Epic
fantasy Bożogrobie Jaya Kristoffa to
kontynuacja Nibynocy (recenzja tu), czyli przygód
młodej zabójczyni Mii Corvere, która po utracie całej rodziny i
szkoleniu w Czerwonym Kościele stawia pierwsze kroki jako oficjalne
Ostrze. Niestety, ta część nie do końca sprostała moim
oczekiwaniom, a dlaczego tak się stało, tłumaczę poniżej.
Podobnie jak w pierwszej powieści autor
prowadzi dwa główne wątki, które tym razem dzielą zaledwie
cztery miesiące. W pierwszym z nich poznajemy wydarzenia dziejące
się niemal bezpośrednio po finale poprzedniego woluminu, a główna
bohaterka wykonuje zadania zamordowania m.in. syna jednego z
wpływowych senatorów, czy zdobycie pewnej starej mapy. Ułatwia jej
to nieco fakt, że Mercurio został biskupem Bożogrobia, a
komplikuje niedobór pomocników, Mia musi bowiem zagryźć zęby i
współpracować z Jessamine. Nie brakuje tu oczywiście dynamicznych
scen walki i pościgów, a także seksu. Druga główna nić
fabularna skupia się już na samej protagonistce i jej misji zemsty.
Przygotowuje ona plan, którego częścią jest sprzedanie się w
niewolę, a następnie dostanie się do najlepszej stajni gladiatii
(chodzi rzecz jasna o gladiatorów), czyli Lwów Leonidesa. W wyniku
komplikacji trafia jednak w szeregi wojowników jego córki –
Leony, której własnością jest czempion, a zarazem pomrocz, o
imieniu Furian. W tej sytuacji pomysł Mii, by wygrać magni,
czyli największe zawody gladiatorów w stolicy, i tam zabić
kardynała Duomo i konsula Scaevę, wisi na włosku...
Jednym z bardziej udanych aspektów
powieści są nowe stwory – jeśli myślicie, że kraken piaskowy
to wszystko, przekonajcie się koniecznie, co jeszcze wymyślił
autor. Ma to rzecz jasna związek z walkami gladiatorskimi, które
toczy nasza zabójczyni. Ten element jest oczywiście wzięty żywcem
ze starożytnego Rzymu i zapewnia sporo akcji. Przy okazji
dowiadujemy się więcej o organizacji samej republiki, która jawi
się jako niezbyt sprawiedliwa. I tu muszę przyznać, że po
pierwszym tomie liczyłam, że pisarz zaproponuje nam coś bardziej
oryginalnego, a nie znowu (jak w całkiem niezłej serii Wojna Lotosowa) weźmie gotowy ustrój i w nim poprowadzi fabułę.
Dlatego też, posiadając wiedzę historyczną i doświadczenie
czytelnicze, nie byłam niczym zaskoczona w wątku politycznym oraz
gladiatorskim, łącznie z finałową walką. A wiem, że autora stać
na więcej i potrafi zadziwiać odbiorcę całkowicie zaskakującymi
zwrotami akcji. Z drugiej strony pojawiają się informacje, na które
wiele osób zapewne czekało – czyli zasady funkcjonowania
Czerwonego Kościoła, wraz z historią, jak powstawały.
Ponadto na tym etapie zaczyna być
widoczne, że główna bohaterka ma taką przewagę darów i
umiejętności nad innymi, że mało co jest dla niej wyzwaniem, co
zdecydowanie obniża poziom emocji u czytelnika, bo czemu się o nią
bać? Poza tym jej kreacja jest niezbyt konsekwentna: w pierwszej
połowie utworu cały czas zastanawiałam się bowiem, gdzie się
podziała Mia, która w Nibynocy
odmówiła odebrania życia niewinnej osobie na rozkaz. Z drugiej
strony, poza zabiciem kilku osób na zlecenie, a potem gladiatorów w
trakcie oficjalnych walk, nadal stara się zachować współczucie
wobec innych. Te dwa aspekty nie bardzo idą w parze, antagonistka
powinna mieć chociaż wyrzuty sumienia z powodu morderstw. Na
szczęście będąc w centrum wydarzeń nie ma i nie jest w stanie
sama zdobyć wiedzy o tym, o co naprawdę toczy się gra, a także o
co chodzi z księżycem. Ten aspekt zdecydowanie ratuje całą
opowieść i zachęca do kontynuowania lektury cyklu. Pozostałe
postacie pełnią zaś głównie role pomocnicze, choć nowym
elementem jest tu wprowadzenie mowy pozornie zależnej i poznanie
myśli niektórych z nich. Ciekawym ruchem było zaś ponowne
pojawienie się Ash, sami sprawdźcie, co z tego wynikło...
Okładki wszystkich trzech części, dostęp 18.08.2018, źródło:
Nadal możecie liczyć na elementy
humorystyczne – przypisy, choć w mniejszej ilości niż w 1.
tomie, opowiadane z lekką nutką ironii (Jednakże, zacni
przyjaciele, nigdy nie pozwólcie, by fakty weszły w drogę dobrej
opowieści; s. 160)
oraz nowość, czyli złośliwe rozmowy cienistych towarzyszy głównej
bohaterki, czyli Pana Życzliwego z Eklipsą, które mogą wywołać
uśmiech na twarzy.
Ogólnie rzecz biorąc, mimo wielu
mrożących w żyłach, dynamicznych scen, Bożogrobie nie
jest szczytowym osiągnięciem fabularnym Jaya Kristoffa.
Jednak ponieważ
jeśli Zemsta ma matkę, to ma ona na imię Cierpliwość
(s. 81), wykaże się tą ostatnią cechą, bo jestem niezmiernie
ciekawa prawdziwej natury pomroczy, tajemnicy kryjącej się za nazwą
Bożogrobie oraz dziwną księgą, którą potrafią odczytać tylko
demony. I na zakończenie wspomnę, że ostatni tom tego cyklu,
zatytułowany Darkdawn,
ukaże się po angielsku we
wrześniu 2018, więc na polskie wydanie przyjdzie nam jeszcze chwilę
poczekać.
Autor:
Jay
Kristoff
Tytuł:
Bożogrobie
Tytuł
oryginału: Godsgrave
Tłumaczenie:
Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo:
Mag
Rok
wydania: 2018
ciekawy blog, życzę wielu fanów
OdpowiedzUsuńDziękuję i zapraszam ponownie!
UsuńAkurat nie moje klimaty ale mój syn swojego czasu uwielbiał :)
OdpowiedzUsuńDobra fantastyka to książki nie tylko dla młodzieży, doceni je osoba w każdym wieku. "Bożogrobie" niestety taką książką raczej nie jest, ale zapraszam do przeczytania innych recenzji na moim blogu, może znajdziesz coś dla syna albo siebie (np. "Opowieść podręcznej")?
UsuńKocham Bożogrobie i czekam na Darkdawn po polsku, ale chyba się nie doczekam ;/
OdpowiedzUsuń