Moim zdaniem „451 stopni Fahrenheita” to jeden z najważniejszych fantastycznonaukowych utworów wszech czasów, a dystopiczna wizja świata, w którym pali się książki, zapewne nie tylko mnie po prostu przeraża. Postanowiłam więc sprawdzić, jak wypadła jedna z moich ulubionych pozycji w wersji graficznej – a warto wiedzieć, że jest to wersja autoryzowana przez Raya Bradbury'ego i zawierająca napisany przez niego wstęp.
Już po kilku stronach przekonałam się, że jest to wierna adaptacja i dość dokładne odzwierciedlenie wydarzeń z powieści. Poznajemy strażaka Guya Montaga, gdy pali kolejne książki – i wiemy, że sprawia mu to przyjemność. Jednak pewnego wieczora po pracy spotyka on prawie siedemnastoletnią sąsiadkę – intrygującą Klarysę McClellan, która zadaje mu ona pytanie, czy jest szczęśliwy. Jego świat wywraca się wtedy do góry nogami i zaczyna zauważać rzeczy, których do tej pory nie widział. A gdy dziewczyna znika, staje się to dla niego impulsem do przewartościowania wszystkiego oraz wkroczenia na drogę buntu. Tymczasem jego zapatrzona w telewizję żona zupełnie nie rozumie, co się z nim dzieje i pragnie tylko konsumować lekką rozrywkę. Nie przyznaje się przy tym, że przecież próbowała popełnić samobójstwo.
Komiks szczególnie dobrze pokazuje rolę oczyszczającego deszczu i ratującej życie wody – w opozycji do niszczycielskiego ognia. Najważniejsza rozmowa Guya z Klarysą toczy się przecież podczas ulewy, a rzeka pomaga mu się ukryć przed tropiącym go mechanicznym psem strażaków. Pod względem graficznym Ray Hamilton zdecydował się na spokojne, jesienne kolory, rzecz jasna z wyjątkiem sytuacji, gdzie występuje ogień, a poszczególne strony zazwyczaj podzielone są na kilka kadrów, dzięki czemu stonowana forma nie odrywa nas od treści. Ponadto sądzę, że te przydymione, momentami wręcz smutne kolory dobrze ilustrują dystopiczny świat, w którym żyje nasz bohater.
Zdecydowanie warto zapoznać się ze wstępem Raya Bradbury'ego – dowiecie się z niego bowiem, jakie wydarzenia zainspirowały go do napisania „451 stopni Fahrenheita”, jakie przesłanie ma do nauczycieli przedmiotów humanistycznych, a także z jaką interesującą prośbą zwraca się do nas – czytelników.
Jeżeli czytaliście książkę, to doskonale wiecie, jakie jest jej przesłanie. W komiksie wybrzmiewa dokładnie to samo, czyli ostrzeżenie przed lekką rozrywką (tu w formie telewizji), coraz szybciej pędzącym światem i brakiem czasu na zastanowienie się nad czymkolwiek, a przede wszystkim przed zanikiem samodzielnego myślenia. Zwraca też uwagę na płytkość relacji międzyludzkich i to, jak łatwo manipulować społeczeństwem nastawionym jedynie na bycie szczęśliwym. Pełna emocji i przemyśleń podróż Everymana – Guya Montaga – prowadzi nas do odkrycia na nowo wartości literatury, której różnorodność i głębia stymuluje rozwój osobisty, a przede wszystkim naukę krytycznego myślenia. I że żadne skróty czy streszczenia nigdy nie oddadzą istoty danego utworu i nie dostarczą emocji oraz refleksji, których doświadczyć można tylko podczas czytania oryginału.
Szkoda tylko, że jako kanwę tłumaczenia wzięto przekład Adama Kaski – szczególnie czuć, że trąci on myszką we fragmentach takich jak „wziął obfity natrysk” czy „butelka była próżna”. Ja wolę jednak bardziej współczesne tłumaczenie Wojciecha Szypuły.
W jakiejkolwiek formie „451 stopni Fahrenheita” Raya Bradbury'ego dotrze pod strzechy – czy będzie to właśnie ten komiks, który oczywiście polecam, czy też powieść – najważniejsze, by się ten wybitny utwór fantastycznonaukowy się tam znalazł i został właściwie odczytany. Czego nam wszystkim życzę.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis.
Moja ocena: 5/6
Autor: Ray Bradbury, Tim Hamilton
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Proszę jednak o zachowanie kultury dyskusji i nie umieszczanie spamu, dlatego też włączyłam funkcję moderowania.