Cienie
Nowego Orleanu Macieja Lewandowskiego to mroczna powieść
łącząca elementy kryminału i grozy, osadzona w tytułowym mieście
w barwnych latach 20-tych XX wieku, gdy całe Stany Zjednoczone
objęte były prohibicją.
Głównym
bohaterem jest John Raymond Legrasse, weteran wojenny, a obecnie
komisarz policyjny w stopniu porucznika, który jest skory do bitki i
ma pewne kłopoty z kontrolowaniem swojego gniewu, na szczęście
pomaga mu w tym terapeutyczna laleczka. W roku 1907 pomógł
zlikwidować groźną sektę, nic więc dziwnego, że odkrycie w trakcie jednego z
rutynowych nalotów
zmasakrowanego rytualnie kobiecego ciała budzi jego niepokój. Postanawia sprawdzić, czy podejrzenia są słuszne i ktoś kontynuuje okultystyczny
proceder, który ukrócił prawie 20 lat temu. A dzięki narratorowi
wszechwiedzącemu mamy też okazję oglądać niektóre działania
jego zdeterminowanych, potwornych przeciwników.
Najlepiej
w całej książce prezentuje się sam Nowy Orlean i jego niezwykły
klimat – nie tylko ze względu na zakaz sprzedawania alkoholu, ale
przede wszystkim unikalny koloryt poszczególnych dzielnic i ludzi
zamieszkujących miasto. Natomiast samo śledztwo wypada dość blado
ze względu na monotonię rozwiązań stosowanych przez komisarza –
aby uzyskać nowe informacje, za każdym razem idzie porozmawiać z
kimś znajomym. I mimo że dzięki temu autor przenosi nas w kolejne
barwne miejsca, to takie powtarzanie schematu może być nużące.
Postaci, zarówno te z półświatka jak i z nieco wyższych sfer,
raczej się bronią, bo są dość dobrze scharakteryzowane, a w ramach ciekawostki zdradzę, że jest wśród nich
nawet jeden Polak –
sierżant Stuglik.
Autor
ma z pewnością bardzo szeroką wiedzę historyczną i
kulturoznawczą, wplata więc sporo informacji z tych dziedzin,
dzięki czemu tytułowe miasto ożywa na kartach recenzowanej przeze
mnie powieści. Nie
zawsze jest to jednak zrealizowane w formie przystępnej dla
czytelnika – pierwszy rozdział tak obfituje w przypisy, że może
nawet zniechęcić do dalszego czytania. I mimo
zauważalnej erudycji pisarza muszę powiedzieć, że przetwarza on
jedynie znane wątki, szczególnie te rodem z Lovecrafta czy Dana
Browna, i nie oferuje nam w Cieniach Nowego Orleanu niczego
nowego. Taka umiejętność żonglowania elementami okultystycznymi,
religijnymi i nadprzyrodzonymi z pewnością sprawdziłaby się w
serialu typu Supernatural,
bazującym
na popkulturowych przeróbkach tych pierwiastków, jednak w poważnej
powieści w mojej ocenie nie zdaje egzaminu. Uważam, że nie pasuje
do niej klimatycznie także easter
egg,
czyli nawiązanie do kancelarii prawniczej z Daredevila.
Ponadto pomimo mrocznej atmosfery i ciągle wiszącego nad komisarzem
Legrasse zagrożenia, historia nie wzbudziła we mnie specjalnych
emocji, ani też w ogóle mnie nie zaskoczyła. Z pewnością nie
jestem czytelnikiem docelowym tej książki, bo nie wzruszają mnie
cytaty z Lovecrafta i preferuję logiczne światy przedstawione, a ten prezentuje się niczym rozbity kubek. Nastawiałam się też na dobrze skonstruowany kryminał z elementami
nadprzyrodzonymi i po prostu go tu nie znalazłam. Całość ratuje
nieco pomysł na finał, ale to za mało, bym uznała całość za
udaną.
Podsumowując,
Cienie Nowego Orleanu, oprócz
interesująco odmalowanego, jednocześnie mrocznego i kolorowego
miasta, nie oferują czytelnikowi nic nowego, wpisując się idealnie
we współczesną popkulturę i operując utartymi motywami. Mogą
przypaść do gustu miłośnikom Lovecrafta i Dana Browna, ale nie
tym, którzy cenią sobie zaskoczenie i sprawnie poprowadzone wątki
kryminalne. Zdecydujecie zatem sami, czy brzmi to jak propozycja dla
Was.
Za
egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.
Tytuł:
Cienie
Nowego Orleanu
Autor:
Maciej
Lewandowski
Wydawnictwo:
Uroboros
Rok
wydania:
2019
Do tej pory zetknęłam się z bardzo pozytywnymi opiniami :) książka czeka na półce i już nie mogę się doczekać. Ciekawa jestem, jakie wrażenie na mnie zrobi ta książka 😍
OdpowiedzUsuńJak widać na mnie zrobiła wrażenie raczej średnie, ale tak bywa, gdy ma się wysokie czytelnicze oczekiwania...
UsuńTak, książka ma niesamowity klimat i to jest jej wielka zaleta, natomiast jak dla mnie nie było w niej napięcia i ekscytacji. Myślę jednak, że fani Lovecrafta będą zadowoleni. :)
OdpowiedzUsuńKlimat jest, ale fabuła wije się niczym górski strumyk i nie wywołuje specjalnych emocji w czytelniku.
UsuńA myślałam, że to będzie coś ciekawego... No cóż, z czystym sumieniem mogę odpuścić. Szkoda, że nie wyszło autorowi popisanie się wiedzą w bardziej... łagodny sposób :) Osobiście nie przepadam za nadmiarem przypisów - owszem, czasem są konieczne, ale wybijają z rytmu czytania niestety.
OdpowiedzUsuńMam bardzo podobne odczucia. Odłożyłam książkę mniej więcej w połowie, potrzebujemy, i ja i ona, nieco odpoczynku. Ona od mojego zniecierpliwienia, ja od jej monotonii niezgodnej zapewne z zamierzeniem autora. Ale będzie drugie podejście. czy udane? czas pokaże. Pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuń