Idź
i czekaj mrozów Marty Krajewskiej to historia Wilczej Doliny
i jej mieszkańców, utrzymana w słowiańskim klimacie. Jednak mimo
tego, że fantasy jest najczęściej wybieranym przeze mnie gatunkiem
literackim, ten utwór zupełnie nie trafił w mój gust.
Główną
bohaterkę – zielarkę Vendę poznajemy w momencie, gdy biegnie przez
las, by znaleźć zagubioną krowę. Na polanie spotyka sąsiadkę z
córeczką, która niespodziewanie wieszczy jej przyszłość. I to
rzecz jasna pierwsze z serii wydarzeń z nadprzyrodzonymi siłami w
tle – bo przybrany ojciec protagonistki znika na kilka dni, a gdy
wraca, jest żywym trupem. Dla wsi to spory kłopot – był bowiem
opiekunem i miał wiedzę, jak leczyć i radzić sobie z różnorodnymi
potworami. Mieszkańcy Wilczej Doliny proponują zatem posadę
Vendzie, ta się jednak nie zgadza. A biorąc pod uwagę, że
miejscowe lasy, jezioro i rzeka są pełne niezwykłych stworzeń,
osada pilnie potrzebuje obsadzić to stanowisko.
Nawet
jeżeli powyższa historia brzmi interesująco, jej realizacja
całkowicie mnie rozczarowała. Przede wszystkim utwór nie jest w
ogóle powieścią – nie ma żadnego głównego wątku, brakuje
także wyraźnego punktu kulminacyjnego i rozwiązania. Przedstawiane
przez autorkę historie to zestaw luźnych, niepowiązanych ze sobą
opowieści, które mogłyby się wydarzyć w prawie dowolnej
kolejności. Łączą jej jedynie stwory ze słowiańskiej mitologii, czytając miałam więc wrażenie, że utwór jest jedynie
pretekstem do skatalogowania np. chmurników, zmor, mamun, strzygoni
i innych tego typu, a także do opisania tradycji nocy Kupały czy
puszczania wianków.
Nie polubiłam głównej bohaterki i nie byłam
w stanie zrozumieć jej postępowania – skoro wiedziała już, że
nie jest dzieckiem opiekuna, czemu po jego śmierci nie próbowała
do skutku szukać wiedzy o swojej przeszłości? Czemu nie zabrała się od
razu za szukanie czerwonej księgi, w której mogłyby znajdować się
istotne dla niej odpowiedzi i nie odeszła z wioski? I w końcu jak
to się stało, że poddała się w poszukiwaniach w kwestii tego, co lub kto
przyczynił się do tragicznego zgonu jej przybranego ojca? Uważam, że tak nie postąpiłaby posiadająca specyficzną wiedzę młoda, niecierpliwa osoba, jaką jest Venda. Miałam wrażenie, jakby nagle dostała amnezji i nie zajmowała się najważniejszymi dla siebie sprawami, i że dopiero przypadek, podrzucony zgrabnie przez autorkę, pozwolił wyjaśnić jej te kwestie. Nie da się ukryć, że nie odpowiada mi, gdy przełomy fabularne nie są związane z wolą i staraniami bohaterów, a z rozwiązaniami spadającym im z nieba niczym deus ex machina. Ponadto nie poczułam sympatii do żadnej z postaci drugoplanowych, a
ich problemy ani trochę mnie nie wciągnęły.
Cały
świat przedstawiony jest w mojej ocenie mało wiarygodny – skoro
bez przerwy ktoś ginie i do tego wioskę otacza tyle
nadprzyrodzonych zagrożeń, jak to możliwe, że w ogóle ktokolwiek
tam pozostał przy życiu? Również wewnętrzna logika utworu
postawia sobie wiele do życzenia – podobno podstawową zasadą
wieśniaków jest to, że gdy ich rada wydaje wyrok, trzeba pozbyć
się potwora. I ponoć właśnie dlatego przetrwali. A tymczasem co
drugi mieszkaniec ma małżonka pochodzenia nadnaturalnego, a po
jakimś czasie także obdarzone mistycznymi umiejętnościami
dzieci. Co więcej, czas w fantasy jest czasem przełomowym, pokazuje
wydarzenia niezwykłe i powodujące zaburzenie równowagi, a potem
powrót do niej. Tymczasem tu nic takiego nie ma miejsca, bo
słowiańskie demony to po prostu część lokalnego ekosystemu.
Kolejną słabością książki jest to, że nie skłoniła mnie ona
do przemyśleń, nie byłam w stanie znaleźć w niej żadnego
przesłania czy morału, ani nawet pojedynczego tematu do refleksji, a ten element jest dla mnie w literaturze bardzo
istotny. Wszystkie te rzeczy można by jeszcze darować, gdyby utwór
miał chociaż wartość rozrywkową i był zabawny, ale niestety
jest on napisany na serio.
Jednym
słowem, natknęłam się na niezły zakalec. Zaczęłam więc dumać,
kto jest właściwie czytelnikiem docelowym tego tomu – spodoba się
może niezbyt niedoświadczonym czytaczom, którzy lubią słowiańskie
klimaty i rekwizyty. Bo właśnie te ostatnie zachęciły mnie do
sięgnięcia po Idź i czekaj mrozów. Jednak finalnie
nie urzekła mnie ta historia, to bez dwóch zdań najsłabsza książka,
z jaką zetknęłam się w ciągu ostatniego pół roku. A
przeczytałam ją od deski do deski, by rzetelnie podzielić się z
Wami moimi wrażeniami na jej temat. A zatem nisko oceniam zarówno
lekko zarysowaną fabułę, hybrydową formę pomiędzy powieścią a
zbiorem opowiadań, niespójny świat przedstawiony, jak i
papierowych bohaterów. Dlatego też ze smutkiem odradzam tę
lekturę bardziej wymagającym czytelnikom. Ale szanuję oczywiście inne zadania – tu wyrażam i uzasadniam swoje spojrzenie na tę powieść. Zaś siła literatury polega przecież na tym, że w każdym utworze możemy różnymi oczami dostrzec co innego.
Autor:
Marta
Krajewska
Tytuł:
Idź
i czekaj mrozów
Wydawnictwo:
Genius Creations
Rok
wydania:
2016
W pełni się zgadzam doczolgalem się do 150 strony i mam odruch ziewania
OdpowiedzUsuńWcale się nie dziwię, ja dobrnęłam do końca tylko dlatego, by ocenić dla was całość utworu.
UsuńMówią, by nie oceniać książki po okładce. Bzdura - gdy wydawca wyłożył kasę na grafika to prawdopodobnie spodziewa się, że wnętrze spodoba się czytelnikom. Dlatego... ja po tę książkę nawet bym nie sięgnęła: nie muszę zaglądać do wnętrza, by wiedzieć, co w nim mniej więcej znajdę xD
OdpowiedzUsuńInne wydawnictwa mają jednak lepsze okładki, ta i tak prezentuje się znośnie na tle innych tego wydawcy. Ale zawartość się po prostu nie broni...
UsuńMam wrażenie, że oceniasz powieść tak nisko, bo patrzysz przez pryzmat tego, jak TY byś napisała powieść. Sztampowy koniec, rozwinięcie i zakończenie, główny wątek - okej, to podstawy, ale podstawy, z którymi wielu współczesnych autorów chętnie polemizuje. Fakt, że książka jest napisana inaczej niż byś oczekiwała, nie oznacza automatycznie, że jest słaba - to tak jakby ocenić "Grę w klasy" Cortazara jako słabą, lub "Jeśli zimową nocą podróżny" Calvino za nieudany wymysł, bo podejmują polemikę z tradycją.
OdpowiedzUsuńKolejna rzecz, z którą się nie zgodzę, to ta Twoja opinia: "Co więcej, czas w fantasy jest czasem przełomowym, pokazuje wydarzenia niezwykłe i powodujące zaburzenie równowagi, a potem powrót do niej." - no właśnie nie do końca. Wiedźmin, Harry Potter - to tylko dwa chyba czołowe światy fantasy, a zważ, że w nich nadprzyrodzone zjawiska SĄ częścią ekosystemu. Poza tym powtórzę - w pisarstwie nie ma żadnych reguł i obowiązków, można dowolnie zmieniać i przekształcać świat i to jest w literautrze piękne.
Dlatego myślę, że powieść wypadła w Twoich oczach słabo, bo odbierałaś ją przez pryzmat tego, jak Ty byś ją napisała. Tyle, że autorką była Marta Krajewska, której nie da się odebrać świeżego spojrzenia na mitologię słowiańską, znakomitego języka i umiejętności poprowadzenia wartkiej akcji pośrodku niczego - bo stworzenie ciekawej historii w małej wiosce to naprawdę spore wyzwanie.
Pozdrawiam Cię serdecznie. ;)
Nigdzie nie piszę o moich oczekiwaniach wobec tej książki, ani jak ja bym ją napisała – ale oceniam po kolei jej elementy, w tym niespójną fabułę i nieinteresujących bohaterów, jak nakazują prawidła pisania recenzji tłumacząc, dlaczego nie przypadli mi do gustu.
UsuńPolemika ze sztampą to coś zupełnie innego niż nieumiejętność stworzenia logicznej, rozwijającej się fabuły i spójnego wewnętrznie świata przedstawionego oraz całkowity brak przesłania. Akurat Italo Calvino pisał genialnie, ale on był mistrzem alegorii, metafory, a jego utwory są często określane jako neorealizm. I ten utwór Marty Krajewskiej wypada na tle jego twórczości wyjątkowo słabo, bo przecież nie ma tu żadnego z elementów, które u niego występują, jest tylko zbiór słabiutkich, poszarpanych historii i katalog stworów.
Czas przełomowy w fantasy to nie jest moja opinia, tylko element definicji gatunku – np. w Harrym Potterze to powrót Śmierciożerców, a jej przywrócenie to zabicie Voldemorta, u Tolkiena zaś przywrócenie równowagi to m.in. zniszczenie Pierścienia i pokonanie Saurona i jego sił.
Widać z Twojej wypowiedzi, że nigdy nie zajmowałaś się teorią literatury i badaniami książek fantasy – bo właśnie tu są reguły, które określają zasadnicze cechy gatunku (np. czas przełomowy), czyli kościec, na którym obudowane są poszczególne realizacje. Bez tego kośćca nikt nie byłby w stanie rozpoznać, co czyta, ani co pisze. A to, że każda realizacja jest inna – to właśnie jest licentia poetica autorów i tu może nie być sztampy, a im mniej jej jest, tym lepiej dla czytelnika. (Tu nasze opinie się zbiegają :) )
Natomiast całkowicie nie zgadzam się z tym, że ta książka to ciekawa historia i świeże spojrzenie na mitologię słowiańską, co uzasadniłam chyba dość obszernie w recenzji, nie będę tu drugi raz przytaczać wyłuszczonych przez mnie we wpisie argumentów.
Również pozdrawiam :)