Po
451 stopni Fahrenheita sięgnęłam z ciekawości – aby
sprawdzić, czy napisana w 1953 roku powieść science fiction Raya
Bradbury'ego zawiera nadal aktualne treści, ale też ze względu na
główny pomysł – czyli świat bez książek. Jak zatem wypada
lektura z poprzedniego stulecia?
Głównym
bohaterem jest trzydziestoletni Guy Montag, z zawodu strażak. A
ponieważ wynaleziono specjalną niepalną folię, którą pokrywa
się całe budynki, służba pożarnicza jest czymś zupełnie innym
niż u nas – zamiast walką z ogniem zajmuje się bowiem jego
wzniecaniem i jest wzywana, by palić zakazane woluminy wraz z domami
ich właścicieli. A tak się składa, że wszystkie książki są
zakazane, ponadto można nawet zostać ukaranym za spacer na świeżym
powietrzu. Żona Guya Mildred całymi dniami ogląda telewizję i
marzy o tym, by mieć ekran na kolejnej, czwartej ścianie, bo wtedy
mogłaby w pełni uczestniczyć w programie „rodzinka”, w którym
specjalna funkcja pozwala włożyć w usta prowadzącego jej nazwisko
za każdym razem, gdy zwraca się on do publiczności. Punktem
zwrotnym dla protagonisty jest spotkanie z Clarissą McClellan,
nastoletnią sąsiadką, która znienacka zadaje mu szereg pytań, w
tym to najważniejsze – czy jest szczęśliwy. Zaczyna wychodzić
na jaw tajemnica strażaka – że od jakiegoś czasu zaczął
ukrywać w domu uratowane z pożarów książki...
W
centrum opowieści znajduje się cały czas Guy, dlatego też jest
jedyną postacią, której myśli poznajemy. Z
tej przyczyny nie uzyskujemy szczegółowej wiedzy o całym
dystopicznym świecie przedstawionym, a jedynie widzimy
wydarzenia dziejące się bezpośrednio wokół strażaka. Powieść
jednak nic na tym nie traci, bo przemyślenia bohatera i rozmowy,
które prowadzi, np. ze swoim komendantem czy emerytowanym profesorem
Faberem są głębokie i niosą tak istotne treści, że można do
nich wielokrotnie wracać. Istotnym elementem utworu jest oczywiście
analiza stanu społeczeństwa: No, jak by nie patrzeć, żyjemy
w epoce chusteczek jednorazowych. Wydmuchaj nos w drugiego człowieka,
zgnieć go w dłoni, spuść w toalecie (s.23).
Ludzie nie spędzają już czasu na gankach, by ze sobą po prostu
porozmawiać, oglądają jedynie telewizję, przez co ich słownictwo
zubożało do tego stopnia, że nie są w stanie sformułować
dłuższego zdania, a także wypowiedzi bez powtórzeń. Mamy
wszystko, co niezbędne do szczęścia, a mimo to nie jesteśmy
szczęśliwi. Czegoś brakuje. (...) Jedyną rzeczą, co do której
miałem pewność, że jej brakuje, były książki, które spaliłem
przez ostatnie dziesięć, dwanaście lat (s.81).
To
tylko jedna z wielu wypowiedzi poświęcona drugiemu najważniejszemu
aspektowi utworu, czyli roli, jaką mogą odgrywać książki we
współczesnym świecie, znajdziecie na ten temat sporo interesującej
materii, np.: Być może książki pozwoliłyby
nam choć częściowo wychynąć z jaskini; być może dzięki nim
uniknęlibyśmy popełnienia po raz drugi tych samych przeklętych
błędów!
(s.73).
Powieść
pełna jest symbolicznych znaczeń – na przykład imię i nazwisko
głównego bohatera można zinterpretować następująco: Guy (po
angielsku facet, gość) to rodzaj znanego ze średniowiecznych
moralitetów Everymana, odbywającego swoją ostateczną wędrówkę,
po której zostanie osądzony i uznany za dobrego lub złego; zaś
Montag to po niemiecku poniedziałek, a zatem pierwszy dzień
tygodnia, symbolizujący nowe otwarcie, przebudzenie. Pozostałe
postaci także nie są osobami z krwi i kości, ale raczej
przedstawicielami pewnych idei i wartości, czy też po prostu
życiowych postaw, co również odpowiada formie moralitetu. Ponadto
znajdziemy tu sporo aluzji i nawiązań do znanych dzieł
literackich, oraz sporo zagadnień, które możemy poddać analizie.
I z całą pewnością możemy dostrzec w tej powieści znacznie
więcej, niż sam autor zakładał, czyli przede wszystkim krytykę
telewizji. W rzeczy samej, rzadko się zdarza, by 150
stron było tak wypełnione znaczeniami, impulsami do przemyśleń
nad współczesnym człowiekiem i społeczeństwem, by mimo upływu
65 lat nie stracić trafności i przewidzieć między innymi to, jak
technologia pozbawi nas umiejętności komunikacji międzyludzkiej
czy jak wszystko wokół przyspieszy. Z drugiej strony pisarz nie
założył m. in. powstania telefonów komórkowych – rozmawianie
przez tradycyjny aparat stacjonarny może więc u niejednego z nas
wywołać uśmiech.
Są
takie książki, które wypalają na czytelnikach piętno. Takie
właśnie jest 451 stopni Fahrenheita ze swoją głębią,
szerokim polem do interpretacji i prawdziwą życiową mądrością.
To jedna z tych lektur, do których można wielokrotnie wracać,
ciągle odkrywając w niej nowe sensy i zadając sobie nowe pytania.
Czym bylibyśmy bowiem bez słowa pisanego, pozbawieni kontekstu i
doświadczeń poprzednich pokoleń? Kim bylibyśmy bez znajomości
dobra i zła, bez możliwości podejmowania świadomych decyzji? I z
tą myślą Was zostawiam, gorąco zachęcając do przeczytania tej
ponadczasowej przypowieści o budzeniu się wewnętrznego ja, której
z pewnością nie powstydziliby się scenarzyści Black Mirror.
Autor:
Ray Bradbury
Tytuł:
451 stopni Fahrenheita
Tytuł
oryginału:
Fahrenheit 451
Tłumaczenie:
Wojciech Szypuła
Wydawnictwo:
Mag
Rok
wydania: 2018
Właśnie zauważyłem na Facebooku i nie mogłem przejść obojętnie :D Czyżby na zdjęciu ta słynna wersja z podpalanym papierem? :D Czuję się zachęcony recenzją, fajnie że wspomniałaś o postaci-everymanie, bo po lekturze Kafki nabrałem ochoty na tego typu figury literackie. Co do lektury zaś, książki chyba czeka mniej spektakularna śmierć - nie w ogniu a w kurzu, niestety. Tak czy inaczej, dzięki za przypomnienie o Bradburym ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Jared
Papier sama podpalałam, przy tej lekturze po prostu trzeba było sprawdzić, czy jest to przyjemne, jeżeli przyjrzeć się kartce uważnie, okaże się, że to pierwsza strona powieści :)
OdpowiedzUsuńA Bradbury swoją wizją po prostu rzuca na kolana. Mam nadzieję, że zachęcę wielu czytelników do sięgnięcia po tę powieść.
Ciekawa książka, choć zdecydowanie nie zwala z nóg. Po stylu prowadzenia narracji czuć, że minęło trochę lat. Ten mechaniczny ogar chociażby wypada trochę infantylnie. Zgodzę się z Tobą, że bohaterowie powieści są raczej orędownikami konkretnych idei, a nie postaciami, których dramaty czytelnik ma mocno przeżywać. Przyznam też, że umknęła mi symbolika everymana, o której piszesz, choć sam poddałem tę powieść pewnej analizie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cieszy mnie, że mimo dobrej znajomości książki znalazłeś u mnie coś nowego na jej temat i oczywiście zapraszam w przyszłości!
Usuń