Gdy
zaczęłam czytać
Drogę królów
Brandona Sandersona, pierwszy tom cyklu fantasy Archiwum Burzowego Światła,
przecierałam oczy ze zdumienia, bo aż trudno uwierzyć, iż wyszła
spod pióra autora wciągającego Elantris
i
napisanego z rozmachem Z
Mgły Zrodzonego.
I mimo że poznajemy tu ważnych dla planowanej na dziesięć
tomów historii bohaterów i elementy świata przedstawionego, jest
napisana w taki sposób, że zniechęca do czytania.
Ale skoro o
bohaterach mowa, przyjrzyjmy się im bliżej. Pierwszym jest Szeth,
Kłamca z Shinovaru, przez innych zwany Skrytobójcą w Bieli. Jego
Kamień Przysięgi jest w posiadaniu potężnych panów - i
zobowiązuje go do wykonywania ich woli. Jest znakomitym skrytobójcą,
ponieważ posiada Ostrze Odprysku - niezwykłą broń, która potrafi
przeciąć każdy, nawet najtwardszy rodzaj materiału, a do tego
umie używać Burzowego Światła, Przywiązując się w różnych
kierunkach, czyli zmieniać sobie grawitację.
Drugim jest prawie
dwudziestoletni Kaladin, syn chirurga, który sam nie wie, kim chce
być w przyszłości, ale postanawia pójść do wojska wraz ze swoim
powołanym młodszym bratem, by go chronić. Jego losy są zaiste
tragiczne – wskutek fatalnego zbiegu okoliczności ginie jego brat,
a on sam kończy jako niewolnik. Chłopak zostaje sprzedany lordowi
Sadeasowi i ma obsługiwać most czwarty, czyli bez żadnego
opancerzenia nieść go do walki na Strzaskanych Równinach. Na
skraju załamania postanawia rzucić się do rozpadliny, powstrzymuje
go jednak dziwna mała istotka o imieniu Syl, która jest
prawdopodobnie sprenem wiatru.
Trzecia bohaterka to
nastolatka Shallan z mało znaczącego rodu Davar, który po śmierci
ojca popadł w spore kłopoty. Dlatego też dziewczyna postanawia
odnaleźć znaną i bogatą uczoną Jasnah Kholin, zbliżyć się do
niej wystarczająco, by ukraść jej Dusznik, i wymienić go na
zepsuty, który jest w posiadaniu jej rodu. Jednak gdy odnajduje już
tę kobietę, okazuje się, że jest ona niezwykle interesującą i
charakterną osobą, badającą istotne dla całego świata dawno
zapomniane siły, które mogą doprowadzić do jego rychłego końca,
co znacznie komplikuje zamiary dziewczyny.
Rodzina Kholin
znajduje się w centrum wydarzeń w krainie zwanej Alethkarem - kilkudziesięcioletni Dalinar jest honorowym rycerzem i wsparciem młodego króla Elhokara,
zastanawia się jednak, czy podoła temu zadaniu, bo w trakcie
Arcyburz zaczyna słyszeć głos, który każe mu zjednoczyć
wszystkich i zastanawia się, czy nie traci rozumu. Podobne
pomieszanie zmysłów dopadło jego zamordowanego przez skrytobójcę
brata, poprzedniego władcy. Ten z kolei przed śmiercią kazał
Dalinarowi odnaleźć najważniejsze słowa, jakie może wypowiedzieć
człowiek. Tymczasem inni Arcyksiążęta nie ustają w knuciu intryg
i próbach pozyskania jak największych wpływów i bogactw,
szczególnie od czasu odkrycia, że na Strzaskanych Równinach
pojawiają się Przepastne Bestie, z których można pozyskać
niezwykle cenne Serca Klejnotów. A ponieważ Równiny zamieszkane są
przez lub zwany Parshendi, od kilku lat toczy się wojna o to, kto
pierwszy zauważy i zabije bestię. Tak więc u stóp Strzaskanych
Równin rozłożyło się dziesięć obozów wojennych należących
do dziesięciu Arcyksiążąt Alethkaru.
Jak widać z
powyższych opisów bohaterów i świata przedstawionego, całość
ma naprawdę ogromny potencjał. I szkoda, że został prawie
całkowicie zaprzepaszczony. Jak to się stało? We wstępie do
powieści sam autor mówi nam, że zaczął ją tworzyć jeszcze w
latach 90-tych, pracował nad nią ponad 10 lat, a ostatecznie
została wydana po angielsku w 2010 roku. Pisarz wielokrotnie
poprawiał i przepisywał jej fragmenty, przez co widać diametralną
różnicę zarówno w stylu, dialogach, jak i sposobie prowadzenia
akcji i charakterystyce postaci pomiędzy poszczególnymi partiami
książki. Im wcześniejsza część utworu, tym jest gorzej. Miałam
nieodparte wrażenie, że zamiast dobrze zaplanowanej powieści
czytam rozgrzewki pisarskie, takie sobie wprawki w tworzeniu opisów
miejsc i bohaterów, które nie łączą się ze sobą w sposób
płynny, a co gorsza nie przyczyniają się w żaden sposób do
rozwoju fabuły, lepszego opisu świata przedstawionego, ani nie
charakteryzują lepiej postaci. Czytając, miałam poczucie, że
jadę poruszającym się 20 km/h autobusem miejskim, z nerwowym,
niepewnym siebie kierowcą, który co chwilę bez ostrzeżenia wciska
hamulec. Dopiero na ostatnich 200 stronach odetchnęłam, bo widać
na nich wreszcie dobry styl i warsztat pisarski, który znamy z
innych książek autora.
Nie przypadł mi
także do gustu protagonista, czyli Kaladin. I mimo że jest jasne,
że pisarz stosuje tu typowy dla fantasy koncept od zera do bohatera,
moim zdaniem historii tego zera jest tu zdecydowanie za dużo. Tak,
jak jest jej za dużo w powieściach o Achai Andrzeja Ziemiańskiego.
Intencją pisarza było zapewne to, że nieszczęścia, które
spotykają bohatera, mają wywołać emocje współczucia u
czytelnika, robi to jednak tak nieumiejętnie, że nie znalazłam ani
jednego powodu, by chłopaka choć trochę polubić. Kolejnym problem
z tą postacią jest fakt (sam autor mówi o tym w kilku wywiadach),
że cierpi on na depresję. Popieram szlachetną akcję szerzenia
wiedzy na temat tej ciężkiej choroby, ale powieść high fantasy
nie wydaje się najlepszym do tego miejscem. W świecie
przedstawionym nie ma bowiem nauki w postaci psychologii, a co
dopiero psychiatrii, a sama cywilizacja nie rozwinęła się do tego
stopnia, by zaistniały w niej współczesne choroby cywilizacyjne.
Czy to znaczy, że spren Kaladina zostanie pierwszym w cosmere
psychiatrą? Ponadto w high fantasy występują
zazwyczaj prawdziwi herosi, postaci, które muszą i potrafią szybko
i zdecydowanie działać, a nie takie, które nie wiedzą, kim być i
nie mają motywacji do zrobienia czegokolwiek. Co więcej, jeśli czytało się
Czarną kompanię lub Malazańską Księgę Poległych,
które powiedziały już chyba wszystko, co da się o wojnie fantasy
wyrazić słowami, uwidocznia się to, że jej opisy, sens i
ekonomia pozostawiają sobie wiele do życzenia. Przy lekturze czułam
się rozczarowana, bo czułam wtórność i płytkość zastosowanych
w tej dziedzinie rozwiązań. Dlatego też historia
tej postaci po prostu mnie znudziła.
Na
szczęście jest jeden aspekt powieści, który wypada na tle reszty
dużo korzystniej.
Jak
zwykle u Sandersona mamy do czynienia z niezwykle ciekawą koncepcją
świata przedstawionego - super wytrzymałe Pancerze i Ostrza
Odprysku, wzywane w ciągu 10 uderzeń serca, szlachetne kamienie,
które w trakcie Arcyburzy można napełnić Burzowym Światłem i
nadać im różne przydatne zastosowania, np. oświetlenie czy
ogrzewanie, a także robiąc z nich fabriale. Również
Dusznikowanie, czy pojawiające się nie wiadomo skąd spreny
powietrza, bólu, dumy, strachu czy towarzyszące zainfekowanym ranom
zgniłospreny to jedyny w swoim rodzaju pomysł. I jednocześnie
najciekawsza część powieści, choć autor dopiero je wprowadza i
nie wyjaśnia ich zbyt szczegółowo, a czytelnik odkrywa je z równym
zaskoczeniem, co bohaterowie. Na plus zaliczam również dobrą mapę
i świetne wewnętrzne ilustracje, które pomagają wyobrazić sobie istoty i
miejsca w niezwykłym świecie cosmere.
Reasumując, tę
nierówną, słabo napisaną powieść mogę polecić jedynie
zażartym fanom Brandona Sandersona (tak, wychodzi na to, że chyba
nim jestem), a jedynym powodem, by ją przeczytać (najlepiej
stosując techniki szybkiego czytania) jest drugi tom, czyli Słowa
Światłości,
który jest zaskakująco lepszy od swojego poprzednika. Dziwię się,
że wydawca nie okroił tej powieści, czy chociażby nie poprosił
autora o poprawienie licznych słabszych fragmentów. W rezultacie
dostajemy do rąk nieudolnie napisaną powieść ze zmarnowanym
potencjałem, co na szczęście przydarzyło się Sandersonowi tylko
ten jeden raz.
Autor: Brandon
Sanderson
Tytuł:
Droga Królów, tytuł oryginału: The Way of Kings
Tłumacz: Anna
Studniarek
Wydawnictwo:
Mag
Rok wydania: 2014
Tak sobie myślę, że informacja o tym, kiedy autor zaczął pisać książkę i jak długo nad nią pracował, nie powinna mieć w ogóle znaczenia. Nawet jeśli przez te +10 lat poprawił absolutnie każde słowo ze swojej pierwotnej wersji, a książka nadal wypada słabo, to co komu przyszło z tych poprawek? Jak dom zawali mi się na głowę, to nie będę się zastanawiać, czy murarz stawiał go rok czy dziesięć lat i czy może coś poprawiał po drodze.
OdpowiedzUsuńSandersona kojarzę raczej jako sprawnego pisarza (choć tego tytułu nie znam), więc szkoda, że nawet kierując się znanymi nazwiskami można wpaść w taką pułapkę.
Właśnie w tym przypadku ma znaczenie - jakby autor nie mógł się zdecydować, jak powinna wyglądać ostateczna wersja i tylko poprawiał, poprawiał, poprawiał, zamiast napisać od nowa. Dla mnie to też było spore zaskoczenie, że pisarz z naprawdę dobrym warsztatem i twórczymi pomysłami tak się potknął. Tym bardziej, że drugi tom cyklu jest o niebo lepszy.
UsuńPodpisuje się pod opinią - czyta się to dramatycznie i jeśli ktoś czytał dobrą literature bez problemu dojrzy jak wiele złego jest w tej książce. Sam wstęp ma grubo ponad 100 stron gdzie są wprowadzani bohaterowie, jest tu jeszcze więcej zbędnych opisów niż we Władcy Pierścieni, wszytsko służy budowaniu świata, jednak uważam, że jest to nieumiejętne.
OdpowiedzUsuńNiestety, nawet znany pisarz musiał się kiedyś nauczyć pisania, ale chyba raczej nie powinien takich wprawek publikować. No i gdzie był redaktor? W efekcie otrzymujemy bardzo słaby, wręcz nudny utwór...
Usuń"W świecie przedstawionym nie ma bowiem nauki w postaci psychologii, a co dopiero psychiatrii, a sama cywilizacja nie rozwinęła się do tego stopnia, by zaistniały w niej współczesne choroby cywilizacyjne" - ale że co? Że niby oni są nierozwinięci jak my i nie mogą mieć np. depresji, albo chociażby schizofrenii? Bo "cywilizacja nie rozwinęła się do tego stopnia"? O ile zgadzam się z tym, że książka przez pierwsze 300-400 stron jest niepotrzebnie rozwlekła, to tak ten argument na temat Kaladina jest po prostu zły. Ten tom jest długim i swoistym wstępem do serii(kolejne tomy prezentują się o niebo lepiej) i jako czytelnik uważam, że o niebo lepiej napisany niż "Elantris" czy chociażby słabiutki "Z mgły zrodzony". O tej książce można powiedzieć, że jest długa, rozwlekła, że przeszkadza od czasu do czasu ogrom opisów, można doczepić się o bohaterów, bo każdy ma inny gust, ale niezaprzeczalnie jest to niezły kawał dobrej fantastyki, a Sanderson nie zmarnował tego potencjału, a dopiero go rozwija.
OdpowiedzUsuńI właśnie dlatego, że nie ma psychiatrii (co jest jednym z elementów braku rozwinięcia świata do naszego poziomu), nikt Kaladina nie zdiagnozuje i nie wyleczy, a każdy kto się na tym choć trochę zna, wie, że z depresją nie można przecież poradzić sobie ot tak, samemu. Jeśli bohater ma depresję, to realnie rzecz biorąc powinien skoczyć do tej przepaści, nad która stał i zginąć. Poza tym gołym okiem widać, że nie jest to świat nam współczesny, a raczej na poziomie przełomu Średniowiecza i Odrodzenia, a wtedy przecież nauki medyczne zajmujące się psychiką ludzką były w powijakach. Między innymi dlatego nie uważam, że to kawał dobrej fantastyki, a raczej kawał z dobrej fantastyki i zdecydowanie najsłabsza książka Sandersona, którego twórczość poza tą książką bardzo lubię. Sam(a) piszesz, że utwór jest rozwlekły, co oznacza wprost: źle napisany!
Usuń