Jakie fascynujące tajemnice odkryjecie wraz z bohaterami mojego najnowszego patronatu, czyli „Oka bez powieki” Marcina Monia? Serdecznie zapraszam do przeczytania kilku pobudzających apetyt czytelniczy fragmentów.
FRAGMENT I
– Znowu strażnicy traktów – szepnęła pieczętniczka. Zastanowiła się, za kogo ją wezmą – szczupłą kobietę u progu wieku średniego, która skromnie kryła szyję oraz dekolt pod jedwabnym szalem i podróżowała z chudym banitą o bladej skórze i żółtych tęczówkach. Wyglądali, delikatnie mówiąc, nietypowo. Jadący na przedzie brodaty mężczyzna gwizdnął na pozostałych. Wędrowcy przystanęli, spokojnie czekając, aż tamci ich otoczą. „Tak jakbyśmy mieli dokąd uciekać” – pomyślała Lael. Na tym odcinku trakt wżynał się w kamieniste podłoże, tworząc krótki, ale głęboki wąwóz. Komodrany ustawiły się w półkole, przypierając podróżnych do skalnej ściany. Keleb wzdrygnął się, gdy jeden z jaszczurów obwąchał go i łakomie kłapnął paszczą. Mężczyzna, który wyglądał na dowódcę, zmierzył wzrokiem najpierw jego, a potem Lael.
– Czemu podróżujesz z tym wyrzutkiem? – zapytał i nachylił się ku niej. – Nie wiesz, że takiemu to siedzieć w górach, a nie do ludzi leźć? W dodatku w święte miejsce. – Splunął. – Sam się prosi, zabieramy go. A ty nie płacz, znajdziesz sobie lepszego gacha, mniej chuderlawego i bez piętna. Jeszcze nam podziękujesz.
Lael przewróciła oczami tak mocno, że prawie zobaczyła własny mózg.
– Zaszła pomyłka – powiedziała chłodno. – Ten człowiek nie jest moim „gachem”…
– To byłoby przezabawne – szepnął Keleb. Lael skarciła go wzrokiem.
…tylko banitą, którego schwytałam. Tak się składa, że ja też noszę piętno, choć całkiem inne. Zerwała chustę, odsłaniając pajęczynę bladoróżowych pręg. Cienkie, precyzyjnie wypalone linie pokrywały szyję i dekolt kobiety, układając się w abstrakcyjny wzór oplatający okrągłe godło między mostkiem a gardłem.
– Pieczętniczka! – syknął któryś z pozostałych strażników. Jego wierzchowiec musiał wyczuć zaskoczenie jeźdźca, bo cofnął się o krok i warknął chrapliwie, aż zadygotało skórzaste podgardle.
– Nazywam się Lael i z dumą noszę na ciele pieczęć Taldżuna – powiedziała spokojnie. – Schwytałam tego banitę jakiś czas temu. Zamierzam oddać go w ręce władz.
Ton dowódcy przestał być pogardliwy, choć nadal pobrzmiewała w nim niechęć.
– Witamy cię, pieczętniczko Lael. Świetnie się składa, że nas spotkałaś. Możesz nam go oddać bez obaw, że ci ucieknie.
– Nie mam takich obaw.
– Zwiążemy go, przerzucimy przez grzbiet i raz-dwa stanie pod pręgierzem – dodał mężczyzna, jakby jej nie usłyszał. Nie dawał za wygraną. Pewnie bardzo chciał się wykazać.
– Wolę sama zaprowadzić banitę do Klasztoru Północnego.
– Czemu akurat tam? Prawo stanowi…
– Naprawdę chcesz pouczać pieczętnika na temat prawa? – przerwała mu ostro. – Święte kodeksy mówią, że mogę oddać przestępcę w ręce władz w miejscu, które uznam za stosowne. I wolno mi z tym zaczekać, jeśli zatrzymany może się przydać podczas trwającego dochodzenia.
– A czy pozwolisz…
– Zapytać o szczegóły? Nie. Dla dobra śledztwa – skłamała.
Dowódca strażników przygryzł wargę, zerkając na oba piętna – misterną pajęczynę kresek na skórze Lael i brzydkie, zygzakowate znamię w kształcie litery eina na czole Keleba. Po chwili namysłu uśmiechnął się chytrze.
– Dobrze, w takim razie zapomnijmy o sprawie, wysłanniczko Taldżuna. Będzie, jak postanowisz.
– Miło to słyszeć – odparła chłodno.
– Z szacunku do praw, których strzeżemy, odeskortujemy was do samego klasztoru – dodał napuszonym tonem. – Osobiście dopilnuję, aby banita został przekazany, komu trzeba.
FRAGMENT II
Zapadła cisza, w której nikt nie odważył się choćby odchrząknąć. Opat zbladł, a mnisi wbili wzrok w stół. Na temat pieczętników krążyło wiele mitów. Niektórzy widzieli w wysłannikach Taldżuna kapryśne, niemal nadludzkie istoty interpretujące święte prawa z wielką dowolnością. Inni mówili – albo raczej szeptali – że opowieści o nadprzyrodzonych zdolnościach należy włożyć między bajki, a władza pieczętników jest w dużej mierze fikcyjna i bierze się bardziej z lęku prostego ludu niż z rzeczywistych uprawnień nadanych przez bóstwo.
Zakonnicy jednak doskonale wiedzieli, że prawda leży pośrodku. Pieczętnicy, choć mogli wiele, byli odpowiedzialni za swoje decyzje, a za nadużycie władzy nierzadko czekał ich los gorszy od śmierci. Co nie zmieniało faktu, że gdyby Lael dopatrzyła się w postępowaniu opata rażącego zaniedbania obowiązków…
– Brońcie bogowie, nie! – zapewnił starzec, potrząsając obwisłymi policzkami. – Procesja nigdy się nie zatrzyma. Pamięć o Utraconych Światach nie umrze, choćbym miał samotnie okrążać mury klasztoru!
FRAGMENT III
Lael zadrżała. Zaszumiało jej w uszach, światło przygasło, kolory zbladły. Przez krótką chwilę czuła się jak we śnie, w którym pokój nagle znalazł się na dnie oceanu. A potem… Potem z sufitu spłynęła i wypełniła pokój ciemność czarniejsza niż smoła. Wokół Lael rozciągała się teraz bezgraniczna, pozbawiona światła otchłań. Nagle, nie wiadomo skąd, wyrosły mury z lśniącego obsydianu. Zamknęły się wokół pieczętniczki i uformowały niemożliwie wysoką wieżę – pustą, okrągłą, pozbawioną okien, o średnicy co najmniej stu kroków. Pod stopami zaistniała bazaltowa posadzka, a na ścianach zapłonęły pochodnie. Kręgi świecących punkcików zdawały się ciągnąć w nieskończoność, coraz wyżej i wyżej. Lael uklękła. Wiedziała, co ją czeka. Basowy pomruk zwiastował nadchodzącą synchronizację. Uniosła wzrok i przygotowała się mentalnie. W dół szybu sunął gigantyczny, czarny monolit podobny do Oka Taldżuna – ośmiościenna bryła w kształcie bliźniaczych piramid zrośniętych podstawami. Zwolnił i zawisł tuż nad pieczętniczką. Mimowolnie zadygotała, przytłoczona jego rozmiarem. Jednym wierzchołkiem mierzył w nieskończoność, a drugim w jej czoło. I nagle wystrzelił z niego strumień oślepiającego światła. Synchronizacja. Lael zacisnęła zęby, gdy do mózgu wdarł się potok obrazów i słów. …dotarłaś na miejsce czeka cię zadanie ktoś knuje przeciw nam niech procesja trwa kolejny tysiąc lat ludzie muszą wierzyć w stałość naszych rządów odkryj prawdę znajdź winowajców i miej oczy szeroko otwarte… W tym samym momencie setki wspomnień, myśli i obserwacji wyrwało się z jej pamięci, ochoczo wzlatując do boskiego umysłu Taldżuna.
FRAGMENT IV
Jako cerebral, a więc posiadacz nadludzkiego intelektu i wyczulonych zmysłów, Keleb przeżywał męki. Cierpiał jednocześnie na niedobór ciekawych bodźców i nadmiar tych monotonnych. Innymi słowy, nudził się i próbował nie oszaleć od smrodu oraz irytujących dźwięków. Jako osobę świecką, w dodatku banitę, nie wpuszczono go do górnych segmentów – lub, jak mówili mnisi, „kręgów” – klasztoru. Ulokowano go w szopie przy dziedzińcu, nieopodal obór, pralni, młyna i innych pomieszczeń gospodarskich. Był uwięziony na raczej niewielkim obszarze o kształcie obwarzanka. Jego swobodę z jednej strony ograniczały ściany głównego budynku, a z drugiej – zasięg niewidzialnej smyczy, na której trzymała go Lael. Choć wędrowali razem od kilku miesięcy, nieufna pieczętniczka powstrzymywała go przed ucieczką czymś więcej niż przysięgą. Rozsądnie, bo Keleb nie należał do osób szczególnie bogobojnych. Bardziej niż powszechny w Pięciu Teokracjach lęk przed karą z niebios, trzymała go w ryzach mikstura, którą Lael wstrzyknęła mu do żył. Miliony mikroskopijnych stworzonek miały uwolnić do krwiobiegu silną neurotoksynę, gdyby cerebral oddalił się od niej na więcej niż kilometr. Chcąc nie chcąc, musiał tkwić w okolicach klasztoru.
Fragmenty są intrygujące, a do tego okładka jest świetna!
OdpowiedzUsuńTytuł przerażający, fragmenty zachęcające.
OdpowiedzUsuńGratuluję patronatu!!
Fragment z empatą najlepszy. Lubię inne spojrzenia na moc.
OdpowiedzUsuń