12 marca 2022

[recenzja] „Granty i smoki” Łukasza Kucharczyka – Kwerenda bojem

Granty i smoki ze wszech miar udany debiut Łukasza Kucharczyka – to zbiór sześciu humorystycznych opowiadań fantasy, w których towarzyszymy w rozmaitych wyprawach dwóm (prawie) śmiałkom związanym z Uniwersytetem Wielkobohaterskim imienia Kelta Niezwyciężonego. A dzięki temu, że autor prowadzi tu brawurową grę w nawiązania, antologia może zapewnić niejednemu odbiorcy przednią zabawę intelektualną. 

 


Zacznę od przybliżenia sylwetek wspomnianych śmiałków. Pierwszy z nich to Cilgeran, chudy i pryszczaty człowiek, który na Wydziale Nauk Barbarzyńskich pisze pracę doktorską poświęconą okrzykom bojowym. Drugim jest niziołek Rorty Pragmaticbuck, student ostatniego roku kursu licencjackiego. I tak się składa, że ich szlachetna uczelnia co i rusz wysyła ich w teren, między innymi w celu rozwiązania problemów w pewnej wiosce, wzięcia udziału w konferencji naukowej, bądź też przeprowadzenia badań do grantu jednego z profesorów. Naturalnie każde z tych zadań dostarcza bohaterom całej masy kłopotów, a czytelnikom zapewnia solidną porcję świetnej zabawy – między innymi dlatego, że autor zgrabnie żongluje znanymi motywami literackimi, gatunkami, a także szafuje cytatami ze znanych fantastycznych i popkulturowych pozycji. 

 

Gdyby to była opowieść literacka, moglibyśmy zinterpretować to wydarzenie jako zapowiedź nadchodzącej grozy. Ten chwyt jednak jest tak wyświechtany, że aż nie chce mi się wierzyć, że jakikolwiek autor zdecydowałby się na jego użycie, naraziłby się bowiem na szyderstwa i powszechny ostracyzm w szeroko rozumianym środowisku. (s. 78)

 

Powiem szczerze, że podziwiam twórczy sposób autora na rozładowanie frustracji polskim systemem akademickim, a także w pełni doceniam specyficzne poczucie humoru, które idealnie trafiło w mój gust. Ironia i absurd zgrabnie przeplatają się tu z trawestacją i żartami z teorii literatury, a przy tym każde z opowiadań w pełni zachowuje wewnętrzną logikę, przez co rozwój fabuły we wszystkich z nich budził moją ciekawość. A nie da się ukryć, że takie udane połączenie rzeczowych konceptów z dowcipną realizacją całości zdarza się rzadko. 

 

Panie Rorty, tak w zasadzie to co pan tu robi? – zapytał Cilgeran.  
Konieczność fabularna – odrzekł niziołek z miną świadczącą o tym, że już dawno pogodził się z losem postaci towarzyszącej. (s. 115) 
 

Każde opowiadanie zaczyna się od kilku cytatów – z prawdziwych utworów fantastycznych, często uważanych za klasykę, a do tego autor dodaje wypowiedzi kilku zupełnie zmyślonych postaci. Bez trudu pozwalają one określić czytelnikowi klimat danego utworu i śledzić motywy literackie, które Łukasz Kucharczyk poddaje tu twórczej obróbce. Zatem jeśli lubicie publikacje Terry'ego Pratchetta czy Anny Szumacher, czytając tę książkę, poczujecie się jak ryba w wodzie. Z tą różnicą, że ten pisarz ma bardzo szeroką wiedzę z zakresu teorii literatury i nie waha się jej używać – co ogromnie mnie ucieszyło. Nieobcy jest mu również język polski i jego złożoność – dlatego też warstwa stylistyczna tego utworu jest znakomicie dopracowana, a każda postać ma tu indywidualny zakres słownictwa odpowiedni do jej wykształcenia. Co więcej, znajdziecie tu nawiązania do wielu istotnych utworów fantasy – Wiedźmina, Opowieści z Narnii, Władcy Pierścieni oraz Harry'ego Pottera, ponadto bajek i baśni, ale także powieści gotyckiej, czy nawet Gwiezdnych Wojen i Baldur's Gate. Do tego na polu nazw własnych jest się z czego pośmiać – a pojawiają się na przykład miejsca takie jak Grabieżstan, Błotosmętkowo czy Szuruburubach, ale też osoby – Dante Sowischdral, Derridheos, Jango Belt i Foba Fett. Mnie zaś szczególnie ucieszyło tłumaczenie ze starowiwernowego :). Cóż mogę rzec – polonistyczne palce lizać! 

 

 Strategia interpretacyjna doktoranta jest chwiejna, opiera się na domysłach i błądzeniu – zasyczał Recenzent Numer Dwa głosem pogodnym niczym taniec wisielców na drzewie w listopadowy wieczór. (s. 127)

 

Na poniższym zdjęciu zwróćcie uwagę na znaczek, który został dołączony do mojego egzemplarza :).

 


Zawsze mówię, że za udaną karierą herosa stoi nie tylko przedsiębiorczy menadżer, ale również wspierająca i wyrozumiała kobieta. (s. 158)

 

Z sześciu zawartych tu opowiadań moim ulubieńcem zostały Stypendia i olbrzymy – historia o ziarnie fasoli, które wyrosło pod niebo i sprowadziło do bezbronnej wioski okradającego ją olbrzyma. Przypomina Wam pewną popularną baśń? Ale przebiega zupełnie inaczej, niż się tego spodziewacie, no i zawiera mój ulubiony żart, czyli Morfologię rzeczywistości Proppeusza. (Jeżeli jesteście ciekawi, to nawiązuje do Morfologii bajki Władimira Proppa – jednego z podstawowych tekstów dla każdego badacza literatury). Do gustu przypadły mi także Granty i smoki – historia o niedorzecznym wniosku pewnego profesora, który został przyjęty do realizacji, a niemożliwe badania rzecz jasna musieli zrealizować w polu Cilgeran i Rorty. Rozbawiło mnie tu wykorzystanie często występującego w bajkach motywu trójki, w tym tyluż prób, a przede wszystkim wypowiedzi mrocznych recenzentów oceniających metodologię prowadzenia prac badawczych. Uśmiałam się też zdrowo z motywów walki dobra ze złem i relacji mistrz-uczeń w Wieży czterech rogów, a w nieco sentymentalny nastrój wprowadziło mnie ostatnie opowiadanie Zostaną po nas pieśni, przewrotnie realizujące tematykę końca. 

 

W zasadzie określenie „nie był najmłodszy” to eufemizm – czas rozciągnął go niczym nóż masło na zbyt dużej kromce chleba, skruszył tak, jak silny strumień kruszy najtwardsze skały, wycisnął niby praczka ciężką chustę nasączoną wodą. (s. 181)

 

Reasumując, gorąco polecam Granty i smoki Łukasza Kucharczyka, bo dawno nie śmiałam się tak przy żadnej lekturze i zarazem nie bawiłam tak dobrze intelektualnie. To taki puszysty serniczek literacki z rodzynkami nawiązań, idealny dla lubiących gry intertekstualne czytelników. Autor pokazuje, że umie swobodnie poruszać się po wielu polach fantastyki, brawurowo przetwarzając znane motywy literackie, filmowe i te z gier, by stworzyć z nich zupełnie nową jakość. Moim zdaniem ma potencjał na zostanie polskim Terrym Pratchettem, do tego wyposażonym w oręż teoretycznoliteracki, za co zdecydowanie trzymam kciuki.


Za egzemplarz recenzencki dziękuję autorowi.

 

Moja ocena: 5,5/6




Autor:
Łukasz Kucharczyk
Tytuł: Granty i smoki
Wydawnictwo: Pewne
Rok wydania: 2022
Stron: 195

11 komentarzy:

  1. Skoro aż tak cię rozbawiła, to ja jestem jak najbardziej za! Zwłaszcza że dowcipy są inteligentne, a nie głupie i naciągane. Zapisuję tytuł. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Na pewno jest to bardzo dobra propozycja dla miłośników gatunku.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zazwyczaj nie lubię opowiadań, ale wydaje mi się, że akurat te wpasowałby się w mój gust ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Całkiem intrygująca książka. Uwielbiam odwołania do popkultury, więc może i mnie te opowiadania przypadłyby do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Absurd to słowo idealnie pasujące do świata akademickiego, więc nie dziwię się, że jest go tu dużo. Na doktoracie byłam, z dziwnymi badaniami i wnioskami się zetknęłam, a że wkurzenie na to wszystko już mi minęło, to się chętnie pośmieję podczas czytania książki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Lubię takie zbiory opowiadań ❤

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak pojawi się okazja, chętnie wejdę w te opowiadania, klimatycznie coś dla mnie. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Skoro to taka dobra lektura na pewno znajdzie swoich odbiorców.

    OdpowiedzUsuń
  9. Witam serdecznie ♡
    Od razu zapisuję sobie tytuł! Mam nadzieję, że poznamy się bliżej jak tylko będzie ku temu okazja :) Twoja recenzja jest cudowna a tytuł aż się prosi by go przeczytać :)
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń
  10. Wyjdę na totalnego gluptaska, ale za mądra ta książka dla mnie 😵

    OdpowiedzUsuń
  11. Tak to smacznie opisałaś (uwielbiam sernik), że nie sposób się nie skusić!!

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Chwilowo włączyłam funkcję moderowania, bo niestety na cel wzięli mnie spamerzy, mam nadzieję, że w ten sposób szybko się zniechęcą.