Sygnał przechodzi z pewnym opóźnieniem, ale mogę podejrzeć postępy rywali, nim systemy maskujące planety całkowicie odetną mnie od świata. Organizatorzy z Ministerstwa Sportu i Rozrywki zapewniają, że są nie do złamania: żaden przypadkowy turysta czy też nachalny fan nie wyląduje w przestrzeni, która dla radarów zdaje się pasem meteorów.
Środki ostrożności powzięto również ze względu na to, że Pifiny jest planetą wyjątkowo nieprzewidywalną, niezbadaną i – szczerze mówiąc – niebezpieczną, w związku z czym publiczność obserwuje igrzyska wyłącznie poprzez media społecznościowe. Ale ponieważ te dają wrażenia lepsze od widowiska na żywo, nikt się nie skarży. Można wybrać dowolny tryb oglądania: jako widz w amfiteatrze; uczestnik patrzący na świat oczami gladiatora, słyszący jego chrapliwy oddech, wyczuwający rytm kroków; czy też najbardziej popularny tryb: z punktu widzenia bestii. Jeśli ma się lepszy status konta, można do tego dodać autentyczne reakcje organizmu poddanego działaniu stresu, zmęczenia odmiennej grawitacji, czy niecodziennej temperatury. I nie dotyczy to tylko igrzysk: z tego co wiem, istnieją gry wojenne, które prowadzą uczestników przez takie doznania jak głód, wycieńczenie, indukowany chemicznie strach czy zastrzyk noradrenaliny. A wraz z nimi otwierają się filie psychoterapeutyczne, specjalizujące się w traumach „prawie” wojennych. Zresztą: prawdziwe czy hologramiczne – różnica zatarła się do tego stopnia, że mało kogo w ogóle jeszcze obchodzi. Idąc ulicą, widzi się realne drzewa i te, które miasto nasadziło jedynie wirtualnie. Hologramy umieszczane są w celu lepszego sterowania ruchem ulicznym, zwizualizowania ważnych dla obywateli informacji czy zwyczajnie dla rozrywki: bo dzieciaki czują się lepiej, gdy do przedszkola odprowadza je dinozaur z ulubionej kreskówki.
Tak właśnie znalazłem się w Salinas: wśród palmowych alei oraz kabrioletów na ulicy. Nie było to jednak typowe nadmorskie siedlisko nuworyszy. Nie miało piasku na plaży ani półnagich turystek, odsłaniających polerowaną w gabinetach kosmetycznych skórę. Wybrzeże stanowiły wąskie, prywatne plaże oraz skaliste klify, o które co chwila rozbijały się grzywiaste fale. Lody nie sprzedawały się tam tak dobrze, jak kawa po irlandzku, o czym dobitnie świadczyły liczne gwiazdki wyświetlające się w bluNecie, gdy mijałem kafejki sprzedające rozgrzewający napój.
Z każdą chwilą coraz bardziej mi się tam podobało. Podobały mi się nawet zadbane kobiety, przemierzające świat na szpilkach albo w klimatyzowanych suvach: w tamtym miejscu nie zdawały się przestylizowane, wyglądały po prostu zdrowo. Podobali mi się towarzyszący im mężczyźni, którzy sprawiali wrażenie, jakby wieczorami nie znikali z domów.
Właśnie ustawiłem się w kolejce po kolbę prażonego groszku, gdy nagle poczułem, że coś ciągnie mnie za rękaw. Obejrzałem się i zobaczyłem dziewczynkę na oko dziesięcioletnią, umorusaną jak siedem nieszczęść, ubraną w niedorzeczny zestaw niebieskich ogrodniczek i eleganckiego różowego płaszczyka. Patrzyła na mnie mądrymi oczami. Wyłączyłem muzykę i zapytałem, czego sobie życzy.
– Chce pan zobaczyć coś fajnego?
– Hę?
– Pokażę panu.
– Wiesz, może lepiej nie… – odpowiedziałem, odganiając wizję antypedofilskiej policji, zajeżdżającej na sygnale pod cukiernię.
Zamówiłem dla niej dodatkową porcję i usiedliśmy na skwerze. Słona woda ściekała nam po brodach, gdy ogryzaliśmy swoje kolby. Nie zamierzałem pytać, jak ma na imię ani czy podoba jej się szkoła.
– Nie jest pan ciekaw? – westchnęła smutno. – Nikt nie jest ciekawy.
– Naprawdę?
Nagle poczułem się głupio. To dziecko chciało mi tylko coś pokazać. To przecież robią dzieci, nie? „Mamo, patrz! Tato, chodź zobacz!”.
– Co to jest, to coś, co chcesz, żebym zobaczył? – spytałem.
– Prawda. – Dziewczynka zarzuciła warkoczykami, wstając energicznie i najwyraźniej kończąc wyjaśnienia.
– Oho – z pewną niechęcią również podniosłem się z ławki – w takim razie muszę jednak zobaczyć.
Zmierzając na spotkanie prawdy, szliśmy wąską uliczką, pnącą się w górę wzgórza, mijając małe kwiaciarenki i duże technokluby. Korciło mnie, by sprawdzić profil dziewczynki, czy ma jakieś rodzeństwo, czy jej rodzice wiedzą, gdzie się podziewa, ale z jakiegoś powodu wydawało mi się to niestosowne. W Salinas nawet diody połączenia blunetowego, jarzące się na niebiesko w chodnikach i ubraniach, łączące ludzi w jedną żywą tkankę informacji, wydawały się… sam nie wiem, nienaturalne.
Na szczycie wzgórza dziewczynka zawołała:
– Prawda! Prawda, chodź tutaj!
Obejrzałem się zaniepokojony; część mnie obawiała się, że Prawda rzeczywiście przyjdzie. Do nóg dziewczyny podbiegł jednak kundelek o lśniącej czarnej sierści – taki, jakiego dawno już nie widziałem: mały i pocieszny.
– Obieca pan, że nikomu nie wygada? – Dziewczynka znów pociągnęła mnie za rękaw.
– Obiecuję – odparłem z poważną miną. – A czego mam nie wygadać?
– O piesku. Mama by się gniewała.
– Naturalnie. – Pokiwałem głową.
– Musiałam komuś powiedzieć, bo Prawda potrzebuje lekarza.
– Wygląda całkiem zdrowo. – Pochyliłem się, podrapałem Prawdę za uchem i przyjrzałem się jej wilgotnemu nosowi.
– Co pan wygaduje?
Wzruszyłem ramionami, zmierzwiłem sierść na karku psa.
– Wszystko z nią w porządku.
– A oczy? – Kundelek biegał od jednego z nas do drugiego i merdał radośnie.
– Jakie oczy? – spytałem zawadiacko. – To imię kota?
– Co? Nie. – Dziewczynka potrząsnęła głową. – Musi pan zdjąć opaskę.
Dopiero w tamtym momencie zauważyłem, że holoopaska dziecka jest nieaktywna, prawdopodobnie dlatego spojrzenie dziewczynki wydało mi się szczególnie mądre, pozbawione mlecznoniebieskiego blasku.
– W porządku – odparłem i machnąłem ręką. Muzyka w moim holo zamilkła, a ja z wrażenia aż przysiadłem na chodnik.
Miasteczko, na które teraz mieliśmy widok z góry, stanowiło obraz nędzy i nieudanych popisów graficiarkich. Nie było żadnych palm. Kawiarenki mieściły się w barakach, a niedorosłe fale ledwie majaczyły na horyzoncie. Woda w morzu mieniła się dziwnym, tęczowo-oleistym kolorem charakterystycznym dla odpadów chemicznych. Jedyne, co się nie zmieniło, to spojrzenie małej, umorusanej dziewczynki. A pies rzeczywiście miał ropę w oczach.
– Będziecie biec po okręgu Koloseum jak po bieżni: kto pierwszy, ten lepszy. Ostatni pocałuje klamkę, ha, ha, ha. Pamiętajcie, że walczycie na okręgach coraz bliższych Merkaby i jej promieniowania, a więc halucynacje będą coraz silniejsze. Na przeciwników słabeuszy też nie trafiliście, a oni jak tylko mogą, utrudnią wam dotarcie do celu. Dobrze mówię? Etap drugi to faza w pełni kontaktowa. Możecie stosować wszelkie środki, dozwolona jest każda broń hologramiczna prócz miotającej. Przypominam tylko, że do broni miotającej wlicza się też trujące gazy i wszelkie odmiany szkodliwego promieniowania, jasne, Hazardzisto? Tak, tak, wiem, że wiesz, o czym mówię. Już normalnie nie mogę się doczekać. Hasło bezpieczeństwa działa jak zwykle. Deditio, pamiętacie jeszcze? Tak w starożytnym Rzymie deklarowano bezwarunkowe poddanie, no, ale dziś historią nikt się nie interesuje, zbyt dużo tych wieków do zapamiętania, zbyt wiele planet do ogarnięcia. – Ględzi zupełnie jak moja kumpela, kiedy znajdzie nowego gacha. – Tylko pamiętajcie – dodaje jeszcze – zawsze starajcie się dawać więcej, niż bierzecie.
Kończy.
Pozostali milczą i popatrują na siebie wilkiem. Przenoszę wzrok z jednej twarzy na drugą; zmęczone oblicze Najemnika, szkliste oczy Hazardzisty, zbite w linijkę wargi Korpo-niuni, rozdymające się nozdrza Mnicha i wiem, że sama mam tylko jedno pytanie. A brzmi ono: które z nich jest najwolniejsze?
Mój ulubiony fragment, to ten o Salinas :)
OdpowiedzUsuńZapadł mi w pamięć najbardziej z całej książki - choć to epilog zrobił na mnie największe wrażenie.
UsuńInteresting!
OdpowiedzUsuńI love a good science fiction.
Ann
https://roomsofinspiration.blogspot.com/
This is a really good science-fiction book indeed!
UsuńBrzmi ciekawie. Gratuluję patronatu! Oby tak było przez okrągły rok :)
OdpowiedzUsuńTeż mam nadzieję na kolejne tak intrygujące książki pod moim patronatem!
UsuńBardzo podoba mi się ta propozycja wpisu z cytatami.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to także dobry sposób, by przekonać się, że warto sięgnąć po tę książkę!
UsuńCiekawy wpis. Przybliża to o tym jest książka. ;)
OdpowiedzUsuńPierwszy fragment zainteresował ciekawą wizją przyszłości. Sama się nie raz zastanawiałam kiedy powstaną filmy i gry, w których będziemy mogli odczuwać, różne przeżycia. Niestety drugi fragment też wydaje się realny. Niszczymy naszą planetę i najchętniej zamiast coś z tym zrobić, to zrobimy wszytko aby żyć w iluzji. Dziewczynka faktycznie ukazała prawdę. Kusząca książka, będę miała ją na uwadze <3. Gratuluję patronatu!
OdpowiedzUsuńAle fajna okładka, mega przykuwa oko :) Interesujące i zachęcające fragmenty, będę musiała zapoznać się z całością :)
OdpowiedzUsuńPrześladuje mnie dziś ta książka! :D Po tych fragmentach jestem pewna, że po nią sięgnę! :D Gratulacje i niech tylko takie dobre książki trafiają pod Twój patronat :D
OdpowiedzUsuń