Po przeczytaniu brawurowego, niezwykle udanego debiutu Karo M. Nowak w postaci „Na wieki wieków korpo”, byłam bardzo ciekawa, jak dalej potoczy się historia postaci uwikłanych w ludzkie i anielskie korporacje. Dlatego też „I odpuść nam nasze korpo” była jedną z książek, na które najbardziej czekałam w tym roku. I ani trochę się na niej nie zawiodłam!
Strącony do Gehenny Ariel stracił skrzydła i końcówkę imienia – teraz jest jedynie Arim, z marną resztką anielskiej mocy, zaś Floriel jest tym faktem załamany i szuka sposobu na wydostanie ukochanego z tej niewesołego położenia. Mateusz, obecnie Matiel, szkoli się na Dziewiątkę, czyli anioła Stróża, a Monika zatrudnia w nowej korporacji, w budynku z widokiem na ruiny po wieżowcu, który zawalił się w finale pierwszego tomu, wypatrując powrotu Jagona. Natomiast w szerszym anielskim planie do gry wkraczają najpotężniejsze istoty – serafinowie, wprowadzając w życie zatrważający plan, który obejmie bez wyjątku wszystkie związane z Ziemią byty...
Atmosfera tego tomu jest więc dużo gęstsza i zdecydowanie poważniejsza niż w „Na wieki wieków korpo”, ze strony na stronę robi się bowiem dużo bardziej dramatycznie, a niejeden bohater przeżywa tu osobistą tragedię. Nie zabrakło tu jednak elementów humorystycznych, znanego nam już z poprzedniej części inteligentnego sarkazmu i trafnych podsumowań, obecne są również uzasadnione wulgaryzmy. Łatwo zauważyć, że Karo M. Nowak ma własny, niepowtarzalny styl, w którym zgrabnie łączy się język niski i wysoki. I to głównie dzięki niemu książkę można czytać z wypiekami na twarzy.
Ale czy życie powinno być proste? A może rodzimy się z jakimś kosmicznym długiem do spłacenia? Może wszyscy mamy tylko jeden wielki obowiązek? Mamy żyć dla siebie, czy dla świata? (s. 226)
Centralną rolę odgrywają tu anioły i muszę przyznać, że od czasu Mai Lidii Kossakowskiej nie było na polskim rynku autora, który byłby w stanie tak umiejętnie wykorzystać potencjał tych istot w swojej twórczości. Karo M. Nowak niemal na każdej stronie udowadnia dogłębną znajomość angelologii i znakomicie wplata ją w fabułę powieści. Nie bez powodu zaczyna się ona od krótkiej i bardzo konkretnej charakterystyki wszystkich chórów, do której pewnie tak jak ja będziecie wracali podczas lektury. I co istotne, wszyscy bohaterowie ulegają tu przemianie, włącznie z aniołami, które stają się bardziej ludzkie i między innymi dlatego nie chcą bezmyślnie wykonywać poleceń skrzydlatych przełożonych i być częścią anielskiej korporacji. A skoro już o postaciach mowa, to najważniejsze decyzje mają tu do podjęcia Monika i Jagon, muszą bowiem zdefiniować, czego tak naprawdę chcą i jak ma wyglądać ich przyszłość. I żeby nie spoilerować, ujmując rzecz z grubsza, powiem tylko, że Lucyfer został poprowadzony wręcz po mistrzowsku – jest wielowymiarowy i szalenie inteligentny, zawadiacko charyzmatyczny, a przy tym ukrywa swoją wrażliwość, po prostu palce lizać! Moim zdaniem to jedna z najciekawszych postaci, jaka w ciągu ostatnich dziesięciu lat pojawiła się w polskiej fantastyce.
Wolność. Bywa destrukcyjna. Dlatego musi mieć coś w rodzaju stróża. Zdrowy rozsądek, obowiązki, miłość, nawet jebany instynkt samozachowawczy. (s. 376)
Oprócz wciągającej akcji, znakomicie poprowadzonych bohaterów i brawurowego stylu powieść oferuje nam jeszcze wielopiętrowe rozważania, przede wszystkim na temat wolności – w tym jej natury, ceny, jaką trzeba za nią zapłacić i zagrożeń, które ze sobą niesie. I to jest zdecydowanie moje ulubione pole tej powieści. Ponadto wielokrotnie pojawia się w niej dylemat wagonika oraz zagadnienia takie jak gdzie przebiega granica między czynieniem dobra i zła oraz czy da się zawrócić z błędnie obranej ścieżki. Autorka bezlitośnie obnaża tu słabości hierarchicznych struktur korporacji, które są w gruncie rzeczy całkowicie bezduszne, krytykuje ślepe posłuszeństwo przełożonym, wyśmiewa korpomowę i wreszcie pokazuje, że każdy z nas powinien świadomie wybierać, jak postępuje, choć czasem jest to diabelnie trudne.
Wszyscy jesteśmy markami. (s.95)
Nie ma wolności bez prawdy. (s. 115)
Podsumowując, „I odpuść nam nasze korpo” Karo M. Nowak to znakomita kontynuacja „Na wieki wieków korpo”, w której genialny Lucyfer lśni niczym najjaśniejsza gwiazda, anioły buntują się przeciwko Świętemu Zarządowi, zaś akcja trzyma w nieustannym napięciu. A pod warstwą żartów dostajemy interesujące rozważania o wolności, dobru, złu i szczęściu oraz solidną porcję bezczelnie trafnych spostrzeżeń o życiu i prawd o funkcjonowaniu korporacji. Tak wiec, drodzy, jeśli jeszcze nie macie albo nie czytaliście tej serii, proszę asap rozwinąć skrzydła i lecieć prosto do księgarni!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Spisek Pisarzy.
Moja ocena: 5,5/6
Autor: Karo M. Nowak
Niestety nie czytałam pierwszego tomu, a brzmi to jak coś co BARDZO by mi się spodobało!
OdpowiedzUsuńMuszę zapoznać się z tą serią, bo bardzo mnie zaintrygowałaś :)
OdpowiedzUsuńMotyw aniołów mnie intryguje.
OdpowiedzUsuń