Siedem czarnych mieczy Sama Sykesa to pierwszy tom cyklu fantasy Śmierć imperiów. Skupia się na opowieści prowadzonej przez cyniczną do szpiku kości Sal Kakofonię, swego rodzaju magicznego rewolwerowca, której główny cel w życiu to zemsta na swoich danych oprawcach. Powieść ma swoje mocne, jak i zdecydowanie słabsze strony, o których piszę poniżej.
Udanym
elementami świata przedstawionego jest magia, której źródłem
jest Lady Handel, i jak samo jej imię wskazuje, trzeba jej coś
oddać, by móc posługiwać się tą nadprzyrodzoną siłą.
Znajdują się tu także inne źródła mocy, m.in. swoiste minerały
i artefakty oraz rzecz jasna rozmaite potwory. Wiarygodny jest także powód konfliktu pomiędzy magicznym Imperium
i Rewolucją i opłakany stan, w którym z tego powodu znajduje się
prezentowane tu uniwersum. Ponadto autor umie też stworzyć
wyraziste postaci i pokazać ich sposób myślenia, a także
przekonujące relacje między nimi, szczególnie główną bohaterką
a freemakerką Liettą. Ciekawym dodatkiem do tego duetu jest zaś
idealistyczny oficer Rewolucji Cavric Dumny. Przy czym interesującym
zabiegiem jest pokazanie poprzez narrację pierwszoosobową, co
dzieje się w głowie protagonistki, dzięki czemu przekonujemy się,
że nie jest ona wcale taką antybohaterką, na jaką się kreuje.
Jednak jej brak umiejętności rozmawiania o swoich emocjach wydał
mi się cechą spotykaną raczej u mężczyzn niż kobiet. Ponadto
pisarz z pewnością znakomicie się bawił, tworząc rozmaite bronie
typu pikorusznica, bojowe środki transportu jak Żelazny Dzik czy
każąc głównej bohaterce lubić operę i porównywać do niej
swoje popaprane życie. Potrafi też zaangażować czytelnika w
wydarzenia, gdyż Sal wielokrotnie zwraca się bezpośrednio do
niego, zadając rozmaite pytania. Sam wyjściowy pomysł na
przesłuchanie przed egzekucją również się sprawdza.
A tak wygląda oryginalna okładka utworu, (polska moim zdaniem jest dużo lepsza):
Niestety, powieść ma też elementy, które mogą zepsuć przyjemność z czytania. Zacznę od pierwszoosobowej narracji Sal, opartej przede wszystkim na języku mówionym, która na mój gust miejscami bywa zbyt chaotyczna, a na domiar złego bohaterka klnie jak szewc. Najbardziej irytowało mnie jednak nadużywanie przez nią słowa hej, które jest popularne w języku angielskim przy wprowadzaniu dodatkowych uwag do wypowiedzi ustnej. Jednak po polsku nie ma racji bytu, nie wiem, czemu tłumacz nie pokusił się o znalezienie jakiegoś ekwiwalentu w stylu no przecież. Nie jest to zresztą jedyny aspekt, w którym tłumaczenie jest moim zdaniem zbyt dosłowne. Pisarz stosuje też specyficzną ekspozycję – wprowadza nowe elementy świata przedstawionego tylko wtedy, gdy pasuje mu to w fabule. Stara się przy tym dynamicznie prowadzić wydarzenia, pokazując coraz to nowe sceny walk, niestety prawie wszystkie według tego samego schematu: bohaterka najpierw obrywa, a potem wpada na pomysł manewru, który odwróci sytuację. Ponadto sam świat po bliższym przyjrzeniu nie do końca się broni, podobnie jak motywacja obiektów zemsty Sal. Zabrakło mi szczególnie wyjaśnienia tej ostatniej, a pisarz zapewne planuje zrobić to w kolejnych tomach. A ponieważ mam mieszane uczucia do tej historii, jeszcze nie wiem, czy sięgnę po kontynuację.
Ogólnie rzecz biorąc, Siedem czarnych mieczy Sala Sykesa to lektura dla tych, którzy mają ochotę na cyniczne fantasy z biseksualną antybohaterką i jej magicznym rewolwerem oraz chęcią zemsty w centrum, a także stawiają na sceny akcji.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Rebis.
Autor: Sam Sykes
Tytuł: Siedem czarnych mieczy
Tytuł oryginału: Seven Blades in Black
Tłumaczenie: Mirosław P. Jabłoński
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2020
Hmm, brzmi dobrze, ale nie jestem pewna, czy to coś dla mnie. Przemyślę, poczytam więcej opinii i kto wie, może się skuszę :)
OdpowiedzUsuńJa się nie skuszę, nie bardzo porywają mnie takie powieści. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTekst czytało się dobrze, jednak tematyka zupełnie nie dla mnie. Jakoś nie zachęca mnie sama historia. Dodatkowo tłumaczenie mogłoby również i mnie zirytować. Do dziś nie przepadam za spolszczaniem choćby mion lub niedostosowywaniu wypowiedzi do realizmu świata przedstawionego...
OdpowiedzUsuńJest moim guście. Może mi narracja i język nie będzie przeszkadzać.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Ta książka ostatnio często rzuca mi się w oczy, jednak jak na razie nie zamierzam po nią sięgać.
OdpowiedzUsuńLubię narrację pierwszoosobową. Mam nadzieję, ze ogarnę ten chaos
OdpowiedzUsuńBrzmi jak książka idealna dla mnie. Przyjrzę się bliżej tej serii, bo pierwszy raz się z nią spotykam :)
OdpowiedzUsuńHmm... nie wiem czy się skuszę :D Przekleństwa akceptuję, ale jako ozdobnik raz na jakiś czas. Jeśli przekleństwa tam przeważają to mógłby być problem, bo trochę mnie to razi ;) Poza tym jeszcze rewolwer i biseksualizm... może jestem nudna, ale no jakoś mnie nie kręci :D
OdpowiedzUsuń