04 grudnia 2021

[recenzja] Brandon Sanderson „Rytm Wojny” – Rytm podziwosprenów

Rytm Wojny Brandona Sandersona to już czwarty tom jednego z najsłynniejszych na świecie cykli fantasy Archiwum Burzowego Światła. W Polsce został wydany w dwóch woluminach, dzięki czemu wygodniej czyta się wersję papierową, stanowi przy tym jednak jedną, zamkniętą opowieść, więc postanowiłam napisać recenzję łączoną. A moje wrażenia z lektury opisuję poniżej. Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że tak się rozpisałam, ale ten autor po prostu na to zasługuje.



W tej części Archiwum Burzowego Światła mieszkańcy wieży Urithiru starają się odkryć jej rozliczne tajemnice, a badaniom uczonych przewodzi Navani, która może wreszcie spełnić swoje wieloletnie marzenie o zostaniu jednym z nich. Shallan zajmuje się natomiast misją szpiegowską mającą na celu odnalezienie resztek sił Sadeasów. Ponadto ze względu na to, że przestają się pojawiać nowe honorspreny, podjęta zostaje decyzja o wysłaniu posłów do ich twierdzy w Cieniomorzu, by podjąć rozmowy dyplomatyczne. Dalinar zwalnia Kaladina z funkcji dowódczych z uwagi na jego stan umysłu, a on sam wraz z Jasnah skupia się na opracowaniu strategii i odpowiednim wykorzystaniu wojska. Tymczasem przywódcy Stopionych opracowują plan, który pozwoli im zdobyć przewagę w działaniach wojennych, i wszystko zmierza w stronę nieuchronnego konfliktu na skalę całego Rosharu...

 Jak zwykle we wnętrzu książki znajdziecie czarno-białe rysunki

Na tym etapie fabuła jest już bardzo zaawansowana, niejednokrotnie nawiązuje także do wątków i postaci z poprzednich tomów, pokazując kolejne etapy trwającego od ponad tysiąca lat konfliktu. A rozgrywa się on na kilku płaszczyznach – po pierwsze wewnętrznej, bo postaci zmagają się z własną osobowością i wątpliwościami, po drugie zewnętrznej – ponieważ prowadzą spory z innymi, często najbliższymi im osobami, a na poziomie świata najważniejsza jest oczywiście walka o dominację pomiędzy sługami Odium i koalicją ludów, które nie chcą poddać się jego władaniu. A że obie strony mają do dyspozycji coraz bardziej zaawansowane środki, zmagania z pewnością będą miały daleko idące konsekwencje. Pod względem fabularnym Brandon Sanderson pokazuje, że doskonale kontroluje wydarzenia w każdej warstwie prowadzonej przez siebie opowieści. I choć fabuła nie pędzi do przodu niczym Tancerz Krawędzi, to dostarcza sporo emocji. I oczywiście nastawcie się na to, że jak zwykle w przypadku książek tego autora na ostaniach dwustu stronach napięcie sięgnie zenitu, ja podczas ich czytania siedziałam jak na szpilkach.

  Wewnętrzne strony okładek zawierają kolorowe portrety Heroldów, oto jeden z nich:

Jeżeli podobnie jak ja z niecierpliwością czekacie na nowe informacje o świecie cosmere, to myślę, że będziecie usatysfakcjonowani tymi, które dostarcza Rytm Wojny. Przede wszystkim mamy okazję dowiedzieć się tu więcej o Stopionych i ich władzach, czyli Dziewięciorgu, zaś na pierwszy plan wysuwa się tu wysłana przez nich na podbój potężna i doświadczona Raboniel, istotną rolę odgrywa też podległa jej Leshwi, a przy okazji przekonujemy się, że słudzy Odium niekoniecznie stanowią niewzruszony monolit. Poznajemy przy okazji ich moce związane z poszczególnymi formami i rzecz jasna – jak wskazuje tytuł powieści – kolejne rytmy. Po drugie, mamy też okazję zagłębić się w historię Heroldów i Odstępstwa, autor poszerza również naszą wiedzę na temat boskich mocy czy charakteru niektórych planet. Także Świetliści zostają poddani różnorakim próbom, by dostać szansę wypowiedzenia kolejne Ideały, a co szczególnie mnie ucieszyło, moja ulubiona postać – Dalinar – eksploruje również możliwości Kowala Więzi, z czego wynika kilka bardzo interesujących zwrotów akcji. Ponadto cenną wiedzę zawierają cytaty na początku każdego rozdziału – możemy zrozumieć dzięki nim m.in. sposób działania fabriali, ale nie tylko. Podobną funkcję pełnią także liczne czarno-białe ilustracje, pokazujące spreny, maszyny wynalezione przez naukowców Navani, a na wewnętrznych skrzydełkach okładek znalazły się także kolorowe portrety Heroldów. 

 

Bohaterowie zyskują tu szerokie pole do popisu, a każdy z nich napotyka na rozliczne dylematy i problemy, które musi rozwiązać. I tak Shallan boryka się ze swoimi trzema osobowościami i lukami we wspomnieniach oraz perswazją Duchokrwistego – Mraize'a, Adolin próbuje udowodnić wszystkim, że zasługuje na szacunek i muszę przyznać, że ku mojemu zaskoczeniu autor tak pogłębił tę postać, że wreszcie go zrozumiałam i zaczęłam nawet darzyć sympatią. Niezwykle przypadło mi też do gustu, jak pokazany jest związek między nim a Shallan, również para Jasnah-Trefniś nieco mnie zaskoczyła swoją nietypową więzią. Kaladin znajduje zaś sobie nowe zajęcie i... pomaga weteranom, których dotknął szok bitewny. W związku z tym, że cierpi on na depresję, stawiałam we wcześniejszych recenzjach, że to jego spren zostanie pierwszym psychiatrą w tym uniwersum, a jednak stał się nim mały mostowy. Uważam, że autor zgrabnie wybrnął w ten sposób z problemu, który sam stworzył w pierwszym tomie, kreując tę postać wraz z jego schorzeniem, którego do tej pory nie miał kto zdiagnozować i leczyć. Notabene Kaladin przechodzi tu tak trudną próbę, że zyskał w moich oczach spory szacunek, choć przyznam, że wcześniej specjalnie za nim nie przepadałam. Wspaniale rozwinięta zostaje także postać Navani, której towarzyszą wszelakie wątki badawcze, a w Urithiru znajduje się także Zwinka, która jak zwykle jest zabawna. Natomiast wśród sług Odium istotne w tym tomie są wspomniana już Raboniel i Leswhi, ale najlepiej poznajemy Venli – niepozorną służkę tej ostatniej, siostrę Eshonai, która jako słuchaczka uczyła się od matki pieśni o formach, a następnie przyjęła Pustkosprena i uważa, że doprowadziła swój lud do upadku. A jaka dokładnie była jej historia, dowiecie się z jej wspomnień w postaci rozlicznych retrospekcji oraz fabuły. Z pewnością jest to kolejna udana, trójwymiarowa i wiarygodna postać w galerii Archiwum Burzowego Światła, która przy okazji znakomicie poszerza naszą wiedzę na temat niezwykłych możliwości otwierających się przed protagonistami w tym uniwersum. A moim ulubionym wnioskiem, do którego dochodzi się w trakcie lektury jest ten, że tak wiele wiedzy zostało zaprzepaszczonej, że bohaterowie nie znając ograniczeń swoich mocy bez trudu je przekraczają. 

 


Czy Rytm Wojny ma jakieś wady? Jest w nim tak wiele szczegółów, że lektura wymaga koncentracji i samodzielnego łączenia ze sobą różnorakich faktów, miejsc i postaci, ale dostarcza w zamian ogromnej satysfakcji czytelniczej. W formie polskiego wydania znalazłam jeden wyjątkowo denerwujący szczegół – opisy do rysunków sprenów opatrzone są tak źle dobraną, pełną zawijasów czcionką, że bez lupy są niemal niemożliwe do odczytania. Jak zwykle w przypadku tego wydawnictwa zdarzyły się też wpadki korektorskie – w tym literówki typu „Czarny Cień” zamiast „Czarny Cierń” i nadal występuje tu niepoprawne w języku polskim słowo „przekonywujący” zamiast „przekonujący” lub „przekonywający”.

 


Ogólnie rzecz biorąc, w tym tomie najbardziej ucieszyła mnie sugestia, że tym razem walkę z Odium trzeba będzie przeprowadzić w zupełnie inny sposób niż wcześniej i wręcz nie mogę się doczekać, jak zrealizuje to Dalinar i reszta kluczowych postaci. Konkludując, Rytm Wojny to nad wyraz emocjonująca opowieść o eksplorowaniu własnych umysłów i zapomnianych praw świata, umiejętności pogodzenia się z sobą samym, a także budowania więzi, które pomogą ocalić Roshar oraz o trudnej walce o wolność i honor. Tą powieścią Brandon Sanderson ugruntował w moich oczach pozycję najlepszego obecnie pisarza fantasy, bo nikt inny w takim stopniu nie panuje nad wszystkimi elementami swoich powieści, nie tworzy tak przemyślanych światów, ewoluujących bohaterów i wciągających opowieści oraz nie sprawia, by tytuły nabierały takiej głębi i rezonowały z treścią. Na burze, jestem całkowicie oczarowana jego niezwykle barwną, plastyczną wyobraźnią i epickim rozmachem tej oryginalnej historii i polecam ją Wam gorąco.

 

 

Moja ocena: 5,5/6



Autor:
Brandon Sanderson
Tytuł: Rytm Wojny (tom I i II)
Tytuł oryginału:
Rhytm of War
Tłumacz: Anna Studniarek
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2021
Stron: tom I – 560, tom II – 624

10 komentarzy:

  1. W książkach fantasy ujmuje mnie zawsze graficzna strona książki. I czasami sięgam po ten gatunek, sugerując się okładką, a dopiero potem opisem. Twoja recenzja brzmi zachęcająco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli Sanderson utrzyma poziom tej serii, to może stać się jedną z pięciu najlepszych w całej historii gatunku fantasy.

      Usuń
  2. Wow! Super to zostało wydane - szkoda, że MAG nie przy wszystkich swoich książkach zachowuje artprinty wewnątrz.
    Pozdrawiam Zakładka do Przyszłości

    OdpowiedzUsuń
  3. Na twórczość tego autora chcę się skusić już od dawna.

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo kusi mnie ten autor, w sumie nawet nie wiem dlaczego tak długo z nim zwlekam

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytałam dwie książki Sandersona ❤

    OdpowiedzUsuń
  6. Coś dla mnie na złapanie oddechu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Paulina Kwiatkowska07 grudnia, 2021 16:51

    Książki tego autora nie są na mojej liście, ale siostra ma je na oku od dłuższego czasu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Sandersona dopiero zaczynam poznawać, ale niewątpliwie kiedyś dotrę i do "Rytmu wojny".

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie jestem fanką Sandersona, ale zdecydowanie doceniam jego warsztat i pomysły.

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Chwilowo włączyłam funkcję moderowania, bo niestety na cel wzięli mnie spamerzy, mam nadzieję, że w ten sposób szybko się zniechęcą.