Nie będę owijać w bawełnę – od bardzo dawna żadne fantasy nie zachwyciło mnie w takim stopniu, jak zrobiła to Wojna makowa Rebekki F. Kuang. Aż trudno uwierzyć, że tak znakomicie napisana i poprowadzona opowieść to debiut tej autorki, która nad wyraz umiejętnie operuje schematami gatunku, nadając mu nieco mroczny, okrutny charakter. I, co mnie szczególnie cieszy, to dopiero pierwsza część trylogii zatytułowanej Wojny makowe.
Budując świat przedstawiony Rebecca Kuang inspirowała się z pewnością historią Chin i jej dwudziestowiecznymi wojnami z Japonią – mamy tu bowiem składające się z dwunastu prowincji Cesarstwo Nikan, rządzone przez cesarzową, od lat prowadzące zbrojny konflikt z wyspiarską Federacją Mugen. Niegdyś wyznająca 64 bóstwa ludność obecnie jest w większości ateistyczna, a klasztory pełne mnichów to już pieśń przeszłości. Nadal krążą jednak opowieści o potrafiących rozmawiać z bogami szamanach i trzeba tu przyznać autorce, że w pełni wykorzystała potencjał tego pomysłu, czerpiąc z rozbudowanej duchowości i filozofii wschodu. Nie będę zdradzać szczegółów, żeby nie spoilerować, powiem jedynie, że od czasów Rudej Sfory Mai Lidii Kossakowskiej nie spotkałam się z tym tematem wprowadzonym w tak spójny, rozbudowany i satysfakcjonujący sposób.
Tym nieszczęściem mogła się cieszyć, ponieważ wybrała je sama. (s. 121)
Największą zaletą Wojny makowej jest to, że autorka nawiązując do motywów znanych z powieści młodzieżowych – nauki w szkole, dojrzewania, zdobywania uznania wśród rówieśników, czy podejmowania trudnych wyborów – realizuje je we własny, przewrotny i jednocześnie niezwykle inteligenty sposób, wrzucając swoich bohaterów w okrutny świat, którego z pewnością nie powstydziłby się George R.R. Martin. Nauka w Akademii to prawdziwe wyzwanie – trzeba ciężko trenować fizycznie, ale także myśleć na najwyższych obrotach u nauczyciela strategii, moim zdaniem ta szkoła przebija niemal wszystkie z young adult fantasy ostatnich 10 lat, szczególnie, gdy gdy Rin trafia pod skrzydła wysoce kontrowersyjnego nauczyciela Jianga. I nic nie poradzę na to, że przez swoje nietypowe metody od razu skojarzył mi się z mistrzem Miyagi z Karate Kid, ale przede wszystkim z Yodą. I dobrze się domyślacie – im bardziej rozwija się fabuła, tym więcej w niej fantastyki, a stawka rośnie ze strony na stronę.
Mimo wieku głównej bohaterki, wokół której toczą się opowiadane przez trzecioosobowego narratora wydarzenia, to z pewnością nie jest lektura dla rozkosznych nastolatków. Ku mojej uciesze nie ma tu wątków romantycznych i teen dramy, a pisarka ma szeroką wiedzę z zakresu strategii i nie waha się jej użyć. Wysoko oceniam też styl, którym napisana jest ta powieść – starannie dobrane słowa i liczne środki stylistyczne nadzwyczaj dynamicznie i barwnie odmalowują okrutny świat cesarstwa Nikan, w którym każdy troszczy się głównie o własne interesy. Zaś w kwestii bohaterów można zauważyć, że autorce dobrze idzie tworzenie nieco pokrzywionych indywidualności – najbardziej dogłębnie poznajemy oczywiście psychikę i motywację Rin, ale także inne postaci mają swoje pięć minut (a warto na nie poczekać). Istotnym wątkiem są tu wybory protagonistki, a jeszcze istotniejszym konsekwencje jej decyzji.
Na pochwałę zasługuje także piękne, cieszące oczy wydanie – które ma aż dwie okładki do wyboru, wewnętrzne okładki zawierają zaś mapy, a dodatkowo polska wersja ma także pełne dynamizmu czarno-białe ilustracje Przemysława Truścińskiego. Nie obyło się jednak bez pewnych drobnych wpadek – zdarza się, że wrogowie podróżują z prędkością fabularną, a szykujące się na wojnę cesarstwo okazuje się nią nie gotowe. (Te elementy nabierają więcej sensu dopiero w drugim tomie powieści.) Nie do końca przypadły mi do gustu niektóre wybory tłumacza – stosuje on od czasu do czasu dziwne słowa, w tym pochodzące z gwary młodzieżowej, które mogą nie być zrozumiałe dla wszystkich czytelników, np. naćwikać zamiast jaśniejszego dla wielu naćpać.
W wojnie liczą się wartości bezwzględne. My albo oni. Zwycięstwo bądź klęska. Nie ma środka. Nie ma litości. Nie wolno się poddawać. (s. 526)
Ta historia przebojem podbiła me czytelnicze serce, i nie dziwię się już, że książka dostała tyle nagród i nominacji. Zatem bardzo gorąco polecam Wam Wojnę makową, inspirowane duchowością wschodu fantasy w iście mrocznym klimacie, w którym zdeterminowana nastoletnia bohaterka wpada w szpony prawdziwej wojny, tocząc nieustanne boje ze światem. A że jest w stanie robić to na płaszczyźnie fizycznej, jak i duchowej, to konsekwencje jej wyborów tworzą jedną z najbardziej smakowitych ostatnio opowieści z nurtu fantastyki. Ja biorę się niezwłocznie za tom drugi tej trylogii, czyli Republikę Smoka, a Was zachęcam do sięgnięcia po tę wartą zainteresowania serię.
Autor: Rebecca F. Kuang
Tytuł: Wojna makowa
Tytuł oryginału: The Poppy War
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Ilustracje: Przemysław Truściński
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2020
Kupiłam zachęcona opiniamii i też się zakochałam w tej książce. Cudowna. Jedna z lepszych, jakie kiedykolwiek czytałam.
OdpowiedzUsuńKsiąża bardzo ładnie wydana. Będę miała co polecić swojej przyjaciółce :)
OdpowiedzUsuńksiążka jeszcze przede mną, ale jest bardzo wyczekiwana przede mnie, zwłaszcza, że wyszedł drugi tom ;-)
OdpowiedzUsuńMiałem w planach i tak, bo słyszałem wiele pochlebnych opinii. Tym bardziej, że autorka jako "podkładki" używa historii Dalekiego Wschodu. To nadal dość oryginalne w fantasy i zawsze jestem takich powieści ciekaw. A skoro zapewniasz, że taki dobre, to zaopatrzę się pewnie szybciej, niż myślałem.
OdpowiedzUsuńMoja koleżanka jest wielką fanką
OdpowiedzUsuńPrzede mną zarówno pierwsza jak i druga część. Już się nie mogę doczekać, choć pewnie sporo czasu minie, nim wreszcie przeczytam. :)
OdpowiedzUsuńBrzmi ciekawie :)
OdpowiedzUsuńA czy ktoś wie, czy te dwa dostępne wydania różnią się czymkolwiek od siebie oprócz rysunku na okładce?
OdpowiedzUsuńZ tego, co się orientuję, to rodzajem okładki - ta kolorowa grafika ma miękką, a kremowa twardą. No i można sobie wybrać ulubioną wersję kolorystyczną.
Usuń