Humaniści
w kosmosie. Groteski science fiction
to debiut Mel Lallande wydany w formie zbiorku sześciu opowiadań,
które mają swoje mocne i słabe strony.
Zacznę
od pozytywów i dwóch udanych utworów zatytułowanych Zmiany
klimatyczne i Deus
ex machina. W
pierwszym z nich pisarka zrobiła naprawdę porządny research
i pokazuje daleko idące konsekwencje zmian klimatycznych na całym
świecie – m. in. brak wody, podniesienie temperatury czy gwałtowne
zjawiska pogodowe. Miejsce po miejscu przedstawia, jak niekorzystnie
zmienia się codzienne życie, stając się w istocie walką o
przetrwanie. Drugi utwór zaś oparty jest na naprawdę interesującym
pomyśle: otóż sprzęty domowe, ale także sygnalizacja świetlna
czy środki transportu mają... osobowości. Z jednej strony to spore
ułatwienie – lodówka sama liczy ilość niezbędnych kalorii i
proponuje jadłospis, szafa zaś sugeruje garderobę dopasowaną do
aktualnej aury. Jeśli jednak chcecie, by lampa się zapaliła, albo
drzwi otworzyły, poproście je o to raczej grzecznie. Z tej
przyczyny opowiadanie jest całkiem zabawne, jednak tytuł jednoznacznie kojarzy mi się z terminem teoretycznoliterackim,
który oznacza zbyt proste rozwiązanie zawiłej intrygi (choć
oczywiście dosłowne tłumaczenie to „bóstwo z maszyny”).
Ogólnie rzecz biorąc doceniam także liczne neologizmy i opisy
wymyślonych przez pisarkę zjawisk czy miejsc, obecne w prawie
wszystkich utworach, wyraźnie inspirowane twórczością Douglasa
Adamsa i jego serią Autostopem przez Galaktykę.