27 lipca 2018

Dziewczyna z zabójczego Hogwartu

Ponieważ Jay Kristoff oczarował mnie swoją debiutancką serią, czyli Wojną Lotosową (recenzje tu: Tancerze Burzy, Bratobójca, Głosząca Kres), postanowiłam kontynuować przygodę z tym pisarzem i sięgnąć po jego kolejną trylogię zatytułowaną Nibynoc. Tym razem autor stworzył dość krwawą, choć momentami zabawną epic fantasy wzorując się na takich twórcach jak Terry Pratchett, J.K. Rowling czy Brandon Sanderson.

Główną bohaterką Nibynocy jest Mia Corvere, która w wieku 10 lat traci całą rodzinę – jej ojciec zostaje ścięty za zdradę, zaś matka z malutkim synkiem wtrącona do więzienia zwanego Kamieniem Filozoficznym. Ona sama z kolei, wywieziona z rezydencji do miasta ma być zabita, jednak w niezwykłych okolicznościach udaje się jej dać drapaka. W Bożogrobiu nie jest jednak łatwo przetrwać na ulicy, a w jej głowie ciągle dźwięczą słowa matki: Nigdy się nie wzdragaj. Nigdy się nie lękaj. I nigdy, przenigdy nie zapomnij (s. 27). Dzięki niezbyt szczęśliwemu zbiegowi okoliczności dziewczyna trafia pod opiekę starego Mercurio, kapłana Czerwonego Kościoła wyznającego Niah, Boginię Nocy, Naszą Panią od Błogosławionego Morderstwa. I jak się można domyślić, zaczyna pobierać u niego nauki. Cały czas towarzyszy jej przy tym przyjmujący formę kota stwór cienia, zwany przez Mię Panem Życzliwym. Gdy protagonistka kończy 16 lat, Mercurio wysyła ją w daleką podróż do głównej świątyni bogini. I choć do tej pory dziewczynie nie było łatwo, dopiero tam przekona się, co to znaczy na każdym kroku walczyć o przetrwanie i zwycięstwo – tylko cztery osoby z 28 akolitów dostąpią zaszczytu zostania Ostrzami, czyli zabójcami Czerwonego Kościoła. I trzeba przyznać autorowi, że udało mu się tu stworzyć zabójczo udaną odpowiedź na Hogwart. 


W tej serii Jay Kristoff z całą pewnością hołduje modzie na antybohaterów – motywacje Mii są bowiem zdecydowanie negatywne, a jej życiowe doświadczenia w żadnej mierze nie są przyjemne, choć każde uczy ją, jak ujść cało i osiągać swoje cele w niesprzyjającym środowisku. Jej charakter łagodzi nieco tym, że dziewczyna stara się być lojalna wobec nielicznych przyjaciół oraz próbuje zachować swoje współczucie. Ponadto wyposaża ją w unikalne zdolności manipulowania cieniami, które przychodzą w sukurs w najtrudniejszych momentach. Ja zaczęłam trzymać kciuki za Mię już od pierwszego rozdziału i chętnie przekonam się, jak sobie poradzi z kolejnymi wyzwaniami. Obawiam się jednak, że pisarz może przesadzić w kwestii jej umiejętności, choć dam mu szansę na ich wyjaśnienie. 

projekty okładki Nibynocy autorstwa Jasona Chana

Świat przedstawiony jest kolejnym mocnym punktem Nibynocy – na niebie krążą trzy słońca, przez co prawdziwa ciemność zapada tylko raz na dwa i pół roku. Główną areną wydarzeń jest zaś miasto Bożogrobie, zbudowane na ciele upadłego boga, a poszczególne rejony noszą nazwy od części ciała: Serce, Kręgosłup czy Żebra. Istnieje rzecz jasna boski panteon – Niah jest byłą żoną Aa, boga Światła, matką ich czterech córek i syna. Ustrój przypomina nieco starożytny Rzym, choć cywilizacja jest na etapie rozwoju zbliżonego do początku naszego Odrodzenia. I tu właśnie widać inspiracje Brandonem Sandersonem i jego podejściem do tworzenia światów od A do Z, przy czym ten jest rzeczywiście oryginalny i wciąga jak wir od pierwszych stron. 


australijska okładka Nibynocy


Następnym interesującym rozwiązaniem jest sposób prowadzenia narracji. Po pierwsze, autor prowadzi dwie nitki wydarzeń – jedną, gdy Mia ma 6 lat, drugą zaś, gdy ma 10. Dzięki temu może zachować różne istotne informacje dokładnie do momentu, gdy tego chce i całkowicie nas nimi zaskoczyć. Ponadto jest dwóch narratorów – jeden klasyczny wszechwiedzący, przedstawiający wydarzenia realistycznie i dość brutalnie, oraz drugi (piszący kursywą), który na samym początku informuje nas, że kochał główną bohaterkę i z tego względu nieco łagodzi i upiększa niektóre wątki. Co więcej, pojawiają się liczne komiczne przypisy na wzór Terry'ego Pratchetta: możemy się z nich w zabawny sposób dowiedzieć sporo o świecie przedstawionym, np. o geografii, bogach jak i ważnych wydarzeniach z historii. Tu pojawia się w zasadzie trzeci narrator – bard, zwracający się bezpośrednio do czytelnika i puszczający do niego oko, komentujący wszystko bez ogródek. Zabieg ten pomaga też rozluźnić śmiertelnie napiętą atmosferę głównego wątku, którą dobrze pokazuje następujący cytat: Kiedy wszystko jest krwią, krew to wszystko (s. 151).

Nibynoc nie zawodzi też pod względem fabuły i akcji, które są poprowadzone interesująco i sprawnie. W porównaniu do poprzedniej trylogii da się zauważyć, że pisarz znacznie poszerzył swój warsztat, a póki co podjęcie ryzyka stworzenia własnego świata się opłaciło. W efekcie otrzymujemy bowiem wywołującą ciarki na plecach, spływającą krwią opowieść o młodej adeptce szkoły zabójców, która ma potencjał, by wstrząsnąć podwalinami nie tylko Republiki, ale i całego świata. Jeżeli chcecie przekonać się, czy umiejąca manipulować cieniami antybohaterka Mia dokona upragnionej zemsty i jaką zapłaci za to cenę, niezwłocznie bierzcie się za lekturę Nibynocy. Ja tymczasem sięgam po drugi tom, czyli Bożogrobie
 
Autor: Jay Kristoff
Tytuł: Nibynoc
Tytuł oryginału: Nevernight
Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2017
 

21 lipca 2018

[recenzja] Brandon Sanderson „Żałobne Opaski” – Najpotężniejszy artefakt w Elendel

W trzecim tomie serii Waxa i Wayne'a (tu znajdziecie recenzje pierwszego i drugiego) Brandon Sanderson przypomina nam, że wymyślony przez niego świat znacznie wykracza poza Dzicz i Elendel, a bohaterowie ściągają się z czarnym charakterem, by odnaleźć jeden z najpotężniejszych znanych artefaktów, czyli tytułowe Żałobne Opaski
 

11 lipca 2018

O nominowanych do Zajdla za 2017 rok słów kilka

Już w najbliższą sobotę wieczorem dowiemy się, kto zdobędzie przyznawaną od ponad 30 lat nagrodę Fandomu Polskiego imienia Janusza A. Zajdla, zatem warto przyjrzeć się nominowanym utworom i pospekulować, kto otrzyma statuetki.

OPOWIADANIA – diabły, ludzie i ich wynalazki

Okultyzm i magia to motywy przewodnie opowiadania Diabolus ex Machina Dawida Cieśli. Mecenas Jabłoński ma za zadanie wyjaśnienie zagadki zaginięcia duszy Williama Blakeleya, którą to przed śmiercią zapisał diabłu. A ten, rezydujący w biurze gdzieś w alternatywnej Wielkiej Brytanii, mocno się niecierpliwi, by ją dostać. Co mają z tym wspólnego wróżąca wszystkim wiedźma i niezwykła Maszyna Analityczna? Pomysł i realizacja zdecydowanie zacne, przypadła mi do gustu wyobraźnia autora.

W Ecce homo Leszek Bigos porusza popularny w literaturze motyw skazania Chrystusa na ukrzyżowanie przez Piłata, a gwoli ścisłości tym razem jego ułaskawienia. Pisarz ma tu zaiste intrygujący pomysł na konsekwencje tego wydarzenia i zarazem mocna pointę, moim zdaniem zasługujące na tegoroczną nagrodę

 
Kolejne opowiadanie to Szaławiła Marty Kisiel, o której pisałam tu. To kontynuacja historii eklektycznego, lecz magicznego budynku zwanego Lichotką oraz jej nowej właścicielki i mieszkańców. W stosunku do Dożywocia główna postać jest dużo ciekawiej scharakteryzowana, co dobrze wróży kolejnej powieści z tej serii. I jak zwykle u tej autorki występuje cięty, dowcipny język, który przez jednych jest uwielbiany, innych zaś nie zachwyca.


Eudajmonia Magdaleny Kucenty przykuła moją uwagę od pierwszego zdania: Dziś szczęście było żółte. Głównym celem mieszkańców Noviportu jest bowiem osiągnięcie co najmniej 60% szczęścia, a pomagają im w tym rozliczne programy, światy wirtualne, cyberny, awatary i głosowania, np. jak dziś ozdobić główny plac. Protagonistka ma z tym jednak pewne kłopoty, nie tylko ze względu na traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, ale i z powodu innego podejścia do definicji szczęścia niż wszyscy. Mimo pewnego chaosu (jak przypuszczam w dużej mierze celowego) w tworzeniu dość złożonego świata przedstawionego, jest to utwór, który daje najwięcej do myślenia i jestem przekonana, że zawalczy o statuetkę za 2017 rok.

W Chwale Przemysław Zańko prezentuje nową interpretację mitów greckich – w których kasandra to nie wieszczka, ale konstruktorka wojennych machin, a achilles to typ żołnierza we wspomaganym pancerzu. Zamysł jest zrealizowany naprawdę zgrabnie, jednak w stosunku do innych opowiadań jest bardziej rozrywkowe niż refleksyjne.

W kategorii opowiadania stawiam na wygraną Eudajmonii Magdaleny Kucenty lub Ecce homo Leszka Bigosa. Oba wyróżniają się znakomitym pomysłem na fabułę i przesłanie. Pierwsze a nich ma do tego wciągający świat przedstawiony i interesującą główną bohaterkę. Zaś wszystkie opisane przez mnie utwory są dostępne za darmo w e-booku tu: https://zajdel.art.pl/aktualnosci.html, jeszcze zdążycie przeczytać przed głosowaniem.

POWIEŚCI

W tym roku nominacjami za najlepszą powieść roku 2017 podzieliły się dwa wydawnictwa: Powergraph z Niepełnią Anny Kańtoch (recenzja tu) i Różańcem Rafała Kosika (recenzja tu) oraz Genius Creations z Czarownicą znad Kałuży Artura Olchowego (recenzja tu), Zaszyj oczy wilkom Marty Krajewskiej oraz Wojnami Przestrzeni Pawła Majki.

Pełne recenzje pierwszych trzech utworów możecie znaleźć rzecz jasna u mnie na stronie (patrz linki w nawiasach przy utworach), ale krótko podsumuję tu moje wrażenia na ich temat. Niepełnia zachwyciła mnie pomysłem, konstrukcją szkatułkową i szerokim polem do interpretacji, Różaniec znakomitym, dystopicznym konceptem świata przedstawionego na miarę mocnego odcinka Black Mirror, zaś Czarownica znad Kałuży rewelacyjną główną bohaterką, opowieściami – nowymi legendami na początku każdego rozdziału oraz faktem, że jest w niej sporo powodów do refleksji. Bez dwóch zdań wszystkie zasługują na nominację, choć pierwsza z nich nie jest w zasadzie utworem fantastycznym, druga nie skupia się tyle na bohaterach, co porządku świata, w trzeciej zaś fabuła może być uznana przez niektórych za niezbyt wciągającą.

Biję się w piersi w kwestii Zaszyj oczy wilkom Marty Krajewskiej oraz Wojen Przestrzeni Pawła Majki – niestety, nie zdążyłam ich przeczytać. Poza tym, jak wiecie nie bardzo mi po drodze z utworami tej pierwszej pisarki, Idź i czekaj mrozów (recenzja tu) rozczarowało mnie bowiem brakiem sensownej fabuły, a nic nie irytuje mnie tak, jak zmarnowany potencjał. Ale w przyszłym roku obiecuję solenną poprawę i wzięcie udziału w akcji ZewZajdla, Was też serdecznie zachęcam.

Zatem uczciwie będzie, jeśli w przypadku powieści powstrzymam się od spekulacji na temat wygranej. Ale dam Wam znać w sobotę, kto wygrał! A Wy przeczytaliście wszystkie utwory i będziecie głosować? Kto waszym zdaniem wygra?

07 lipca 2018

Czemu każda Kałuża powinna mieć swoją czarownicę – Artur Olchowy "Czarownica znad Kałuży"

Czarownica znad Kałuży, czyli debiut powieściowy Artura Olchowego, to całkiem inteligentnie napisane postapo, nominowane do nagrody im. J. A. Zajdla za rok 2017. I właśnie ten fakt zachęcił mnie do sięgnięcia po tę lekturę, choć postapokalipsa nie jest moją ulubioną odmianą fantastyki, bo uważam, że trudno powiedzieć w niej coś nowego. Czy zatem udało się to zrobić Arturowi Olchowemu? W pewniej mierze na pewno tak, a poniżej możecie przekonać się, jak tego dokonał.

Tytułowa czarownica to była doktorantka paleobiologii Alicja Krzemińska, która przeżyła wojnę nuklearną, a obecnie w wieku około 80 lat nazywana jest Koślawą i pełni funkcję Wiedzącej we wsi Okartowo, gdzieś na Mazurach. Od dawna zajmuje się leczeniem okolicznych mieszkańców i obok sołtysa oraz księdza jest jedną z trzech najbardziej wpływowych osób w lokalnej społeczności. Podział na wójta, plebana i panią funkcjonuje bez zarzutu do czasu, gdy z misją rechrystianizacji prosto z Rzymu przylatuje na motolotni nowy wikary i burzy od lat ustalony porządek, bezpardonowo atakując uzdrowicielkę. Nie wie jednak, z kim przyszło mu się zmierzyć, bo wiedźma nie da sobie w kaszę dmuchać i wybiera się do najbliższego miasta – Jańsborga, by tam ułożyć plan i zyskać sojuszników.


Najmocniejszym elementem utworu jest kreacja głównej bohaterki – rzadko zdarza się bowiem, by wybór pisarza padł na tak zaawansowaną wiekowo osobę. Przy czym jest to decyzja w pełni słuszna – Koślawa jest jedną z niewielu osób, które pamiętają jeszcze świat sprzed wojny, dzięki czemu ma bardzo szerokie horyzonty myślowe i rozumie znacznie więcej, niż ktokolwiek inny w świecie przedstawionym. Wychowałam się w dużo większym świecie, znacznie bardziej podłym i złym. (…) To my doprowadziliśmy do wojny. W końcu to my doprowadziliśmy ludzkość do miejsca, w jakim obecnie się znajduje (s. 463). Prowadząc narrację często odnosi się do znanych nam elementów kultury i technologii – wspomina o Harrym Potterze, 451 stopniach Fahrenheita, antybiotykach czy telefonach komórkowych. Z tego powodu bardzo łatwo się z nią utożsamić, a ponieważ jest przy tym bardzo inteligentna i sprytna, ale nieco cyniczna, z miejsca można ją polubić. Ja z przyjemnością przeszłam razem z nią przez całą powieść.

W wyniku wojny świat cofnął się z naszego poziomu cywilizacji do XIX wieku, a ponieważ miasta były najczęściej atakowane przez niebezpieczne drony, większość ludności uciekła na tereny wiejskie i tam stworzyła nowe osady. Może to jest część bożego planu? (…) Umieścić nas w społeczności tak niedużej, że będziemy w stanie wszystkich poznać i wszystkim pomóc (s. 258) – mówi proboszcz z Okartowa w rozmowie z Koślawą. Gdzieniegdzie można znaleźć relikty sprzed końca świata – radia, samochody czy inne niedziałające już sprzęty. Świat przedstawiony jest zatem dość typowy dla postapo, ludzie radzą sobie, jak mogą, by przetrwać, w odróżnieniu jednak od innych tego typu historii tu autor zamiast prowadzenia szalonej akcji próbuje skłonić czytelnika do refleksji: Jeżeli ludzie nie mają wspólnej historii, to nie powstanie społeczność, której by zależało na mieście, w którym żyją. (…) No i to wmawianie sobie, że to nie jest mój dom, że to cudze. A przecież o cudze się nie dba (s. 356).


Kolejnym interesującym zabiegiem literackim jest konstrukcja rozdziałów – otóż na początku każdego z nich znajduje się opowieść, którą można określić jako legendę. Pierwsza z nich dotyczy Koślawej, która oszukała diabła, kolejne m. in. mściwych topichów, ukrytych skarbów, czy podrzucających pieniądze podziomków. Te opowieści pełnią tu istotną rolę – pokazują bowiem, jak po zniszczeniu większości książek i zatraceniu umiejętności czytania i pisania społeczność próbuje na nowo stworzyć tradycję przekazywania kolejnym pokoleniom historii, które mówią o budowaniu nowego świata i przekazują ważne dla nich nauki. Jak łatwo się domyślić, są też tematycznie związane z danym rozdziałem i pozwalają inaczej spojrzeć na jego tematykę. Moja ulubiona opowieść dotyczy zemsty podziomków, które zamieniły plony w kamienie, podczas gdy naprawdę był to wynik zasiania felernych ziaren GMO. Do tego styl autora jest zgrabny i przyjemny w odbiorze, przy czym czasem lekko podlany ironią lub cynizmem.

Ku mojemu zaskoczeniu Czarownica znad Kałuży okazała się w gruncie rzeczy utworem bardziej refleksyjnym niż rozrywkowym, głównie dzięki wyjątkowej narratorce, znającej oba światy – ten obecny i sprzed zagłady. I choć jak mówi protagonistka: moja chałupa to nie Hogwart, a Koślawa to nie Dumbledore (s. 28), to warto zapoznać się z tą nietypową, kutą na cztery nogi bohaterką i wraz z nią zastanowić się nad tym, ile tak naprawdę jest warta nasza cywilizacja.

Autor: Artur Olchowy
Tytuł: Czarownica znad Kałuży
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2017

03 lipca 2018

Czy androidy potrafią płakać?

RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Łzy Mai dostępne od 4 lipca 2018

Łzy Mai Martyny Raduchowskiej to cyberpunkowa opowieść o poruczniku policji Jaredzie Quinnie i jego próbach odnalezienia oraz zrozumienia tytułowej byłej partnerki replikantki, która prawdopodobnie przyczyniła się do tragedii zwanej B-Day i ukrywa się po drugiej stronie Muru dzielącego miasto New Horizon.

Powieść zaczyna się 17 maja 2034 roku od masakry w budynku Beyond Industries – ktoś przełamał zabezpieczenia i zhakował scyborgizowane klony Easy Puppets, które rozstrzelały wszystkich przebywających w okolicy. Jared Quinn cudem uchodzi z życiem, tracąc cały swój oddział, a z feralnego wieżowca wynosi go w ostatniej chwili replikantka Maya. Na ulicach wybuchają zamieszki wywołane przez organizację Equilibrium, głoszącej hasła przywrócenia równości społecznej, czyli zabranie bogatym i rozdanie biednym, a konkretnie poprzez przejęcie kontroli nad reinforsyną, czyli neurotransmiterem, który może znacznie podnieść sprawność umysłową. Szkopuł tkwi w tym, że nie jest on bezpieczny ani dla ludzi, ani dla androidów, tracą bowiem po nim równowagę psychiczną, zostaje więc finalnie zakazany. 

 
Porucznik odnosi tak poważne rany, że budzi się ze śpiączki regeneracyjnej dopiero dwa lata później i nie zastaje świata takiego, jaki chciałby widzieć: żona odchodzi do innego, a w New Horizon trwa w najlepsze rewolucja cybernetyczna i wielu ludzi instaluje sobie ulepszenia. Na domiar złego mimo jego wyraźnego sprzeciwu małżonka wyraziła zgodę, by zrobić mu domózgowe wszczepy... Jared chodzi na wizyty do psychologa, by wrócić do pracy, stawia jednak warunek, że nie życzy sobie żadnych androidów ani nawet nafaszerowanych technologią ludzi w swojej jednostce. Początkowo odmawia nawet używania własnych ulepszeń, jednak szybko okazuje się, że mogą być czasem całkiem przydatne...

Akcja znacznie przyspiesza w drugiej połowie utworu, gdy Quinn zostaje wezwany na miejsce bardzo nietypowego morderstwa – ktoś wyłączył cały System oraz zasilanie w okolicy, a zabrane tam zbierające ślady z miejsca zbrodni Szperacze i Skarabeusze  natychmiast się dezaktywują. Sprawę trzeba więc będzie poprowadzić w starym stylu, bo wszystkie maszyny i sprzęty w laboratorium wariują przy próbkach, a gdy Jared patrząc na ofiarę uświadamia sobie, że już ją widział w nawiedzających go przez kilkanaście nocy koszmarach, przestaje ufać nawet sobie... 


Jednym z najważniejszych wątków w tej książce jest emocjonalna relacja pomiędzy Mayą i Jaredem, którą obserwujemy głównie z punktu widzenia tego drugiego bohatera. Jest ona punktem wyjścia do rozważań nad ludzką tolerancją i jej granicami – czy androidy mogą kiedykolwiek zostać uznane za równe ludziom istoty i czy mają prawo czuć? Czy nafaszerowany cybernetyką przedstawiciel ludzkości to nadal człowiek z wolną wolą? Autorka maluje też obraz bardzo wyraźnego podziału społeczeństwa na biednych i bogatych, ale także na mieszkańców New Horizon i Dark Horizon, czyli tych za Murem. Poświęca sporo miejsca na szczegółowe opisanie, jak funkcjonuje na co dzień tak zaawansowany technologicznie świat. Nie brak tu ciekawych informacji o technikach prowadzenia śledztwa, psychice seryjnych morderców czy działania różnych substancji na ludzki mózg. Niestety, czasami odbywa się to kosztem posuwania wydarzeń naprzód, szczególnie w pierwszej połowie utworu. Do tego występują przypisy, które wyjaśniają czasem ogólnie znane pojęcia, takie jak np. spyware.

Co do bohaterów – porucznik ma początkowo bardzo ograniczony punkt widzenia, widać tu jednak pole do rozwoju. Z tego też względu nie jest dającą lubić się od razu postacią, ja stałam raczej po stronie Mai, choć czekałam całą książkę, by poznać jej punkt widzenia. W kwestii świata przedstawionego – Martyna Raduchowska z pewnością dobrze zna konwencję cyberpunka i umiejętnie ją wykorzystuje, starannie budując lekko przerażające miasto przyszłości, które z jednej strony jest bezpieczne, ale z drugiej nie pozwala zachować choć odrobiny anonimowości. Zaś fabuła, związana z tajemniczymi morderstwami, która rozkręca się na dobre w drugiej części powieści, ma na tyle ciekawą konkluzję, że z chęcią sięgnę po kolejny tom, który właśnie powstaje. I już wiem, czemu studio CD Projekt Red zatrudniło pisarkę do pracy nad scenariuszami do ich nowej gry – Cyberpunka 2077.

Zatem jeśli macie ochotę na zaawansowanego cyberpunka, pełnego niezwykłych sprzętów i substancji stymulujących, a także sporą dawkę rozważań na temat istoty człowieczeństwa i zagrożeń wiążących się z rozwojem technologii, Łzy Mai to idealna lektura dla Was.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.
 
Hop do recenzji drugiego tomu, Spektrum.

Autor: Martyna Raduchowska
Tytuł: Łzy Mai, wydanie II
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2018