Po Głodne Słońce. Dymiące
zwierciadło Wojciecha Zembatego sięgnęłam z ciekawości, by
przekonać się, jak mogłaby wyglądać Ameryka Środkowa po
nieudanej konkwiście, czyli bez Europejczyków, ale za to z
elementami fantasy. I zupełnie nie spodziewałam się, że biorę do
ręki tak dobrą, przemyślaną w każdym aspekcie lekturę.
Wielka Wojna pomiędzy Aztekami i białymi
najeźdźcami zakończyła się dość niespodziewanie – a
mianowicie Klątwą, która spowodowała okropną zarazę,
dziesiątkując obie strony. Następcy pierwszego wspomnianego
powyżej ludu nazwali się Kruzami (między innymi od karania wrogów
ukrzyżowaniem) i jednoczą obecnie kolejne grupy etniczne w państwie
nazywającym się Odrodzonym Przymierzem. Ich władca – młody
Quinatzin jest zagorzałym reformatorem i pragnie zmienić obecną
równowagę, eliminując m.in. marnotrawstwo i przekupstwo, a także
zbytnią religijność, ale ma nie lada przeciwnika – Czerwonego
Kapłana Szurukana, który balans ogromnego kraju widzi zupełnie
inaczej. Ambitny król próbując przeważyć szalę na swoją stronę
zbiera wojsko i postanawia podbić do tej pory niepokonane górskie
królestwo Tlaszkalę, które szczyci się niezdobytym Labiryntem
oraz przechowuje wiedzę białych, u nich zwanych Dobroczyńcami.
Druga warstwa historii jest zaś mistyczna – tytułowe Głodne
Słońce to rzecz jasna symbol jednego z kruzańskich bogów. Mamy tu
także wizje, drobne interwencje sił wyższych i przede wszystkim
Zjadaczy, zwanych przez niektórych demonami. I o ile ich szeregowi
to mało rozumne kanibale, to ich elita to już zupełnie inna
historia, w całej rozciągłości warta poznania. Co istotne, w
świecie Kruzów występuje również tajemnicza substancja zwana
braazatalem, która ma rozliczne zastosowania i jest w centrum
zainteresowania wszystkich, którzy pragną wiedzy i władzy.
Fabuła oparta jest na kilku nitkach fabularnych, z innym bohaterem w centrum każdej z nich. Pierwszym jest oczywiście wspomniany już wyżej młody, ambitny i oczytany tlatoani, czyli Cesarz Odrodzonego Królestwa. Drugi to Haran, przybrany syn wojownika z barbarzyńskiego klanu Druazzi, który w wyniku długów ojca trafia do straszliwej kopalni braazatalu, zwanej też Dołami. Jej właścicielem jest ród Turkusowej Włóczni, na którego czele stoi groźny Maczurai. I to właśnie jego syn jest kolejną istotną postacią – trzeba powiedzieć, że bardzo nietypową, jak na książkę z elementami fantasy. Ma na imię Tennok, mdleje na widok krwi, a przede wszystkim lubi czytać i być zostawiony w spokoju. Gdy więc okazuje się, że w wyniku intryg zostaje następcą głowy rodu, znajduje się w sytuacji całkowicie dla siebie niepożądanej. Jest też coś dla czytelniczek płci żeńskiej, czyli Citlali – mieszkająca na dworze cesarskim dziewczyna, która za wszelką cenę chce uniknąć losu większości kobiet, czyli zostania żoną i matką, a zwraca się o pomoc do bardzo niebezpiecznych ludzi... Ostatnim istotnym bohaterem jest Szaratanga, weteran wojskowy z Tlaszkali, który zdobył sobie tytuł Lwa Labiryntu broniąc rodzimych ziem przed Odrodzonym Przymierzem. Jednak mimo odniesionych ran i przejścia na emeryturę, ze względu na determinację cesarza zostaje ponownie wezwany do służby.
Bohaterowie to pierwsza z mocnych stron
utworu – nikt nie jest tu jednoznaczny, każdy ma coś na sumieniu
i własne cele, które pragnie realizować. Trudno tu określić, kto
jest herosem, a kto złoczyńcą, a to udaje się pisarzom naprawdę
rzadko, chylę więc nisko czoła przed Maciejem Zembatym w tej
kwestii. Ponadto wielowymiarowość postaci można łatwo dostrzec
dzięki zabiegowi formalnemu, który zastosował autor – a
mianowicie mowie pozornie zależnej. Pozwala on na zajrzenie do głowy
wszystkim protagonistom, a mogę was zapewnić, że niejednokrotnie
mają zaiste intrygujące przemyślenia. Gdy więc ich losy się
splatają, i przychodzi pora na starcie poglądów, robi się
naprawdę gorąco...
Kolejny udany element to wiarygodne,
wielowarstwowe uniwersum. Autor przenosi nas z miejsca na miejsce, od
osoby do osoby, krok po kroku pokazując cały świat przedstawiony
oraz jego problemy od najniższego do najwyższego szczebla, zarówno
te materialne jak i mistyczne. Ma szeroką wiedzę z zakresu polityki
państwowej, strategii wojskowej oraz procesów historycznych i
umiejętnie ją wykorzystuje, prezentując punkt widzenia obu stron
konfliktów – atakujących i broniących się, reformatorów i
zwolenników równowagi. I do tego tak zgrabnie wplata w historię
istotne szczegóły, dotyczące m.in. zwyczajów religijnych i
wynikających z nich wartości, typowych i odświętnych ubiorów
oraz rodzajów jedzenia, że można bez trudu wyobrazić sobie tę
niezwykłą, kipiącą kolorami i zapachami, a przy tym bezwzględnie
krwiożerczą krainę. Nie zdziwcie się, jeśli podczas lektury
poczujecie to wszystko, nawet wonie opisywane przez autora.
Zaś tym, co zachwyciło mnie w książce najbardziej, jest język i bogactwo środków stylistycznych – przede wszystkim obrazowych metafor i soczystych porównań. Opisując miasto Yugal mówi tak: rozlało się niczym spuchnięta ropucha, dysząc wśród błotnistych, wyjałowionych pól (s. 18). Zaś poczucie misji Quinatzina charakteryzuje w następujący sposób: Źródło siły biło głęboko w jego wnętrzu. Teraz moc domagała się ujścia, skrobała umysł od wewnątrz jak pies, który z nabrzmiałym pęcherzem skamle i drapie o drzwi (s. 62). Jak widzicie, czytając takie słowa, łatwo wyobrazić sobie wszystko i w pełni wczuć się w klimat powieści. Pisarz nie unika też wulgaryzmów – gdy któryś z bohaterów klnie w myślach, poznajemy je co do joty.
Ponadto
niektóre rozdziały rozpoczynają się od cytatów z traktatów,
mądrości ludowych czy poezji świata przedstawionego. Nie brakuje
też pewnych drobnych smaczków – kolory Tlaszkalan to czerwień i
biel, ich wiedza obejmuje taktykę wojskową i literaturę
przywiezioną z Europy, jest wiele trafnych uwag dotyczących
procesów historycznych, np. znużonych zastępują
płodni, ta pieśń nie zmieni się nigdy (s.
128) czy prawd
życiowych: głównym zadaniem starych przyjaciół jest
przypominanie, jak bardzo człowiek się zestarzał (s. 132),
co sprawia, że jest to jedna z nielicznych powieści z elementami
fantasy, która daje czytelnikowi do myślenia.
Reasumując,
Głodne Słońce. Dymiące zwierciadło to
biorąca we władanie
wszystkie zmysły niezwykła powieść o ambitnych potomkach Azteków,
która pokazuje emocjonujące starcie wizji i charakterów,
przekonująco prezentuje barwne procesy historyczne i polityczne
krwawego państwa, budując jedyny w swoim rodzaju wielotorowy świat
alternatywnej Ameryki Środkowej. A jej niesztampowa warstwa
mistyczna z wizjami i jedynymi w swoim rodzaju demonami wprowadza
dodatkowy element niepokoju. To znakomita lektura dla czytelników
poszukujących oryginalnego, przemyślanego w każdym calu,
nieoczywistego fantasy w połączeniu ze szczyptą historii alternatywnej. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak
polecić Wam to znakomicie zaplanowane i doprawione literackie danie,
mam nadzieję, że będziecie się nim delektować jak ja. I niezwłocznie sięgam po drugi i ostatni tom tej serii, czyli Głodne Słońce. Ołtarz i Krew.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję
wydawnictwu Powergraph.
Autor: Wojciech Zembaty
Tytuł:
Głodne Słońce. Dymiące zwierciadło
Wydawnictwo:
Powergraph
Rok
wydania: 2016
Bardzo mnie zainteresowałaś recenzją :) Uwielbiam Amerykę Środkową i prekolumbijskie cywilizacje, więc taka lektura to coś dla mnie :D
OdpowiedzUsuńOkej, a więc czuję się przekonana. Potrzeba mi lektury, w której autor dobrze się przygotował i przemyślał, co napisze... Poza tym tematyka jest niesztampowa, więc tym bardziej chyba wzbogaci to mój księgozbiór ;)
OdpowiedzUsuńO historii Ameryki Południowej bez Europejczyków jeszcze nie czytałam. Myślę, że mogłoby to być ciekawe doświadczenie.
OdpowiedzUsuńBrzmi bardzo ciekawie, chętnie bym przeczytała.
OdpowiedzUsuńNie do końca moje klimaty, ale być może mi się spodoba. Wezmę ją pod uwagę :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie dla mnie :(
OdpowiedzUsuńTo zdecydowanie nie są moje klimaty, ale pewnie nie jedna osoba znajdzie w tej książce coś fascynującego.
OdpowiedzUsuńksiążka zdecydowanie dla mnie! aż dziwne, że wcześniej o niej nie słyszałam
OdpowiedzUsuń