O Mantykorze, która szukała domu Artura Tojzy to krótka, baśniowa opowieść dla dzieci, w której tytułowa bohaterka próbuje poradzić sobie z samotnością i brakiem przynależności. Wędrując po pustyni, którą się opiekuje, znajduje pierścień i mieszkającego w nim nietypowego dżina Tileka. Proponuje on smutnej mantykorze umowę – ona spełni jego trzy życzenia, a on podaruje jej to, czego pragnie. I tak zaczyna się ich pełna ciekawych rozmów wspólna podróż...
Ta licząca zaledwie osiem rozdziałów historia może dać dzieciom wiele tematów do przemyślenia i omówienia z rodzicami – autor porusza między innymi problem pochopnego osądzania innych, strachu przed nieznanym, konsekwencji wypływających z naszych decyzji, czy też braku umiejętności dawania czegoś z siebie. Książka ma więc niewątpliwie walor dydaktyczny, a jest on ubrany w łatwe do przyswojenia dialogi.
Całą opowieść czyta się szybko i przyjemnie, ma jednak ona pewne wady. Po pierwsze, uważam, że słownictwo jest momentami zbyt zaawansowane dla docelowego czytelnika, czyli ośmiolatka, i nie obejdzie się tu on bez pomocy rodziców lub słownika. Po drugie, w moim odczuciu wszystko byłoby bardziej wiarygodne, gdyby mantykora była młodsza i dopiero poznawała świat, a niektóre traktujące o wartościach wypowiedzi dżina były bardziej podparte przykładami konkretnych osób lub wydarzeń, czy obudowane dłuższą historią – były bowiem czasem zbyt okrojone z kontekstu. Po trzecie, w trakcie lektury miałam cały czas w głowie tytuł O Mantykorze, która szukała przyjaciela, a nie ten oryginalny, bo to właśnie ten aspekt był dla mnie najważniejszy w całej fabule.
Polecam tę książkę do wspólnego czytania rodzicom i dzieciom, którzy lubią opowieści o magicznych stworzeniach, wspólnych wędrówkach, a przede wszystkim o wspieraniu się w poszukiwaniach rzeczy, które są w życiu najważniejsze – przyjaźni i satysfakcji z tego, co się robi.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję autorowi.
Moja ocena: 4/6
Rok wydania: 2022
Jeden za mały na tą książkę, drugi syn zdecydowanie za stary 😒
OdpowiedzUsuńFajne rysunki.
OdpowiedzUsuńWydaje się fajna ❤
OdpowiedzUsuńTeż mnie ten język zastanowił, nie wydaje się do końca dopasowany.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że koncepcja na tę książkę brzmi bardzo ciekawie i nawet mnie zaintrygowała. Gdybym miała dużo młodsze rodzeństwo może czytałabym ją razem z nimi ;)
OdpowiedzUsuńZaintrygowała mnie ta opowieść :)
OdpowiedzUsuńJako autor wtrącę się względem "trudnego" słownictwa.
OdpowiedzUsuńOtóż wychodzę z założenia, że dzieciaki muszą gdzieś się go uczyć. A mając 8 lat, gdy siedzą często z nosem w komórce/smartphone/laptopie przeglądając Internet, to zakładam iż umieją wyszukać dane słowo i sprawdzić jego definicję. Dziś to raptem kilka kliknięć. Dlatego w moich baśniach będą takie "trudne" słowa. Sam czytałem w tym wieku baśnie z o wiele bardziej rozbudowanymi terminami oraz dojrzalszymi postaciami. Zatem wolę, aby mój tekst zmuszał czytelnika do choć minimalnego działania, niż był kolejną zapchaj dziurą, która używa prostych słów i nie nakłania do myślenia.
Tak ja to widzę, ale wiadomo - nikt nie musi się ze mną zgadzać :)
W maju wypuszczam baśń o Chimerze i tam też będzie "trudne" słownictwo. Tym razem dam PEGI 10+. Bo na baśnie nigdy nie jest się za dużym :)
Myślę, że decyzja, by dać PEGI 10+ jest zdecydowanie trafna. "Jątrząca się rana" wydaje się bardziej odpowiednim słownictwem dla takiej grupy wiekowej. W obecnym świecie dzieci obcują przede wszystkim z obrazem we wszelkiej postaci, mogą więc znać mniej słów niż my w ich wieku. A oboje byliśmy pewnie molami książkowymi od małego ;)
UsuńNie do końca byłem molem książkowym. Z powodu potężnej dysleksji więcej czytałem komiksów, bo w książce obraz zlewał mi się w jedną papkę. Czytałem książki, nadal czytam, ale baaaardzo wolno. Dużo zmienił czytnik, gdzie mam większy tekst i mniej na ekranie. Podobnie piszę moje książki, na ogromnym przybliżeniu, inaczej tekst mi się zlewa w mozaikę i nie rozróżniam liter.
UsuńNatomiast tym bardziej uważam, ze skoro dzieci żyją w dobie cyfrowego obrazu MUSZĄ uczyć się nowych słów. I to od małego. Jeśli za późno damy im to słownictwo, to będą miały ogromny problem z jego przyswojeniem w nawale szkolnych prac domowych i obowiązków. Dlatego uważam, ze zarzut jakoby Mantykora miała za dużo "trudnych" słów jest chybiony. Chyba że rodzic nie umie ich wyjaśnić, albo mu się nie chce, ale to wtedy inny problem i dalej. Jeśli dalej będziemy tak głaskać dzieciaki po głowie, to wychowamy bardzo mało zaradne pokolenie.Już widzę po obecnych autorach mających 20-25 lat, jak ubogie słownictwo prezentują w swoich pracach. Mega ubogie. Musimy z tym walczyć, a ja robię to przez baśnie. To narzędzie, a jak zostanie wykorzystane przez rodziców to już ich sprawa.
Szkoła nie uczy pytać i to jej wielka wada. Dlatego uważam za przejaw inteligencji, gdy dziecko pyta co dane słowo znaczy. Bo chce wiedzieć. Powinniśmy to zatem wykorzystać, a nie tępić, z tekstem: bo jest jeszcze za małe.