Czarownica znad Kałuży,
czyli debiut powieściowy Artura Olchowego, to całkiem inteligentnie
napisane postapo, nominowane do nagrody im. J. A. Zajdla za rok 2017.
I właśnie ten fakt zachęcił mnie do sięgnięcia po tę lekturę,
choć postapokalipsa nie jest moją ulubioną odmianą fantastyki, bo
uważam, że trudno powiedzieć w niej coś nowego. Czy zatem udało
się to zrobić Arturowi Olchowemu? W pewniej mierze na pewno tak, a
poniżej możecie przekonać się, jak tego dokonał.
Tytułowa czarownica to była doktorantka
paleobiologii Alicja Krzemińska, która przeżyła wojnę nuklearną,
a obecnie w wieku około 80 lat nazywana jest Koślawą i pełni
funkcję Wiedzącej we wsi Okartowo, gdzieś na Mazurach. Od dawna
zajmuje się leczeniem okolicznych mieszkańców i obok sołtysa oraz
księdza jest jedną z trzech najbardziej wpływowych osób w
lokalnej społeczności. Podział na wójta, plebana i panią
funkcjonuje bez zarzutu do czasu, gdy z misją rechrystianizacji
prosto z Rzymu przylatuje na motolotni nowy wikary i burzy od lat
ustalony porządek, bezpardonowo atakując uzdrowicielkę. Nie wie
jednak, z kim przyszło mu się zmierzyć, bo wiedźma nie da sobie w
kaszę dmuchać i wybiera się do najbliższego miasta – Jańsborga,
by tam ułożyć plan i zyskać sojuszników.
Najmocniejszym elementem utworu jest
kreacja głównej bohaterki – rzadko zdarza się bowiem, by wybór
pisarza padł na tak zaawansowaną wiekowo osobę. Przy czym jest to
decyzja w pełni słuszna – Koślawa jest jedną z niewielu osób,
które pamiętają jeszcze świat sprzed wojny, dzięki czemu ma
bardzo szerokie horyzonty myślowe i rozumie znacznie więcej, niż
ktokolwiek inny w świecie przedstawionym. Wychowałam się w
dużo większym świecie, znacznie bardziej podłym i złym. (…) To
my doprowadziliśmy do wojny. W końcu to my doprowadziliśmy
ludzkość do miejsca, w jakim obecnie się znajduje (s. 463).
Prowadząc narrację często odnosi się do znanych nam
elementów kultury i technologii – wspomina o Harrym Potterze, 451
stopniach Fahrenheita, antybiotykach czy telefonach komórkowych. Z
tego powodu bardzo łatwo się z nią utożsamić, a ponieważ jest
przy tym bardzo inteligentna i sprytna, ale nieco cyniczna, z miejsca
można ją polubić. Ja z przyjemnością przeszłam razem z nią
przez całą powieść.
W wyniku wojny świat cofnął się z
naszego poziomu cywilizacji do XIX wieku, a ponieważ miasta były
najczęściej atakowane przez niebezpieczne drony, większość
ludności uciekła na tereny wiejskie i tam stworzyła nowe osady.
Może to jest część bożego planu? (…) Umieścić nas w
społeczności tak niedużej, że będziemy w stanie wszystkich
poznać i wszystkim pomóc (s. 258) – mówi
proboszcz z Okartowa w rozmowie z Koślawą. Gdzieniegdzie można
znaleźć relikty sprzed końca świata – radia, samochody czy inne
niedziałające już sprzęty. Świat przedstawiony jest zatem dość
typowy dla postapo, ludzie radzą sobie, jak mogą, by przetrwać, w
odróżnieniu jednak od innych tego typu historii tu autor zamiast
prowadzenia szalonej akcji próbuje skłonić czytelnika do
refleksji: Jeżeli ludzie nie mają wspólnej historii, to nie
powstanie społeczność, której by zależało na mieście, w którym
żyją. (…) No i to wmawianie sobie, że to nie jest mój dom, że
to cudze. A przecież o cudze się nie dba (s. 356).
Kolejnym interesującym zabiegiem literackim jest
konstrukcja rozdziałów – otóż na początku każdego z nich
znajduje się opowieść, którą można określić jako legendę.
Pierwsza z nich dotyczy Koślawej, która oszukała diabła, kolejne
m. in. mściwych topichów, ukrytych skarbów, czy podrzucających
pieniądze podziomków. Te opowieści pełnią tu istotną rolę –
pokazują bowiem, jak po zniszczeniu większości książek i
zatraceniu umiejętności czytania i pisania społeczność próbuje
na nowo stworzyć tradycję przekazywania kolejnym pokoleniom
historii, które mówią o budowaniu nowego świata i przekazują
ważne dla nich nauki. Jak łatwo się domyślić, są też
tematycznie związane z danym rozdziałem i pozwalają inaczej
spojrzeć na jego tematykę. Moja ulubiona opowieść dotyczy zemsty
podziomków, które zamieniły plony w kamienie, podczas gdy naprawdę
był to wynik zasiania felernych ziaren GMO. Do
tego styl autora jest zgrabny i przyjemny w odbiorze, przy czym
czasem lekko podlany ironią lub cynizmem.
Ku mojemu zaskoczeniu Czarownica
znad Kałuży okazała się
w gruncie rzeczy utworem bardziej refleksyjnym niż rozrywkowym,
głównie dzięki wyjątkowej narratorce, znającej oba światy –
ten obecny i sprzed zagłady. I choć jak mówi protagonistka: moja
chałupa to nie Hogwart, a Koślawa to nie Dumbledore (s. 28),
to warto zapoznać się z tą nietypową, kutą na cztery nogi
bohaterką i wraz z nią zastanowić się nad tym, ile tak naprawdę
jest warta nasza cywilizacja.
Autor:
Artur
Olchowy
Tytuł:
Czarownica znad Kałuży
Wydawnictwo:
Genius Creations
Rok
wydania: 2017
Omijam postapo szerokim łukiem, ale zachęciłaś mnie do przeczytania :)
OdpowiedzUsuńTeż nie przepadam za taką konwencją, ale jeśli kryje się za nią interesujący pomysł, choć niezbyt wartka akcja, to warto się z takim utworem zapoznać.
UsuńJa zaczęłam lekturę, nie wiedząc, że to postapo. I pomysł mnie kupił całkowicie ^^
OdpowiedzUsuńTrochę mam zastrzeżeń do wykonania, ale to oddzielna sprawa. Natomiast fascynuje mnie, o kim będą kolejne dwie części. I czy będą się toczyć równolegle, czy po historii Koślawej.
Nie wiedziałam, że są planowane następne części. No i o kim to będzie, jeśli zabrakło już Koślawej?
UsuńPlanowane są: Ksiądz znad Kałuży (+- 20 lat przed Czarownicą) i Sołtys znad Kałuży (+- 25 lat po Czarownicy).
UsuńDzięki za informację! To by miało sens - w sumie rządzili wsią we trójkę, każdy był odpowiedzialny za inny aspekt opiekowania się społecznością, i też przeżyli wojnę. Ale chyba ciężko będzie panom dorównać Koślawej...
UsuńWidząc książkę nawet nie zauważyłam, że to moje ulubione postapo. ;)
OdpowiedzUsuńOkładka skojarzyła mi się z thrillerem, ale widzę teraz że to był duży błąd. :)
A mówili mądrzy ludzie: nie oceniaj książki po okładce :) To jestem ciekawa, jak ocenisz takie wydanie postapo.
UsuńHmm... Chyba już wspominałam, że to moje ulubione klimaty, prawda? A jeszcze sam fakt, że główna bohaterka, pomimo zaawansowania wiekowego (Ojć, jak to brzmi!), nadal jest w formie i postanawia walczyć oraz wspomniana przez Ciebie kreacja tamtej rzeczywistości... Nie ma co – znowu zakrzyknę: Ja chcę to przeczytać. W ogóle zauważyłam, że Genius Creations ma w swoich zbiorach sporo świetnych tytułów. Aż szkoda, że tak niewielu wie o istnieniu tego wydawnictwa...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. :)
DEMONICZNE KSIĄŻKI
Szkoda, ale w tym roku Genius Creations ma aż trzy książki nominowane do Zajdla, więc może trochę osób się o nim dowie. I przyjemnego czytania!
UsuńAż wstyd się przyznać. Ale o książce nie słyszałam.
OdpowiedzUsuńAle... podoba mi się :)
Dzięki za recenzje.
Cała przyjemność po mojej stronie, a książka jest warta przeczytania. Zapraszam na więcej nieznanej, ale wartościowej fantastyki!
UsuńCzytałem i podobało mi się. :) Podobało mi się, że to jest socjologiczne postapo i główna bohaterka, chociażby przez to, że jednocześnie taka "co to nie ja" a potem przychodzi rzeczywistość i łupanie w kościach każe zrewidować swoje poglądy. :P
OdpowiedzUsuńA to "gdzieś na Mazurach" to "Pisz". :) Może warto się kiedyś wybrać? ;)
Cieszę się, że wreszcie trafiłam w twój gust :) A po recenzji widać, że mi też się podobały rozważania socjologiczne i pełnokrwista główna bohaterka. A na Mazury warto jechać zawsze - szczególnie przy takich upałach...
UsuńNo to w końcu mamy wspólną książkę. :D Ja wiedziałem, że tak będzie. ;)
UsuńJa Mazury wolę zwiedzać niż taplać się w wodzie, więc... W sumie dawno nie byłem. Może kiedyś.
Pozdrawiam.
Pozwiedzać to chyba lepiej Barcelonę, tydzień to za mało, by obejrzeć wszystkie cuda ;) Zależy, czego szukasz.
UsuńZ powyższego wnoszę, że lubisz książki nietypowe, z oryginalnym pomysłem :)