jak chorągiewka.
Szkoda tylko, że świat przedstawiony nie jest tu tak dobrze dopracowany – bo autorka zarysowuje jedynie działanie Komusu, więc nie do końca byłam sobie w stanie wyobrazić działanie całego państwa, przez co nie była to dla mnie przekonująca dystopia. Na dodatek jak na mój gust za mało jest science w tym science fiction, bo właściwie nic nie jest tu wytłumaczone naukowo, a pojawiają się tu przecież skomplikowane urządzenia i systemy. Ponadto moim zdaniem tytuł obiecuje wiele dramatycznych wydarzeń, jednak treść książki zbyt dużo ich nie dostarcza.
„Poranek dnia zagłady” C.L. Moore może się spodobać miłośnikom dystopii, bo ma ciekawą koncepcję na system totalitarny, jednak w moim odczuciu w niewystarczającym stopniu wykorzystuje potencjału tego gatunku, skupiając się raczej na psyche głównego bohatera.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis.
Moja ocena: 4/6
Autor: C.L. Moore
Jestem ciekawa tej książki i zastanawiam się jak ja ją odbiorę.
OdpowiedzUsuń