Wojny makowe Rebekki F. Kuang zajmują ważne miejsce w moim czytelniczym sercu, z niecierpliwością wypatrywałam więc kolejnych utworów spod pióra tej intrygującej autorki. W niniejszej recenzji opisuję, jak wypadła w moich oczach jej najnowsza książka, czyli inspirowany historią kolonialnej Wielkiej Brytanii Babel.
Robin Swift jako jedyny ze swojej rodziny zostaje uratowany przed śmiercią z powodu szalejącej w Kantonie choroby – za pomocą magicznej srebrnej sztabki dokonuje tego profesor Lovell. Następnie zabiera on chłopca do Wielkiej Brytanii, gdzie zapewnia mu dach nad głową oraz solidną edukację. Po kilku latach młodzieniec trafia do Oksfordu, do Instytutu Translatoryki, który mieści się w słynnej wieży Babel – miejscu, które ma monopol na srebrną magię. Razem z nim na roku studiuje także Hindus Ramiz Rafi Mirza, Haitanka Victoire Desgraves oraz Angielka Letitia Price. Niepasujący nigdzie i odrzucani przez wszystkich młodzi ludzie szybko zawiązują pakt przyjaźni, jednak autorka od początku daje wyraźne sygnały, m.in. w tytule powieści, że cała historia nie skończy się dla nikogo dobrze... A heroldem katastrofy jest Griffin, łudząco podobny do Robina, którego ten ostatni nakrywa na próbie kradzieży bezcennych sztabek.
Jesteśmy po to, by czarować słowami (s.122).
Jeżeli tak jak ja czytaliście wcześniejszą trylogię Rebekki F. Kuang i oczekujecie podobnego utworu, to muszę Was ostrzec, że ta powieść ma zupełnie inny klimat, znacznie wolniejsze tempo wydarzeń oraz długo wahającego się głównego bohatera. Warto więc nastawić się na zupełnie inne doznania, by czytać tę powieść bez żadnych uprzedzeń.
Zacznijmy zatem od atmosfery Oksfordu w latach trzydziestych XIX wieku – niewielkiego uniwersyteckiego miasteczka, pełnego urokliwych budowli, w którym czuć ducha wieloletniej historii. Autorka szczegółowo opisuje także niełatwe codzienne życie i naukę naszej czwórki studentów, wiele uwagi poświęcając rozważaniom dotyczącym lingwistyki – meandrom i zagwozdkom tłumaczeń ustnych i pisemnych, etymologii, niekoniecznie nakładającym się na siebie polom znaczeniowym różnych wyrazów oraz zasadom rządzącym odmiennymi językami, czy też zapożyczeniom. Klimat jest tu żywcem wyjęty z dark academia, bo większa część powieści przypomina bardzo długi wykład uniwersytecki ubarwiony wieloma ciekawostkami i przetykany elementami obyczajowymi. Oprócz rozważań lingwistycznych istotne są tu także te związane z kolonializmem i imperializmem – pojawiają się nie tylko w głowach bohaterów, ale także w licznych rozmowach i mają kluczowe znaczenie dla fabuły oraz protagonisty. Przez większą część powieści obserwujemy bowiem, jak Robin uchyla się od podjęcia decyzji, po której stronie konfliktu stanąć – Instytut zapewnia mu bowiem bardzo wygodne życie. I dopiero dramatyczny finał, wynikający rzecz jasna ze zmiany postawy protagonisty, nabiera tempa i budzi spore emocje. Co istotne dla fanów fantasy, znajdziecie tu tylko jeden element tego gatunku – czyli magiczne srebrne sztabki, które wspomagają m.in. przemysł, wzmacniają budowle, przyspieszają dorożki, czy też leczą. I to przede wszystkim one dają taką przewagę wyspiarskiemu krajowi.
Szczerze mówiąc, nie byłam w stanie ani przez chwilę polubić Robina, który funkcjonuje jakby w letargu i nie chce dostrzec tego, co jest cały czas przed jego nosem. Znacznie ciekawsza była dla mnie zmagająca się z uprzedzeniami wobec inteligentnych kobiet Letty i żałuję, że dostała tak mało czasu antenowego, a jej historia została ujawniona prawie pod koniec utworu. Ponadto rozliczne rozważania lingwistyczne towarzyszą mi na co dzień od czasów studiów na polonistyce i filologii stosowanej, tak więc oprócz kilkunastu ciekawostek nie dowiedziałam się tak naprawdę na tym polu niczego zaskakującego. Nie trzeba mnie też przekonywać, że kolonializm i imperializm to krzywdzące oraz niesprawiedliwe systemy i że warto się im sprzeciwiać. Choć akurat sposób, w jaki robi to Robin, budzi we mnie spore wątpliwości. Bo czy przemoc jest naprawdę jedynym skutecznym rozwiązaniem? Wydaje mi się, że właśnie to pytanie jest sercem całej omawianej tu opowieści.
(…) posiadanie potomstwa stanowi specyficzną odmianę przekładu. Szczególnie jeżeli rodzice wyrastają z rożnych korzeni. Człowiek z ciekawością obserwuje, co zaginie w tłumaczeniu, a co się przebije (s. 456-7).
Myślę, że po lekturze tej książki fani tej autorki mają sporą szansę podzielić się na dwa obozy – fanów Wojen makowych i Babel, a ja z pewnością przyłączę się do tego pierwszego. Trylogia wywołała we mnie bowiem całą gamę emocji, genialnie łamała schematy powieści młodzieżowych i miała solidnie ukorzenione wątki fantasy oraz odpowiednie tempo. A przede wszystkim w moim odczuciu zaskakiwała i tchnęła świeżością, a także dawała do myślenia na temat tego, jak trudno jest zmienić funkcjonujący od wielu lat system wartości i władzy. Natomiast Babel co prawda przepięknym językiem pokazuje, w jak niecodzienny sposób postrzegają świat lingwiści, ale refleksje na temat kolonializmu były dla mnie nieco zbyt oczywiste, a protagonista popadał z jednej skrajności w drugą – przechodził od niezdecydowania do terroryzmu. Muszę przy tym wspomnieć, że entuzjastów obu utworów mogą jednak pogodzić podobne problemy ich uniwersów – opartych na niesprawiedliwości oraz nierówności, poprzez które autorka zachęca nas do refleksji na temat stosowania przemocy. Kolejnym wspólnym elementem są postaci, które nie mają swojego miejsca, bo nigdzie tak naprawdę nie pasują. I uważają, że warto walczyć o lepszy świat, nawet płacąc za to najwyższą cenę.
Języki wyrażają tysięczne sposoby postrzegania świata i przebywania w nim. Nie; języki to tysiące odmiennych światów istniejące w ramach tego jednego. A przekład – zadanie niezbędne i niewykonalne – jest metodą podróżowania między tymi światami (s.751).
Podsumowując, utrzymany w klimacie dark academia Babel Rebekki F. Kuang zabiera nas do Oksfordu lat trzydziestych XIX wieku, w którym imigrant z Kantonu Robin kształci się na tłumacza i sługę brytyjskiego imperium z monopolem na magiczne srebro, jednak zyskując coraz więcej wiedzy, zostaje w końcu zmuszony do opowiedzenia się po jednej ze stron walki o wpływy. Zaletą utworu są barwny język oraz wielowymiarowe rozważania lingwistyczne, ale te historyczne mogą się niektórym odbiorcom wydać zbyt oczywiste, objętość tekstu w stosunku do treści za duża, zaś tempo opowieści zbyt powolne. Oczywiście nie musicie się ze mną zgodzić w ani jednym z powyższych punktów – bo zawsze warto wyrobić sobie własne zdanie, czytając ten utwór.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.
Autor: Rebecca
F. Kuang
Tytuł: Babel
Tytuł
oryginału: Babel
Tłumaczenie:
Grzegorz Komerski
Wydawnictwo:
Fabryka Słów
Rok wydania: 2023
Stron:
760
Tym razem podziękuję, ale jestem przekonana, że publikacja znajdzie grono wielbicieli.
OdpowiedzUsuńNie skuszę się na nią. Wojen makowych nie czytałam, więc nie miałabym wygórowanych oczekiwań. Jednak tempo akcji i ilość rozważań lingwistycznych na pewno by mnie znużyły.
OdpowiedzUsuńNie czytałam książki i bardzo uważam na spoilery, ale gdy w końcu uda mi się skończyć lekturę, na pewno wrócę do Twojego tekstu!
OdpowiedzUsuńNiestety będę musiał kupić tę książkę, bo we wszystkich bibliotekach w mieście jest wypożyczona i jest po kilka rezerwacji na każdy egzemplarz. Zastanowię się jeszcze w jakim wydaniu, bo angielskie można dostać w cenie jednego z wydań polskich.
OdpowiedzUsuń