Dożywocie
Marty Kisiel to napisane kwiecisto-ironicznym stylem urban fantasy,
którego centralnym punktem jest dwustuletni eklektyczno-gotycki dom
z wieżyczką, zwany Lichotką. A do owego jedynego w swoim rodzaju
budynku, wbrew intensywnym staraniom siły wyższej, przybywa właśnie
rozklekotanym Tico nowy właściciel, Konrad Romańczuk, aktywny
literat nieco po trzydziestce. Jego zdziwienie nie ma granic, gdy
odkrywa, kto jeszcze zamieszkuje jego dopiero co odziedziczone
włości...
Do
lokatorów zaliczają się początkowo: uczulony na puch i lubiący
sprzątać anioł Licho, cztery utopce, wredna kotka Zmora, zjawa
któregoś z poprzednich paniczów o imieniu Szczęsny, a także
jedyny w swoim rodzaju (a zarazem gatunku) kucharz Krakers. Ta
kolorowa czeredka jest w stanie w mig doprowadzić każdego do
rozstroju nerwowego, nic więc dziwnego, że świeżo upieczony
dziedzic zaraz po objęciu majątku zarządza remont i planuje
sprzedaż kłopotliwej budowli. Oto jak reaguje na wypowiedzi
Szczęsnego: Brwi Konrada chyba też chciały się pobujać,
acz z dala od wszelkiej poezji. Powędrowały powolutku w stronę
czoła (s.43).
Jak łatwo się
domyślić, każda z postaci dostarcza właścicielowi wszelkiego
rodzaju kłopotów, ma przy tym swoje wady, jak i zalety. Anioł
Licho ma delikatną, artystyczną duszę i jest rozbrajający jak
małe dziecko, Szczęsnego trzeba pilnować, by nie popełnił
kolejnego samobójstwa z miłości, Zmora wbija pazurki, gdzie tylko
może, Krakers zaś ciągle
wysyła Konrada po zakupy spożywcze. Z całej tej nietypowej
gromadki najbardziej polubiłam sympatycznego aniołka w bamboszkach,
lub też kaloszkach, który zawsze mówi o sobie w rodzaju nijakim.
Przy czym cel stworzenia wszystkich występujących tu bohaterów
wydaje się jasny – mają być źródłem jak największej ilości
zabawnych sytuacji. Przoduje w tym oczywiście jedzący i gryzący
wszystko różowy króliczek Rudolf Valentino, który skrywa pewną
tajemnicę...
Każdy
z pięciu rozdziałów przedstawia oddzielną opowieść, w której
kolorowa zgraja musi rozwiązać jakiś problem, co nie zawsze okazuje
się proste: Na ten widok coś w duszy Konrada skręciło
się gwałtownie w mały węzeł gordyjski i na wszelki wypadek
założyło jeszcze kłódeczkę (s.104).
Niezobowiązująca fabuła, podobnie jak bohaterowie oraz luźno
zarysowany świat przedstawiony, jest w przeważającej części
pretekstem do zaistnienia kolejnych komicznych zdarzeń.
Najmocniejszą
stroną utworu jest bez dwóch zdań jego barwny, kpiarski język.
Ironiczny jest nie tylko styl narratora wszechwiedzącego:
W radiu jakaś bliżej nieokreślona panna zawodziła
głosem udręczonej kozy na tematy damsko-męskie.
(s.197), również bohaterowie
nie stronią od ciągłych żartów i przytyków w swoich
wypowiedziach, np. Konrad mówi: Słuchaj, cholero, moja
cierpliwość to nie Schengen, ma swoje granice. (s.188).
Autorka pozornie bez najmniejszego wysiłku przechodzi od stylu
romantycznego przez pseudonaukowy do współczesnego, używając
cytatów z dzieł klasyków jak i nawiązując do współczesnych
filmów czy piosenek. Nie ma się więc co dziwić, że swoją
umiejętnością celnego i dowcipnego podsumowania przeróżnych
życiowych absurdów podbiła serca wielu czytelników. Z drugiej
jednak strony język zauważalnie przytłacza pozostałe elementy
utworu, czyli świat przedstawiony, fabułę i bohaterów. Ponadto
zastosowany tu kwiecisty styl powoduje, że trzeba czasem uzbroić
się w cierpliwość, zanim dojdzie się do sedna danego fragmentu
utworu.
Drugie
wydanie tej
powieści zawiera
specjalny prezent dla fanów, czyli nowe opowiadanie autorki
zatytułowane Szaławiła.
Muszę wam jednak zasugerować, abyście najpierw przeczytali
Dożywocie,
potem zaś Siłę niższą,
a dopiero na koniec ten bonusowy utwór, inaczej czeka was spory
spoiler dotyczący losów Konrada. Z tego też względu o tym
opowiadaniu będzie oddzielny, nieco krótszy niż zwykle wpis.
Dożywocie
jest niczym pisana sarkastyczną prozą kreskówka, albo też
literacki sitcom w pięciu rozdziałach. Dlatego też budzi skrajne
reakcje – jedni się nim zachwycają, doceniając wyjątkową
biegłość językową autorki, inni zaś uważają, że zaserwowane tu środki stylistyczne są niczym lukier na
bezie. Już po kilkunastu stronach zorientujecie się, czy odpowiada
Wam humor i sposób prowadzenia opowieści przez pisarkę.
Ja z jednej strony trzymam kciuki za koleżankę polonistkę, bo z
takim talentem językowym bez mrugnięcia okiem pokonałaby
niejednego stand-upera, z drugiej zaś gustuję raczej w historiach,
które mają bardziej rozbudowany świat przedstawiony i są
utrzymane w nieco poważniejszym tonie. Na zakończenie mogę jedynie
doradzić, byście osobiście przekonali się, czy zaliczycie się do
sympatyków czy też antagonistów Marty Kisiel i jej jedynego w
swoim rodzaju stylu.
Za egzemplarz
recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.
Autor:
Marta Kisiel
Tytuł:
Dożywocie
Wydawnictwo:
Uroboros
Rok
wydania: 2017
Zazwyczaj wolę rozbudowane światy, skomplikowanych bohaterów i wolno, ale przekonująco rozwijającą się akcję, ale język pani Marty przypasował mi niezwykle i dla samego humoru cieszę się, że po „Dożywocie” sięgnęłam.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, językiem wcale nie ustępująca opisywanej pozycji!
Dziękuję, nie da się ukryć, iż każde opisywane przeze mnie tomiszcze ma niemały wpływa na to, jak piszę jego recenzję - tu aż się prosiło o odrobinę fantazji ;)
OdpowiedzUsuńOsobiście jestem ogromną fanką "Dożywocia" i Marty Kisiel, żyć bez niej nie mogę :D A wspominanie Lichotki i jej mieszkańców zawsze powoduje u mnie szerokiego banana na twarzy :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie nie ma drugiej takiej pisarki, a przede wszystkim takiego stylu!
OdpowiedzUsuńKocham, kocham i jeszcze raz kocham. Jak ja się uśmiałam czytając tę powieść. Licho, to mój ulubiony bohater. Tak jak i on chodzę w bamboszkach i uwielbiam brokat 💖 Z przyjemnością zostanę u Ciebie na dłużej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Daria
https://papierowalowczyni.blogspot.com
O tak, Licho to najbardziej dająca się lubić postać z całej gromadki. Też pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńA ja pasuję raczej do grupy antagonistów, jeśli chodzi o "Dożywocie" (przy czym do samej autorki nic nie mam). Bosh, ile ja się męczyłam z ta książką! Nad iloma sucharami zaciskałam zęby, byle przebrnąć dalej... Rzuciłabym w kąt, ale obiecałam sobie przeczytać przed "Siłą niższą" nominowaną do Zajdla.
OdpowiedzUsuńDoceniam indywidualność stylu autorki. Jednak jego lekkość gubi się gdzieś po drodze i zostaje nam... coś, co męczy. Co byłoby strawne, ale zagalopowało się zdecydowanie za daleko. I co nie jest książką/powieścią (mój ogromny zawód), a jedynie luźnym zbiorem opowiadań, które udają powiązane ze sobą. Gdyby nie to, że świat jest autorski, to bym po prostu umieściła to wśród licznych fanfików do przeczytania w czeluściach internetu.
A Licha nie cierpię! Rany, ustrzeliłabym osobiście ==' Gdyby było uroczo słodkie, to oki. Ale jest słodko-żałosne. Tak, wiem, kreacja tej konkretnej postaci. Nope, nie dla mnie. Zdecydowanie już wygrywa Krakers, ale to pewnie przez moją słabość do macek.
O, cieszę się, że i antagoniści się odzywają! Właśnie o tym pisałam porównując styl do lukru na bezie.
OdpowiedzUsuń