Jako że po raz kolejny biorę udział w akcji Zew Zajdla, która polega na przeczytaniu wszystkich utworów nominowanych do nagrody im. Janusza A. Zajdla, a następnie oddaniu swojego głosu, jako pierwszą z jeszcze nieznanych mi pozycji wzięłam na warsztat Słowodzicielkę Anny Szumacher. I muszę przyznać, że autorka zaskoczyła mnie swoim pomysłem na tę książkę.
Na początku opowieści poznajemy trzech mężczyzn: przystojnego czerwonowłosego muzykanta Agniego Veera, niebieskookiego zabójcę Hidrę i sporo starszego od nich Erwona Jorda, rycerza przybocznego księcia koronnego. A tak się składa, że są w nie lada kłopocie, bo zdają sobie sprawę, że muszą odnaleźć głównego bohatera oraz fabułę swojej przygody. Jednak w karczmie trafiają na tyle luźnych wątków, że bardzo trudno im określić, który jest tym właściwym... W sukurs przychodzi im niespodziewanie magiczny przedmiot shuk-atch, tymczasem los zaprowadzi ich dużo dalej, niż ktokolwiek spodziewałby się w najśmielszych przypuszczeniach...
Po lekturze mogę powiedzieć jedno – oczekujcie niespodziewanego, bowiem Słowodzicielka to nieustanna żonglerka konwencjami i wątkami, w której świat przedstawiony przeplata się z tym prawdziwym, a autorka (nie Anna Szumacher, ale Marcjanna, zwana Cyan) zostaje wessana przez własną historię. I co gorsza, odkrywa w niej elementy, których wcale nie wymyśliła, a do tego okazuje się, że wcale nie kontroluje swego tworu, ani nawet nie rozumie zasad jego działania. A wynika z tego sporo zarówno żartobliwych, jak i niebezpiecznych sytuacji. Znajdziecie tu zatem nawiązania do motywów znanych z baśni, mitów i rzecz jasna różnych odmian fantasy, a także lubianych filmów czy piosenek oraz popularnych cytatów, wszystko okraszone sporą dozą absurdu i podlane wyglądającą z każdego kąta ironią. Niezłą zabawą może być odgadywanie, do czego lub kogo tym razem odnosi się autorka – i co może z tego wyniknąć. Mnie najbardziej rozśmieszyła firma transportowa Na Miejscu w Lot prowadzona przez Arktura, będąca wariacją na temat Rycerzy Okrągłego Stołu, bezpośrednio nawiązująca do poczucia humoru Terry'ego Pratchetta. Z zaciekawieniem śledziłam też losy Cyan, która rozpaczliwie próbuje opanować własną twórczość literacką i wziąć za nią odpowiedzialność. I z pewnością sięgnę po kolejny tom tej historii, bo igranie konwencjami, prowadzenie dialogu z innymi utworami, autotematyzm i rozważania metatekstualne zdecydowanie mi odpowiadają.
Zwróćcie też uwagę na informacje na tylnej części okładki – zamiast zwyczajowych poleceń znajduje się tu charakterystyka powieści, w kilku kluczowych słowach pokazująca jej podstawowe elementy i mówiąca, do jakich innych dzieł jest podobna. Ta formuła to moim zdaniem strzał w dziesiątkę, bo może znacznie ułatwić podjęcie decyzji, czy dana pozycja trafi w czyjś smak literacki.
Jednak nie jest to książka dla wszystkich, bo wielorakość elementów i pomieszanie stylów oraz miejscami wysoki poziom abstrakcji nie każdemu czytelnikowi przypadną do gustu. I choć ja osobiście doceniam barwny język i bogate słownictwo zastosowane w tej powieści, to zauważyłam pewien zgrzyt z nimi związany – otóż każdy bohater myśli w podobny sposób – nad wyraz ironicznie, nawet, jeśli jest to zupełnie niezgodne z jego charakterem. Widząc kompetencje językowe pisarki, liczyłam na nieco większe zróżnicowanie mowy pozornie zależnej.
Konkludując, film ma swoje Pulp Fiction, zaś literatura Słowodzicielkę – zabarwioną abstrakcją ironiczną zabawę konwencjami fantastycznymi, idealnie wpisującą się w spuściznę postmodernizmu. Ta książka może skłonić do zastanowienia się, jak wiele odcieni może mieć fantastyka, a także zachęcić do refleksji nad trudami tworzenia powieści i poskromieniem własnego tekstu. Sprawdźcie zatem koniecznie, co proponuje nam Anna Szumacher w swojej lekko zwariowanej, ale mogącej oczarować powieści, zaliczanej do gatunku metafantasy.
Słowodzicielkę możecie nabyć w ebooku na Woblinku tu.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję księgarni internetowej Woblink.
Pomimo mieszania stylów, o których wspomniałaś, mam na nią ochotę. Tytuł intryguje.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony jestem ciekawa, z drugiej czytałam wiele niezbyt przychylnych recenzji, stąd też waham się, czy w ogóle warto... Będę musiała się jeszcze zastanowić.
OdpowiedzUsuńJakoś nie korci mnie czytać książkę. Jest w niej coś co mi się nie podoba. Może jednak kiedyś po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńAle powiedz, że z tym barwnym językiem, to robisz sobie szyderę z autorki... Jest wyjątkowo nieporadna językowo - to język z wypracowania uczennicy ósmej klasy szkoły podstawowej. Z kolei bohaterowie to debile. Sam pomysł wystrzelany po max pięciu stronach, a w więcej nie ma nic.
OdpowiedzUsuńDo książki, która jest jedną wielką ociekającą ironią grą z konwencją po prostu nie pasuje poważny styl na poziomie Tolkiena. Wydaje mi się, że język jest tu świadomie dopasowany do eksperymentalnej formy powieści. I jak pisałam, zdecydowanie nie jest to pozycja, która przemówi do wszystkich ze względu na jej abstrakcyjność i rozważania, które nie trafią w powszechne gusta.
Usuńjestem zaskoczona Twoją recenzję, tzn. zaskoczona i zaintrygowana, krążyłam obok tej książki, ale jakoś nie mogłam się zdecydować, teraz widzę, że warto
OdpowiedzUsuńNie słyszałam wcześniej o "Słowodzicielce", która wydaje się zaskakująco idealnie trafiać w moje gusta. Pełna ironii historia przeplatająca lawirowanie między konwencjami gatunku brzmi niemal tak idealnie jak whisky z colą. :) Zapiszę sobie tytuł i zerknę na "Zew Zajdla" - może i mnie skusi ta inicjatywa? :)
OdpowiedzUsuńFantastyczna recenzja. Zabawa konwencjami brzmi cudownie
OdpowiedzUsuńZaintrygowałaś mnie tą recenzją;)
OdpowiedzUsuńMuszę sprawdzić czy na Legimi ją dostanę;)
Nie zwróciłam wcześniej uwagi na ten tytuł, cieszę się, że już coś więcej o nim wiem, będę miała na uwadze. :)
OdpowiedzUsuńChyba nie odnalazłabym się w tej książce.
OdpowiedzUsuń