21 grudnia 2022

[recenzja] Shelley Parker-Chan „Ta, która stała się słońcem” – Dążąc do wielkości

Ta, która stała się słońcem Shelley Parker-Chan to jej debiutancka powieść inspirowana wojną o władzę w XIV-wiecznych Chinach z elementami fantasy oraz nieheteronormatywnymi bohaterami. Z pewnością ma więc potencjał, choć moim zdaniem nie został on do końca wykorzystany. Jest to zarazem pierwszy tom cyklu Świetlisty cesarz.

Dziesięcioletnia wieśniaczka, której nie nadano nawet imienia, robi wszytko, by przetrwać klęskę głodu w nękanej przez bandytów okolicy. Gdy miejscowy wróżbita przepowiada wielkość jej starszemu bratu, a chłopak mimo tego wkrótce umiera, dziewczyna postanawia przejąć jego rolę, a przede wszystkim imię i udaje się do lokalnego klasztoru buddyjskich mnichów, by podjąć tam naukę jako Zhu Chongba. Nie jest to łatwe, a w dodatku tuż po jej wyświęceniu instytucja zostaje zniszczona przez wojenną zawieruchę. Buntownicze Czerwone Turbany próbują bowiem obalić mogolską dynastię Yuanów. A to właśnie jej służy drugi główny bohater – generał Ouyang, jedyny ocalały ze swojej rodziny, a w dodatku kastrat. Nieustanna walka o wszystko to chleb codzienny obojga protagonistów, wielokrotnie mają też okazję zetrzeć się ze sobą, co rzecz jasna prowadzi do poważnych konsekwencji.



W wyżej wspomnianych postaciach kryje się spory potencjał – dziewczyna, a przy okazji osoba genderfluid oraz lesbijka, podająca się za mężczyznę, przed którą otwierają się niedostępne dla słabszej płci możliwości oraz nie-mężczyzna, który kocha księcia Esena-Temura, a jednocześnie pragnie zemsty na całym jego rodzie. Ta pierwsza ma nieposkromioną wolę życia i chce odnieść sukces za wszelką cenę, a ten drugi jest pogardzany przez wszystkich, ale też doskonale wie, czego chce. Oboje muszą zachowywać pewne pozory i podejmować trudne decyzje – i to może się spodobać wielu czytelnikom. Niestety, oboje mają tarczę fabularną i w dodatku niemal wszystko, co próbują zrobić, im się udaje – nawet jeśli nie mają w tym czymś żadnego doświadczenia. Ponadto w kwestii osobowości określeni są niestety dość powierzchownie, jedynie poprzez chęć realizacji celów. Wydaje mi się, że tę wadę w mig dostrzegą bardziej wymagający czytelnicy.



Autorka umieściła akcję w Chinach, w połowie XIV wieku, mamy tu więc elementy powieści historycznej, a państwo Yuanów jawi się jako miejsce, w którym wszyscy ze sobą walczą i rywalizują, nikt nikogo nie szanuje i nie docenia. Nie lepiej dzieje się u buntowniczych Czerwonych Turbanów wśród ich ministrów i wojskowych, Zhu łatwo jest więc nimi manipulować. Pojawiają się też drobne elementy nadprzyrodzone, bo protagonistka widzi duchy, a chłopiec będący kolejnym wcieleniem cesarza potrafi przywołać ogień. Umiejętności te, co zapewne zmartwi fanów fantasy, nie mają niestety większego znaczenia w całej historii. I naprawdę żałuję, że żaden z tych aspektów nie został bardziej dopieszczony i okraszony chcoćby kilkoma smakowitymi szczegółami, bo podczas lektury nie czułam do końca ani klimatu dawnej chińskiej dynastii, ani fantasy.



Ponadto pisarka stara się niemal nieustannie nas szokować i wprawiać w osłupienie, pokazując coraz to nowe nieszczęścia – jest tu więc morze okrutnych scen. Dla odbiorców, którzy lubią być emocjonalnie poniewierani, może to być zaletą powieści. Jednak wydaje mi się, że bardziej doświadczeni czytelnicy z łatwością rozszyfrują zamiary autorki i zaczną analizować logikę wydarzeń – i wtedy niechybnie dostrzegą luki fabularne. Jakim cudem przez tyle lat w klasztorze nie odkryto, że Zhu jest dziewczyną? Jak protagonistka uratowała się z budynku, w którym wszystkich zabito? Jakim sposobem w kraju ogarniętym wojną i pełnym grasujących zbójów przetrwała dalekie podróże nieumiejąca się bić, nieposiadająca broni młoda kobieta? A to tylko kilka z wielu pytań, które pojawiły się w mojej głowie podczas czytania. Niestety, pisarka wielokrotnie unika tu trudnych fabularnie wyjaśnień, po prostu przesuwając czas i przenosząc akcję w inne miejsce, a takie rozwiązanie zupełnie mnie nie satysfakcjonuje, bo jako dociekliwy odbiorca chciałabym jednak wiedzieć, jak dana postać uratowała się z opresji. Widać tu wyraźnie problemy literackiej debiutantki.



Podsumowując, autorka niestety nie przekonała mnie swoją wizją okrutnego świata opartą na chińskiej historii, kontrowersyjnymi rozwiązaniami fabularnymi, ani też bohaterami, którzy mimo wszystko realizują swoje plany. Naprawdę szkoda mi przy tym tych nietypowych postaci, które w mojej ocenie po prostu odpowiednio tu nie wybrzmiały. Uważam jednak, że każdy czytelnik ma prawo do własnego odbioru tej opowieści i to, co dla mnie jest wadą, dla innych może stanowić zaletę – de gustibus non est disputandum. A jeżeli chcecie sięgnąć po moim zdaniem bardziej przemyślane książki fantasy inspirowane chińską kulturą, to z czystym sumieniem mogę Wam polecić trylogię Wojny makowe Rebekki F. Kuang lub Dłoń Króla Słońca J. T. Greathouse'a.



Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.


 
Moja ocena: 3/6



Autor:
Shelley Parker-Chan
Tytuł: Ta, która stała się słońcem
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Ilustracje: Przemysław Truściński
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania:
2022
Stron: 536

3 komentarze:

  1. Szkoda, że nisko oceniona. Często bazuję na Twoich opiniach, więc z tego tytułu rezygnuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo za wydanie książki, bo widać, że może cieszyć oko. Co do treści, to zależy co czytelnik oczekuje po takiej książce. Szkoda, że nie do końca spełniła oczekwiania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zastanawiałam się nad lekturą, ale chyba jednak zrezygnuję. Przenoszenie akcji zamiast wyjaśnienia spraw trudnych na pewno by mnie irytowało.

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Chwilowo włączyłam funkcję moderowania, bo niestety na cel wzięli mnie spamerzy, mam nadzieję, że w ten sposób szybko się zniechęcą.