Imię Boga to debiut
powieściowy fantasy Michała Dąbrowskiego, który zdecydowanie
należy zaliczyć do udanych. Utrzymany w stylu prozy George'a R.R.
Martina ze szczyptą pomysłów rodem z Aleksandra Dumasa przedstawia
perypetie kilkorga bohaterów wplątanych w zaawansowaną, wysoce enigmatyczną intrygę, która wpłynie na losy całego świata.
Zaczyna się z przytupem, bo od
morderstwa starej szeptuchy i tajemniczej wizji, której doświadcza
pewien mężczyzna. Następnie w kilku migawkach poznajemy głównych
aktorów na scenie powieści: studentów medycyny Ethona i Lheiama
oraz ich opiekuna uniwersyteckiego Thanila, ojca i chorą siostrę
tego drugiego, grupę szpiegów pod przywództwem Thaegara, w tym
rezolutną Lori, a także senatora Vheroona oraz członka kościoła,
pochodzącego z ludu kolegiata Kaia Rassindha. Ich wszystkich łączy
przebywanie w tym samym mieście, czyli ludnym Aazh, ale dzielą cele
i przekonania. I tak dwaj żacy starają się pomagać ludziom i
rozwijać swoją dziedzinę opierając się na faktach i badaniach,
mimo że według obowiązującej religii ciała należy palić jak
najszybciej po śmierci. Grupa Thaegara trafia zaś na ślad jego
najprawdopodobniej zmarłego 20 lat wcześniej brata Enrosza,
podejmują więc śledztwo, które po trupach prowadzi ich w zupełnie
nieoczekiwanym i szalenie niebezpiecznym kierunku... Członkowie
senatu i kościoła prowadzą natomiast zaawansowaną grę o władzę
i o słuszność przyjętych przez nich filozofii życiowych. A
wszystkie te warstwy nieuchronnie dążą do emocjonującej
konfrontacji w finale.
Świat przedstawiony przypomina końcówkę
naszego średniowiecza, choć bez rycerzy, a miejscem akcji jest
stolica Imperium zwana Aazh. I muszę przyznać, że samo miasto oraz
jego historia i związany z nią podział na dzielnice i strefy
wpływów wypadają bardzo przekonująco, a do tego w przedniej
okładce znajdziecie jego bardzo dokładną mapę. (W tylnej części
ucieszy Was zapewne mapa całego świata.) Oprócz władzy świeckiej
– Cesarza i senatu oraz różnego rodzaju oddziałów straży –
istotną rolę odgrywa też kościół, który tu jest dość
konserwatywny, będąc swoistym połączeniem wybranych elementów
chrześcijaństwa i islamu, np. w kwestii kobiet czy leczenia chorych
– bo to wola Boga, nie człowieka, jest tu najważniejsza. I tylko
jeden duchowny zna Imię Boga, dla wszystkich innych oprócz tego
Opiekuna jest ono tajemnicą. A ponieważ organizacja polityczna i
religijna jest tu wyjaśniona dość sprawnie, łatwo je sobie
wyobrazić i uwierzyć w to uniwersum. Jednak mimo że jest to świat
fantasy, to narracja utrzymana jest w konwencji realistycznej, więc
podobnie jak u G.R.R. Martina, nie spodziewajcie się tu powszechnie
dostępnej i używanej magii, jest jej tu naprawdę niewiele. Za to
klimat jest w wielu fragmentach przygodowy, niczym u Aleksandra
Dumas. Zaś z ciekawostek warto zwrócić uwagę nie tylko na
dopracowane mapy, ale i na to, że autor stworzył tu język obcy,
czyli tirreański, którym posługuje się między innymi Lori.
Bohaterowie to zdecydowana zaleta tej
opowieści – są tak różnorodni i trójwymiarowi, że z
przyjemnością śledzi się ich przygody. Na pierwszy plan wysuwają
się młody medyk Ethon oraz szpieg płci żeńskiej, czyli Lori. Ten
pierwszy chce rozwijać medycynę, ale płaci wysoką cenę za swoje
nowoczesne poglądy. Ta druga zaś świeżo przybyła z innej krainy,
gdzie kobiety mogą nosić spodnie czy pokazywać włosy, musi więc
dostosować się do nowych zwyczajów, jednocześnie prowadząc
dochodzenie w sprawie domniemanego brata szefa jej grupy. Wyprzedzają
swoje czasy sposobem myślenia, dlatego współczesnemu czytelnikowi
łatwo się będzie z nimi zidentyfikować. Natomiast zespół
szpiegów to barwna, ale wierna sobie drużyna, która wie, jak nadać
sprawom odpowiedni bieg. Ich losy przeplatane są zagadkową historią
ich przeciwników, pisaną dla odróżnienia nieco inną czcionką, w
której pojawia się m.in. Kai Rassindh, który pracowicie wspiął
się po szczeblach kościelnej kariery nie będąc szlachcicem i jako
jeden z nielicznych wie, co się tu naprawdę dzieje.
Są jednak pewne drobne minusy – po
pierwsze, próg wejścia jest dość wysoki, bo początkowo autor
skacze od jednej sceny do drugiej, wprowadzając nowe postaci, a nie
rozwijając jeszcze właściwej akcji. I mimo że stworzył tu
przemyślaną konstrukcję, wyjaśniając krok po kroku początkową
wizję, to niektórzy czytelnicy mogą się poczuć zagubieni na
pierwszych 60-80 stronach. Po drugie, osobiście mam solidny niedosyt
warstwy mitycznej tego świata – chciałabym wiedzieć, skąd
wzięła się tu magia, na czym polega i z jakiego źródła czerpie,
jak to się stało, że zniknęło wielu bogów i został tylko
jeden, czemu naprawdę kult aniołów jest zabroniony. Występują tu
wprawdzie elementy ekspozycji, ale moim zdaniem jest ich jak na świat
fantasy i prawie 700 stron powieści po prostu za mało. Podobnie
jest z głównym czarnym charakterem – autor owiał go/ją mgłą
takiej tajemnicy, że nie dowiadujemy się w tym temacie prawie nic
do końca opasłego tomu. A to moim zdaniem zdecydowanie osłabia
sens działań pozytywnych bohaterów, bo nie wiemy, z czym i o co
tak naprawdę walczą. Po trzecie, uśmiech na twarzy wywołały u
mnie niektóre nazwy własne – i zaczęłam się zastanawiać, czy
naprawdę litery h czy też x muszą pojawiać się w
prawie każdym słowie, by wywołać efekt obcości świata, w którym
występują. Po czwarte, byłam przekonana, że będzie to opowieść
w jednym tomie, jednak jest to dopiero początek, a konkretnie dwie
pierwsze części dłuższej historii. Rzecz jasna, wciągnęła mnie
ona na tyle, że zdecydowanie chcę wiedzieć, co było dalej – i
czekam już z niecierpliwością na kolejny tom.
Podsumowując, Imię Boga,
czyli warty zainteresowania debiut fantasy Michała
Dąbrowskiego charakteryzuje się porywającą, przygodową fabułą,
prowadzącą w kierunku najgłębiej skrywanych, mistycznych tajemnic
świata, które odkrywamy wraz z grupą łebskich, dających się
lubić bohaterów. Z pewnością przypadnie do gustu wszystkim
miłośnikom George'a R.R. Martina i Aleksandra Dumasa, a ja zapisuję
ją sobie w pamięci jako kandydata do mojego osobistego tytułu
debiutu roku. Miłego czytania!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję
wydawnictwu Zysk i S-ka.
Autor:
Michał Dąbrowski
Tytuł:
Imię Boga
Wydawnictwo:
Zysk i S-ka
Rok
wydania: 2020
Koniecznie muszę przeczytać! Ostatnimi czasy ta książka jest wszędzie i wszyscy zachwalają. Mam dobre przeczucia, więc też muszę się zainteresować lekturą :D
OdpowiedzUsuńAj! :D Zdecydowanie mam na to ochotę :D
OdpowiedzUsuńOd dłuższego czasu mam na nią ochotę i chyba się skuszę <3
OdpowiedzUsuńBiblioteka Feniksa
Tytuł, które chętnie wciągam na listę czytelniczą, interesująco będzie spotkać się z książką. :)
OdpowiedzUsuńWczoraj czytałam bardzo niepochlebna opinie tej książki. Teraz nie wiem komu wierzyc😁
OdpowiedzUsuńTo rzeczywiście kłopot :) Ja postarałam się dość dokładnie opisać wady i zalety książki, żeby ułatwić decyzję o lekturze, mam nadzieję, że pomogę tym choć trochę.
UsuńMoże mi się spodobać 😊
OdpowiedzUsuńFantastyki raczej nie czytuję, muszę być w odpowiednim do niej nastroju. Fabuła może ciut mnie zaintrygowała, ale nie jestem do końca przekonana, czy to coś, co by mnie porwało. Jednakże będę miała na uwadze! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! włóczykijka z Imponderabiliów literackich
Kurcze, już dawno nie czytałam tak skrupulatnego i dobrego opisu. Dziękuję, że ci się chciało, dzięki temu wiem, że wręcz pragnę przeczytać ją sama.
OdpowiedzUsuńAazh, Ethon, Rassindh... Jeżu, co ten autor tak charczy - ma koronawirusa?
OdpowiedzUsuńTrzeba będzie tę książkę "przetestować". ;) :D
OdpowiedzUsuń