RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Małe Licho i anioł z kamienia – wersja papierowa dostępna od 30 października 2019, ebooki już w sprzedaży!
Małe Licho i anioł z kamienia
Marty Kisiel to kontynuacja jej humorystycznego cyklu fantasy nie
tylko dla dzieci, która ucieszy zarówno małych jak i dorosłych
fanów Ałtorki*, a to dlatego, że po raz pierwszy w historii
połączyła losy mieszkańców wszystkich Lichotek. (Zaś tom
pierwszy zatytułowany był Małe Licho i tajemnica Niebożątka,
a jego recenzję znajdziecie tu).
Po
okresie gorących świątecznych przygotowań i szale wyrabiania (a
przy okazji podjadania) przeróżnych w kształtach i smakach
pierniczków na wesołe domostwo Bożka nieoczekiwanie spada epidemia
ospy, w związku z czym mama zarządza kwarantannę i wywiezienie
syna wraz z Tsadkielem i Guciem do ciotki Ody (tak, właśnie tej z
Oczu urocznych).
Chłopiec od razu odnajduje się w nowej sytuacji: Dom
cioci pachniał tym, co przepełniało małego anioła od czubka
głowy aż po stopki w kolorowych bamboszach – radością i
śmiechem, beztroską i bezpieczeństwem nawet w najgorszą burzę,
taką bez prądu, chociaż z piorunami. Pachniał dobrem
(s.75 – 76). Znacznie gorzej znosi to wszystko Tsadkiel, który
jako że ma empatię na poziomie galaretki
(s. 40) bezlitośnie krytykuje tutejsze warunki, a także nie może
ścierpieć obecności Ossy czy Bazyla. A ponieważ wcześniej
podpadł już wszystkim, bo nie przyjął od Bożka świątecznego
prezentu, awantura wisi na włosku, a nieszczęście stoi tuż za
progiem...