Po serii książek postapokaliptycznych zapragnęłam zmienić nieco ponury nastój i sięgnąć po obiecujący Czerwony Lotos Arkadego Saulskiego, by zanurzyć się w żywe, japońsko-samurajskie klimaty. Powieść okazała się rozrywkowym strzałem w dziesiątkę, bo dynamiczna fabuła wciągnęła mnie już od pierwszych stron, kilkukrotnie zaskoczyła i trzymała w ekscytującym napięciu do samego finału.
Historia zaczyna się z rozmachem – od
epickiej bitwy zjednoczonych klanów wyspiarskiego Nipponu z
liczniejszą armią bezwzględnych najeźdźców z kontynentu zwanych
Mandukami. Bój jest się niezwykle krwawy i niestety przegrany dla
obrońców, a nad trupem jednego z nich poznajemy głównego bohatera
powieści – liczącego kilka lat Kentaro, który zostaje wzięty
pod opiekę przez tajemniczego samuraja. Dwadzieścia lat po tych
wydarzeniach wyszkolony w wielu stylach walki protagonista towarzyszy
swojej pani, ostatniej Nieśmiertelnej z rodu Sekai, zwanej też
Czerwonym Lotosem, w spotkaniu z przywódcą klanu Nobunaga. Wszyscy
spodziewają się ogłoszenia sojuszu między tymi dwiema siłami w
postaci zawarcia małżeństwa, jednak Nobunaga Hiroshi ma nieco inne
plany, który realizuje z bezwzględną precyzją. A wpływają one
na przyszłość całego Nipponu, w tym także Kentaro. I tak
rozpoczyna się skąpana we krwi droga głównego bohatera, która z powodzeniem mogłaby posłużyć jako scenariusz do gry komputerowej.
A jest nim nikt inny, tylko dwudziestokilkuletni mężczyzna zwany Kentaro, Duchem bądź też Sai Seisei, znakomicie wyszkolony samotny wojownik, który myśli o sobie jako nie człowieku, ale raczej narzędziu, a na służbie nigdy nie poznał prawdziwego życia. I ma okazję zrobić to dopiero po dramatycznych wydarzeniach w twierdzy Shu Nu, biorąc pod opiekę ubogą lokalną rodzinę i przenosząc się z nią do miasta Kedo. Los nie daje mu jednak wielu chwil wytchnienia i wkrótce Duch staje przed trudnym wyborem... Fabuła toczy się bowiem bardzo energicznie, serwując niejeden zwrot akcji i ociekając hektolitrami krwi. Sporą rolę odgrywa tu bushido, w tym kwestia honoru wojownika, nauki udzielane młodszym, a także stawianie i realizowanie celów. Na szczególną uwagę zasługują zaś precyzyjnie opisane sceny walk, a te z Kentaro w roli głównej mogłyby z powodzeniem znaleźć się w najlepszych zręcznościowych grach komputerowych lub filmach akcji. Z drugoplanowych postaci sprytnie wykorzystany jest mały Akinobu, dzięki któremu gładko wchodzimy w wymyślone przez autora uniwersum. W kwestii płci pięknej na plus wyróżnia się Tora, inteligentna i ambitna służka Hiroshiego, która próbuje otworzyć sobie drogę do awansu społecznego. Zaś czarny charakter, wraz ze swoim znającym się na magii sługą, dzięki wiarygodnej motywacji i brawurowemu planowi jest kolejnym udanym punktem tej powieści.
W trakcie lektury da się odczuć, że to już nie pierwsza powieść Arkadego Saulskiego, bo wyjątkowo umiejętnie angażuje czytelnika w wydarzenia, między innymi dzięki dynamicznemu stylowi – używa sporej ilości wykrzykników, powtórzeń i krótkich zdań, które znakomicie pasują do opowiadanej tu historii. Podczas lektury odniosłam wrażenie, że autor czerpał ogromną przyjemność z opisywania losów Kentaro, a jego entuzjazm po prostu emanuje z kart książki, bezwiednie udzielając się czytającemu. Sprawdźcie sami, jak skutecznie!
Nie ma jednak róży bez kolców – na niewielki minus zaliczam tu najeżdżających Nippon Manduków – są bowiem tak liczni, a do tego wyposażeni w statki, że walka z nimi wydaje się z góry skazana na niepowodzenie, dlatego też trudno mi uwierzyć, że wstrzymali podbój wyspiarskiego kraju na dwadzieścia lat i poczekali grzecznie, aż Kentaro dorośnie i wyszkoli się w walce. A wyraźnie dominuje tu droga miecza, nie dyplomacji. Chciałabym też dowiedzieć się więcej o Nieśmiertelnych i innych źródłach nadprzyrodzonej mocy, być może kolejne dwa tomy wyjaśnią co nieco w tej kwestii.
Jeżeli zatem szukacie napisanej z ikrą, oryginalnej powieści fantasy w samurajskich klimatach, w której bohaterowie podejmują szereg dramatycznych decyzji wpływających na losy całego kraju, tocząc przy tym krwawe walki, nie znajdziecie nic lepszego niż Czerwony Lotos Arkadego Saulskiego, będącego udanym pierwszym tomem trylogii Zapiski stali. Ja tak dobrze bawiłam się przy lekturze, że czekam na kolejne części z niecierpliwością! Na więcej wykrzykników też czekam!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów.
Autor: Arkady Saulski
Tytuł: Czerwony Lotos
Ilustracje: Paweł Zaręba
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2021
Stron: 408
Ciekawe klimaty jak na fantastykę.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, ze tematyka jest całkiem ciekawa. Ostatnio zafascynowałam się kulturą azjatycką, więc może powinnam sprawdzić tę pozycję. ;)
OdpowiedzUsuńtotalnie mój klimat, chociaż dawno nic takiego nie czytałam, muszę sięgnąć <3
OdpowiedzUsuńNie czytałam nic z elementami kultury japońskiej, więc chętnie to zmienię.
OdpowiedzUsuńSympatycznie spędziłam czas z powieścią, zgrabnie wprowadziła w japońskie klimaty, nadała ciekawą tonację przybliżanej historii, ubrała bohaterów w burzliwe losy, odcienie czerwieni, żółci i bieli. :)
OdpowiedzUsuńJak raczej za filmami/książkami w takim klimacie nie przepadam to ta bardzo mnie zaintygowała :D Koniecznie muszę sama sprawdzić :)
OdpowiedzUsuńDawno temu czytałam "Opowieści rodu Otori", które były w podobnym klimacie, i do dziś pamiętam te książki. Chętnie przeczytam "Czerwony lotos", być może będzie to kolejna seria, którą zapamiętam na długo.
OdpowiedzUsuńLubię takie klimaty:)
OdpowiedzUsuń>na niewielki minus zaliczam tu najeżdżających Nippon Manduków – są bowiem tak liczni, a do tego wyposażeni w statki, że walka z nimi wydaje się z góry skazana na niepowodzenie, dlatego też trudno mi uwierzyć, że wstrzymali podbój wyspiarskiego kraju na dwadzieścia lat i poczekali grzecznie, aż Kentaro dorośnie i wyszkoli się w walce<.
OdpowiedzUsuńMandukowie = Mongołowie. Ostatni uznawany w całym państwie mongolskim wielki chan - Kubilaj w 1274 roku wysłał potężną armię (ok. 30 000 żołnierzy i 7000 marynarzy; wg źródeł japońskich było ich znacznie więcej - 102 000) na podbój Japonii. Japończycy mogli tej armii przeciwstawić około 5000 żołnierzy, więc dysproporcja potężna. Po początkowych sukcesach Mongołów, Japonię uratował tajfun, który zmiótł flotę chana - miało zatonąć ok. 200 okrętów i kilkanaście tysięcy żołnierzy.
W samej Japonii w tym czasie władzę sprawowało (teoretycznie) dwóch chłopców: siedmioletni cesarz Go-Uda i dziesięcioletni shogun Koreyasu.
Kubilaj pozwolił im nieco dorosnąć - kolejna inwazja, jeszcze potężniejsza (podobno wojska chana liczyły 142 000 żołnierzy i marynarzy oraz 4400 okrętów!) miała miejsce dopiero siedem lat później. Tym razem dysproporcja jeszcze większa, bo Japończycy zgromadzili ok. 8000 żołnierzy. Ale znowu tajfun zmiótł mongolską flotę (tajfun Japończycy nazwali Kamikaze czyli Boski Wiatr).
Ale to takie historyczne skojarzenia, być może od czapy, bo książki nie czytałem :)
Twoja interpretacja idealnie pasuje do książki, Mandukowie są z pewnością wzorowani na Mongołach. I chyba podałeś autorowi znacznie lepsze wyjaśnienie zatrzymania ich ekspansji niż ta, którą umieścił w utworze. Jak zwykle dzięki za wartościowy komentarz!
Usuńmega to brzmi!
OdpowiedzUsuń