Wśród współczesnych młodzieżówek
fantasy pierwszy tom dylogii Laini Taylor Strange
the Dreamer wyróżnia się
na plus, a jak wypada na jego tle część druga, czyli Muza
Koszmarów? (Recenzja części pierwszej, czyli Marzyciela do przeczytania tu.)
Wydarzenia tej powieści są bezpośrednią
kontynuacją fabuły Marzyciela.
Nieprzejednana
Minya
chce niezwłocznie zejść do Szlochu i zemścić się na jego
mieszkańcach, którzy w większości postanawiają spakować się i
czym prędzej opuścić przeklęte miasto. Thyon i Calixte zaś
trafiają na drzwi, które odsłoniła stopiona kotwica i
postanawiają sprawdzić, co się za nimi kryje. Eril-Fane czeka na
powrót Lazlo, by spróbować pokojowo rozwiązać narosłe przez
lata problemy. Nowym, ale bardzo istotnym wątkiem jest tu historia
nierozłącznych sióstr Kory i Novy, których matka została niegdyś
wcielona do armii Mesarthimów, czekają zatem na niebieski statek,
który przyleci też po nie. Jednak gdy nadlatuje, sprawy nie idą po
myśli nastolatek – jedna z nich odlatuje z załogą, druga w
wyniku dramatycznych wydarzeń zostaje z niego wyrzucona. I choć
obie mają związane ręce, zrobią wszystko, by spróbować się
odnaleźć... Nigdy
jeszcze czas nie wydawał jej się walutą, a każda chwila monetą,
którą można wydać rozsądnie bądź głupio
(s.81).
Zasadnicza
różnica pomiędzy Marzycielem
a Muzą
Koszmarów
polega na tym, że ten pierwszy opisywał perspektywę lokalną, zaś
druga pokazuje znacznie większą część uniwersum, zdradzając
wiele ciekawych informacji na temat serafinów, mocy boskich
pomiotów, mesartjum i tego, jak cytadela znalazła się nad Szlochem
oraz co się w niej dokładnie stało w nocy aktywności Zabójcy
Bogów. I może dlatego jest nieco mniej emocjonująca – bo
poznawanie zagadki jest słodsze niż jej rozwiązanie. Fabuła do
około połowy książki toczy się niezbyt spiesznie, dopiero w
drugiej części następuje nieoczekiwany zwrot akcji i sprawy
znacznie przyspieszają, nabierają rozmachu i zapewne przyprawią
niejednego czytelnika o szybsze bicie serca.
Amerykańska okładka, dostęp 05.04.2019, źródło:
Jak
zwykle mocną stroną prozy Laini Taylor są opisy uczuć bohaterów
– Sarai próbuje przyzwyczaić się do nowej formy, Lazlo i
Eril-Fane starają się znaleźć sposób na uratowanie wszystkich z
zaklętego kręgu nienawiści, ten ostatni także na własne wyrzuty
sumienia oraz odbudowanie swojego związku z Azareen, zaś Kora i
Nova desperacko pragną się ze sobą połączyć. Jednak postacią,
która przechodzi największą metamorfozę w tym tomie jest alchemik
Thyon, sprawdźcie sami, jak się zmienia pod wpływem wydarzeń.
Niestety, jak na mój gust występuje za dużo teen
drama
– Ruby kłóci się z Feralem, a ten jej zupełnie nie rozumie,
także wątek miłosny między Sarai i Lazlo nie jest już tak
strawny, jak wcześniej. Ponadto pomimo tytułu Muza Koszmarów nie
znajduje się wcale w centrum wydarzeń. Natomiast język powieści
jest ponownie starannie przemyślany i płynie się po nim niczym po
najgładszej tafli jeziora, choć ma trochę mniej zapadających w
pamięć środków stylistycznych niż pierwszy tom.
Uwaga, w tym akapicie są informacje, które można uznać za spoilery! Nie czytajcie go, jeśli nie chcecie dowiedzieć się za dużo.
Mimo że części zastosowanych przez
autorkę rozwiązań fabularnych można się było domyślić, to
powieść i tak w kilku miejscach mnie zaskoczyła – nie
spodziewałam się poznać tak szerokiej historii uniwersum, a ma ono
ogromny potencjał. Zakończenie sugeruje nawet, że może jeszcze
pisarka do niego wróci, co byłoby ciekawe. Jednakże przy tak
obszernym zarysowaniu wydarzeń widać pewne niedociągnięcia, np.
jakim cudem miasto przetrwało 15 lat pod cieniem cytadeli – co oni
właściwie jedli? Czemu mieszkańcy nie wynieśli się z niego od
razu po zabiciu bogów? Jak można było kontrolować dzieci z
darami, by utrzymać je w ryzach? Jak Eril-Fane zabił Skathisa?
Brytyjska okładka, dostęp 05.04.2019, źródło:
Ogólnie
rzecz biorąc, Muza
Koszmarów
wypada fabularnie i językowo nieco bladziej od Marzyciela,
przede wszystkim ze względu na nierówne tempo opowieści oraz
niepotrzebną moim zdaniem teen
dramę.
Z drugiej strony dostarcza sporo emocji i barwnie portretuje
bohaterów, otwierając przed nami ogromne, intrygujące uniwersum
serafinów. Jeśli więc macie ochotę na podszytą dramatyzmem
historię, w której co i raz to ścierają się zupełnie rozbieżne
punkty widzenia, w którym miłość walczy z nienawiścią,
niespełnione pragnienia doprowadzają na skraj szaleństwa, a
wszystko toczy się w cieniu niezwykłych mocy niebieskoskórych
istot, bez wahania sięgnijcie po dylogię Strange
the Dreamer.
Jeśli powstają opowieści jak ta, jest jeszcze nadzieja dla
młodzieżówek.
Autor:
Laini Taylor
Tytuł:
Muza Koszmarów
Tytuł
oryginału: Muse of Nightmares
Tłumaczenie:
Bartosz Czartoryski
Wydawnictwo:
SQN Imaginatio
Rok
wydania: 2019
Tak, ta teen drama to idealne określenie słabych stron Muzy. Mam bardzo podobne odczucia. Autorka do pewnego momentu wiedziała jak poprowadzić akcję, a później było tylko takie niepotrzebne rozciaganie i dowalenie w sumie w dość nagły sposób kreacji szerszego uniwersum. Ale nie zmienia to faktu, że Taylor się wyróżnia wśród innych pisarzy gatunku i fajnie by było, gdyby stworzyła coś jeszcze.
OdpowiedzUsuńTo nie jest gatunek po który sięgam w pierwszej kolejności. Właściwie to prawie wcale po nie nie sięgam, ale cieszę się, że młodzieżówka może być tak nieszablonowa i niesztampowa.
OdpowiedzUsuńByć może się skuszę, jeśli kiedykolwiek trafię na tom 1 ;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
"Muza Koszmarów" faktycznie odsłania nieco bardziej uniwersum i być może dlatego fabuła może wydawać się trochę "spokojniejsza". W pewnym momencie jednak nabiera tempa, a całość czyta się naprawdę dobrze, dlatego gorąco polecamy tym, którzy mieli już okazję poznać początek historii, a tym, którzy jeszcze po nią nie sięgnęli - polecamy obydwa tomy. :)
OdpowiedzUsuńKompletnie nie mój styl i nigdy w życiu nie przekonam się do Fantasy...
OdpowiedzUsuńPierwszy tom polubiłam za wykreowany świat a drugi czeka na półce. Na pewno po niwgo sięgnę bo lubie styl autorki :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że nie zauważyłam wad o których wspominasz, ale możliwe, że jestem zaślepiona swoją sympatią do pisarki. Umiliła mi kilka wieczorów.
OdpowiedzUsuń