28 grudnia 2017

Pierwsza Czarownica Polanii na bis

Drugi tom przygód Sary Sokolskiej, Pierwszej Czarownicy Polanii, zatytułowany jest Wiedźma Jego Królewskiej Mości i zaczyna się bezpośrednio po zakończeniu poprzedniej części, czyli Spalić Wiedźmę, o której pisałam tu. Magdalena Kubasiewicz buduje napięcie już od pierwszej strony – otóż wiceprzewodniczący Loży Magii wysyła swego zaufanego podopiecznego, by miał oko na Piekielnicę, zaś wyczuwający magię sklepikarz widzi dziwne pająki chodzące po tejże, ponadto ktoś zabija profesora magii praktycznej Janusza Klonka. Później robi się tylko gorzej, gdy w Krakowie zaczyna manifestować się coraz więcej duchów, i nie powstrzymują ich nawet bariery magiczne na Wawelu. Sara prowadzi więc kilka śledztw naraz – kto i jak przywołał nocnego króla, jak zginęła poprzednia Pierwsza i skąd się biorą kolejne widma. Na dokładkę odkrywa, że ktoś próbował przeprowadzić groźny rytuał, pochodzący z bardzo starej i niebezpiecznej magii, której nikt nie powinien już pamiętać...

Ta książka jest lepiej przemyślana i bardziej konsekwentnie napisana niż jej poprzedniczka, od początku mamy tu bowiem do czynienia z powieścią, dowiadujemy się też więcej o przeszłości głównej bohaterki. To, czego nie zobaczymy jej oczami, znów uzupełniają przypisy. Na chwilę powraca też Wolfi i jego jednostka specjalna, a także Biała Czarodziejka, którą Sanika zaczyna coraz bardziej doceniać, do tego stopnia, że nawet toczą wspólnie walkę z demonicznym przeciwnikiem. Autorka bardzo umiejętnie tworzy suspens, w tej części trudno się domyślić, z której strony nadciągną kolejne zagrożenia. Wykorzystuje również fakty przedstawione w poprzedniej części, rozbudowując na ich kanwie całą opowieść. Dodaje też dość sensowne działania i umiejętności drugoplanowych postaci, co sprawia, że świat przedstawiony staje się bardziej wiarygodny i trójwymiarowy. 

 
Po zaskakującym finale pierwszego woluminu spodziewałam się co najmniej tak dobrego albo i jeszcze lepszego tu, i chociaż Sara zamyka dwa śledztwa, niestety rozwiązanie akcji mnie nie usatysfakcjonowało. Jest to oczywiście otwarcie do następnego tomu, choć póki co nie ma jeszcze oficjalnych informacji o fakcie czy dacie jego wydania. Zaczął mnie też lekko irytować fakt, że tylko główna bohaterka jest w stanie coś zrobić z wszystkimi kłopotami, choć rozumiem, że taka jest konwencja książki. Spodziewałam się także znacznie szerzej zakrojonych działań Twardowskiego i innych wysoko postawionych magów. Językowo zdarzają się naprawdę dziwne fragmenty – niezbyt zgrabnie rymujące się wyliczanki Saniki, albo np. takie, stylistycznie niepasujące do reszty tekstu, sformułowania: „w tym momencie wyobraźnia Juliana zawyła i wyemigrowała na Karaiby” (s.31), czy przejęte z angielskiego oddzielanie pojedynczych wyrazów kropkami, by podkreślić stan emocjonalny mówiącego: „Co. To. Jest.” (s.99), korekta nie poprawiła też co najmniej kilku błędnie odmienionych słów, co psuje nieco przyjemność z czytania.

Ogólnie rzecz biorąc, tę część czyta się lepiej niż poprzednią, bo pisarka non stop trzyma nas w strachu o losy głównej bohaterki i całego Krakowa. Jednak nie liczcie tu na rozwiązanie głównej linii fabularnej, przyjdzie nam jeszcze poczekać na wyjaśnienie wszystkich zagadek. Kolejny tom przygód nieopanowanej Saniki nie znajdzie się zapewne na szczycie listy moich ulubionych lektur, pomimo to nie sposób nie docenić postępów literackich autorki i nie przyznać, że to całkiem przyjemna w odbiorze nadwiślańska urban fantasy.

Autor: Magdalena Kubasiewicz
Tytuł: Wiedźma Jego Królewskiej Mości
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2017

26 grudnia 2017

Pierwsza Czarownica Polanii

W Spalić wiedźmę Magdaleny Kubasiewicz intryguje już pierwsze zdanie – „Zaczęło się zwyczajnie: od morderstwa.” I tak Sara Weronika Sokolska, Pierwsza Czarownica Polanii, ma za zadanie odkryć, kto zabił obdarzoną talentem magicznym Katarzynę Niepołomic. Jak można się domyślić po nazwie kraju, rzecz dzieje się w alternatywnej, współczesnej nam Polsce, która ma rezydującego na Wawelu króla, a także magów, czarodziejów i czarowników. I większość z nich czeka tylko na okazję, by zdyskredytować albo co najmniej osłabić pozycję głównej bohaterki. Bo nie godzi się, by Pierwsza chodziła w glanach i koszuli w kratę, nie dawała się wciągać w intrygi i do tego nie była absolwentką uniwersytetu magicznego.

Początkowo dowiadujemy się, jak Sara odnajduje kilka groźnych nadprzyrodzonych istot i sprytnie sobie z nimi radzi, jednak z czasem opowieść nabiera tempa, gdy w Krakowie pojawiają się biesy i zaczynają opętywać ludzi, a Pierwsza nie jest już w stanie sama reagować na to i inne zagrożenia w mieście. Co ma z tym wspólnego zniknięcie wiekowego archiwisty, Smok Wawelski i lustro Twardowskiego? Jaką tajemnicę kryje zamknięta w sobie, nieco szalona i jednocześnie groźna protagonistka?


Książka dość wyraźnie dzieli się na dwie części – do czwartego rozdziału wątki są ze sobą raczej luźno powiązane, jest to raczej zbiór opowiadań niż powieść, dopiero od piątego widać zamysł autorki na główną intrygę. Dlatego też utwór jest niestety nierówny – niektóre opisy są moim zdaniem zbyt szczegółowe, albo też nie wnoszą nic ważnego, z drugiej strony pisarka miała znakomity pomysł na polowanie na inkuba – czytając o nim nie sposób bowiem zorientować się, kto jest dobry, a kto zły i jak się wszystko skończy. Są też interesujące językowo fragmenty – jak pierwsze zdanie powieści albo charakterystyka niektórych pobocznych postaci – „Wszystko w Kacprze było lisie i rudawe”. Ponadto na początku widzimy tylko główną bohaterkę i jej działania, co nie pozwala zbyt dobrze wczuć się w świat przedstawiony, jednak wraz z rozwojem akcji poznajemy innych graczy na dworze królewskim. Zaś dzięki przypisom dowiadujemy się więcej o magii i związanej z nią historią Polanii i innych krajów. Tak więc oddając się lekturze warto uzbroić się w cierpliwość i po niezobowiązującym wprowadzeniu dać autorce szansę na pokazanie pomysłu na naprawdę ekscytujący finał i zaskakującą tajemnicę Sary.

Reasumując, Spalić wiedźmę spodoba się czytelnikom, którzy lubią potężne, tajemnicze i inteligentne protagonistki znajdujące się w centrum wydarzeń, a także alternatywne światy fantasy z istotami nadprzyrodzonymi, pełne żywych legend, potężnych artefaktów i śmiertelnie niebezpiecznych wyzwań oraz gustują w opowieściach utrzymanych w raczej poważnym tonie i stopniowo budujących coraz większe napięcie. Mimo niezbyt spójnego początku widać, jak autorka z rozdziału na rozdział pisze coraz lepiej i że całość historii Sary ma spory potencjał, zaś interesujące zakończenie zachęciło mnie do sięgnięcia po kolejną część przygód Piekielnicy zatytułowaną Wiedźma Jego Królewskiej Mości. A że książkę czyta się całkiem szybko i przyjemnie, spędziłam z nią udany wieczór. 
 
Autor: Magdalena Kubasiewicz
Tytuł: Spalić wiedźmę
Wydawnictwo: Genius Creations
Rok wydania: 2015
 

19 grudnia 2017

[recenzja] Brandon Sanderson „Cienie Tożsamości” – Najlepszy detektyw w Elendel

Drugi tom przygodowej serii Waxa i Wayne'a (o pierwszym pisałam tu) autorstwa Brandona Sandersona nosi tytuł Cienie Tożsamości i moim zdaniem jest najbardziej udaną częścią tej trylogii. Wydarzenia nabierają tempa, gdy podejrzewany o korupcję brat gubernatora i jego goście zostają brutalnie zamordowani w tajemniczych okolicznościach, a nastroje w mieście zwracają się coraz bardziej przeciwko szlachetnie urodzonym. W dodatku podczas pogoni za rabusiem banków Wax widzi w tłumie twarz Krwawego Garbarza, tego samego, przez którego wiele lat temu zginęła jego ukochana Lessie. Z kolei Marasi zatrudnia się jako konstabl, prowadzi automobile, a także nabiera coraz większej pewności sobie, również w używaniu mocy. Ponadto poznajemy upartą i konserwatywną babkę Waxa, która ma na imię Vwafendal – jest ona starszą i członkinią Synodu wioski Terrisan. 

10 grudnia 2017

Dawca entuzjazmosprenów

Wyczekiwany przez wielu czytelników trzeci tom cyklu Archiwum Burzowego Światła zaczyna się z przytupem – od rozmowy króla Gavilara z Eshonai, w której mówi jej, że znalazł sposób na sprowadzenie bogów parshmenów z powrotem. A ci z kolei ściągną bóstwa ludzi i przywrócą im moc, trzeba tylko wypowiedzieć Stare Słowa... Tę część Brandon Sanderson zatytułował Dawca Przysięgi, a w całej opowieści jest on zarówno legendarnym w Alethkarze mieczem, którego posiadaczem był kiedyś Dalinar, jak i kroniką, której fragmenty poznajemy we wstępach do poszczególnych rozdziałów. Polskie wydanie, ze względu na ogromną objętość historii, zostało podzielone na dwa woluminy, dzięki czemu 544 strony czyta się w formie papierowej dużo wygodniej niż poprzednie części. (O pierwszej pisałam tutaj.)W niniejszej recenzji omawiam rzecz jasna tom pierwszy polskiego wydania Dawcy Przysięgi.

Po przenosinach do wieży Urithuru Dalinar kontynuuje swoją misję zjednoczenia wszystkich królestw Rosharu, choć nie jest on łatwa – inni władcy rozmawiają z nim przez łączotrzciny, ale początkowo tylko Taravangian zgadza się otworzyć Bramę Przysięgi w swojej krainie i przybyć osobiście do centrum dowodzenia. Przekonanie pozostałych wydaje się prawie niemożliwe... Shallan ćwiczy swoje umiejętności – jako sprytna Woal i skupiona na celu Świetlista, wyczuwa też, że w wieży kryje się coś, co potrafi wytropić tylko ona. Adolin dostaje zadanie poprowadzenia śledztwa w sprawie dziwacznych bliźniaczych zabójstw, zaś jego brat Renarin walczy z brakiem pewności siebie i szuka swojego miejsca, przy czym zaczyna wreszcie odnosić pierwsze sukcesy. Tymczasem Kaladin zostaje wysłany do rodzinnego Paleniska, by ostrzec jego mieszkańców przed burzą – przybywa jednak za późno i przekonuje się, że parshendi biorą ludzi jako zakładników i są dużo lepiej zorganizowani, niż ktokolwiek by przypuszczał. Most czwarty zaś ciężko ćwiczy, by zostać pełnoprawnymi Wiatrowymi, a Moash trafia do dość nietypowej niewoli.


Jednym z głównych wątków w tej części jest historia Dalinara – widzimy, jakim człowiekiem był trzydzieści cztery lata temu, dzięki czemu zyskał przydomek Czarny Cierń, poznajemy szczegóły jego relacji z tajemniczą do tej pory żoną, a przy okazji też burzliwą historię zjednoczenia Alethkaru. I powiem wam, że nie polubiłam młodszej wersji tego bohatera, wolę go znacznie bardziej, gdy już zmądrzał. Z kolei Shallan, tworząc kolejne postaci, które radzą sobie w zupełnie różnych okolicznościach, zaczyna zadawać sobie pytania o własną tożsamość i wartości, co tworzy dość ciekawy wątek. Nawet poboczne postaci mają swoje pięć minut – wciągnięcie Burzowego Światła nie jest bowiem tak proste, jak się to z pozoru wydaje, a wyrzucony z jednostki Moash odegra być może znaczniejszą rolę, niż się spodziewamy.

Trzeci tom to najwyższy czas, by dać czytelnikowi informacje, które pozwolą zrozumieć funkcjonowanie opisywanego uniwersum. Zatem po lekturze tej części poszerzycie znacznie katalog sprenów, jak i wiedzę na temat Świetlistych, poprzednich Spustoszeń i bogów Rosharu, szczególnie Odium. Miłośnicy dobrze przemyślanych i oryginalnych światów fantasy z pewnością docenią niezwykłą wyobraźnię autora, w której na tym etapie serii można zatopić się bez reszty. Ponadto należy podkreślić, że Brandon Sanderson traktuje czytelnika w bardzo przyjazny sposób – poprzez doświadczenia i wspomnienia różnych postaci w oddalonych od siebie miejscach, a także wstępy do rozdziałów pokazuje mu krok po kroku, co się dzieje w Rosharze teraz i co doprowadziło do takiej sytuacji. Przy czym zgrabnie wplata mowę pozornie zależną – narrator mówiąc z pozoru od siebie przedstawia nam stan emocjonalny i opinie bohatera, dzięki czemu znamy jego uczucia i ocenę danego wydarzenia. Pisarz oddaje w ten sposób całą wiedzę w ręce czytającego – i tylko ten ostatni wie, w jakim niebezpieczeństwie jest Dalinar, przyjmując pomoc Taravangiana. Co z kolei sprawia, że angażuje się bardziej w świat przedstawiony.

Ten tom jest moim zdaniem najlepiej napisanym z całej dotychczasowej serii Archiwum Burzowego Światła – po pierwsze, sprawnie wykorzystuje wprowadzonych wcześniej bohaterów i w interesujący sposób rozbudowuje ich historie, po drugie uchyla rąbka tajemnicy na temat wielu ważnych aspektów świata przedstawionego. Do tego nastawienie na czytelnika, wartkie tempo akcji i umiejętne budowanie coraz większego napięcia sprawiają, że Dawcę Przysięgi tom 1. czyta się z ogromną przyjemnością i w mgnieniu oka. Z niecierpliwością czekam na drugą część tego tomu (recenzja tu), by ocenić całość i zobaczyć, jak Dalinar i spółka poradzą sobie z ogromnymi wyzwaniami i dowiedzieć się, czy finalnie uda im się przerwać zaklęty krąg Spustoszeń. Chętnie przekonam się, czy mimo potknięć w pierwszym tomie ta pentalogia urośnie do jednej z ciekawszych i lepiej przemyślanych serii fantasy ostatnich lat.

Autor: Brandon Sanderson
Tytuł: Dawca Przysięgi tom 1., tytuł oryginału: Oathbringer
Tłumacz: Anna Studniarek
Wydawnictwo: Mag
Rok wydania: 2017

03 grudnia 2017

Wiedźmin 30 lat później

Aż trudno uwierzyć, że od pierwszej publikacji Wiedźmina minęło ponad trzydzieści lat, i z tej właśnie okazji Nowa Fantastyka ogłosiła konkurs na opowiadanie w świecie wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego. Tomik Szpony i kły przedstawia jedenaście najlepszych utworów wybranych z ponad stu pięćdziesięciu zgłoszeń. Wielu z Was zadaje sobie zapewne pytanie, czy warto po niego sięgnąć, a ja postaram się na nie odpowiedzieć.

POTWORY SĄ WŚRÓD NAS
Ironia losu Sobiesława Kolanowskiego, Nie będzie śladu Tomasza Zliczewskiego i Bez wzajemności Barbary Szeląg przedstawiają historie mniej lub bardziej ludzkich bestii, przy czym pierwsze z tu wymienionych ma dość ciekawy pomysł na istotę nadprzyrodzoną, ale jest moim zdaniem nieco przegadane, a drugie pokazuje różne oblicza nikczemności z wiedźminem w tle. Najbardziej przypadło mi do gustu trzecie z nich, ponieważ tytuł ma zastosowanie do kilku opisanych w nim relacji, historia w inteligentny sposób ujawnia prawdę o tym, jak słynne ballady mają się do rzeczywistości, a ponadto całość jest interesującą wariacją na temat bajki o małej syrence Andersena, ma więc wszystko to, czego można się spodziewać po dobrym opowiadaniu wiedźmińskim. Gdybym mogła decydować w rozstrzygniętym już konkursie, właśnie ten utwór by go wygrał, bo najlepiej z całego tomu przenosi nas w świat stworzony przez Andrzeja Sapkowskiego. 

 

KOBIECY PUNKT WIDZENIA
Do tej kategorii zaliczę następujące utwory: Skala powinności Katarzyny Gielicz, Dziewczyna, która nigdy nie płakała Andrzeja W. Sawickiego oraz Szpony i kły Jacka Wróbla. Pierwszy z nich opowiada o Narsi, charakternej dziewczynie, która ma tyle odwagi, że w obliczu braku wiedźminów przyjmuje zlecenia np. na utopce. A ma przy tym dość smutną motywację... To bardzo dobrze napisane opowiadanie, tworzące logiczną, zamkniętą całość, jednocześnie wzruszające i dające do myślenia. Drugie wprowadza nas w świat elfki Toruviel z komanda scoia'tael, która zostaje bardzo ciężko ranna i musi zdać się na opiekę znienawidzonych ludzi. I chcąc nie chcąc powoli zmienia swoje poglądy, nakładając na siebie pokutę. W tym przypadku miałam poczucie, że przemiana bohaterki była jednak zbyt głęboka i autor, tworząc większość ważnych tu postaci, podszedł do tematu nieco zbyt idealistycznie. Zaś ostatnia historia sprawiła mi ogromną przyjemność – bo pokazuje wydarzenia opowiadania Wiedźmin z punktu wiedzenia strzygi! I robi to naprawdę znakomicie, sięgnęłam nawet po oryginalny utwór, by sprawdzić szczegóły i muszę powiedzieć, że się zgadzają. Jako jedyne w tym zbiorze prowadzi narrację w pierwszej osobie, poznajemy więc wszystkie myśli przeklętej księżniczki i dowiadujemy się z pomocą czego przetrwała ostatnie lata, a pomysł autora jest naprawdę intrygujący. Z zainteresowaniem poznawałam przemyślenia tej nietypowej bohaterki. Jedynym zgrzytem jest wprowadzenie postaci, która próbowała odczarować strzygę, ale była tylko oszustem, niezmierne przypominającym mistrza Haxerlina z opowiadań autora tego utworu. Ten utwór zajął w moim osobistym rankingu drugie miejsce na podium.

NIEŁATWO BYĆ CZARODZIEJKĄ
Powyższemu tematowi poświęcone zostały: Krew na śniegu. Apokryf Koral Beatrycze Nowickiej, Co dwie głowy... Nadii Gasik oraz Lekcja samotności Przemysława Gula. W pierwszym opowiadaniu autorka przedstawia nam szczegółową i dość ciekawą charakterystykę Koral, która przebywając na królewskim dworze wykorzystuje Geralta (rzecz jasna również dosłownie) do pomocy w wyjaśnieniu, co się dzieje w Wiedźmim Jarze. Widać, że pisarka ogromnie lubi tę czarodziejkę i myślę, że wielu czytelnikom jej sympatia udzieli się w czasie lektury. Drugi utwór, umiejscowiony 8 lat po śmierci Yennefer i Geralta, pokazuje nam różne zastosowania tytułowych dwóch głów, tym razem śledzimy losy nietypowego duetu złożonego z Triss i Lamberta, który przyjmuje zlecenie na mantikorę. Dobrze napisane, zgrabnie przenosi czytelnika w wykreowany świat. Ostatnie opowiadanie ma dość pesymistyczny wydźwięk, i w mojej ocenie jest jedną ze słabszych historii w tym zbiorze, ale znakomicie oddaje brutalność, która jest wszechobecna w świecie wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego.

NA DOKŁADKĘ... JASKIER
Rzecz jasna, Geralt byłby niczym bez Jaskra, a wiecznie ściągający na siebie kłopoty bard ma do odegrania istotną rolę jako narrator w części historii w Kresie cudów Marcina Zwierzchowskiego, które wygrało konkurs i dlatego otwiera ten tom, oraz jest głównym bohaterem w Balladzie o Kwiatuszku Michała Smyka. Oba opowiadania są bardzo dobrze napisane, mają świetne pomysły na fabułę i znakomicie się je czyta. W pierwszym autor wiarygodnie odmalowuje targowisko w Cudowiance, pokazując przy tym obraz ludzkiej głupoty i chciwości, a ze smaczków pojawia się charakterystyczny uśmiech wiedźmina i ostatnie życzenie. W drugim utworze, który jest zdecydowanie najzabawniejszy ze wszystkich tu zawartych, Jaskier zostaje postawiony w sytuacji, w której musi spełnić obietnice składane onegdaj pięknym damom, a nie jest to łatwe, gdy jest się jedynie duchem... Te dwa utwory zajmują u mnie ex equo miejsce czwarte.

PODSUMOWANIE
Na minus zaliczę formę wydania tego tomu – czarny tusz, szczególnie z ilustracji, zostaje po czytaniu na rękach, a rozkładane okładki zaginają się na wysokości zakończenia skrzydełek, przez co w moim egzemplarzu już przy pierwszym otwarciu książki powstało nieeleganckie załamanie frontowej obwoluty. Mam też mieszane uczucia co do opisowych skrótów poszczególnych opowiadań na skrzydełku tylnej okładki – część z nich może być uznana za spoilery, i nie wiem, czemu mantikora jest tam napisana przez „y”, choć w opowiadaniu występuje „i”.

Muszę przyznać, że zdecydowanie jestem czytelnikiem docelowym tego tomu – lubię przebywać w świecie wykreowanym przez Andrzeja Sapkowskiego, zarówno w formie literackiej jak i gry komputerowej, nic więc dziwnego, że zbiór wzbudził we mnie ogromny sentyment i z przyjemnością wyłapywałam wszystkie niuanse, które dowcipni autorzy postanowili włożyć do swoich historii. Nie tylko różnego rodzaju bestie, ale także cenne księgi, eliksiry oraz trunki, ponadto słabości i mocne strony poszczególnych postaci, słynny paskudny uśmiech Geralta, cytaty z mistrza czy też tytuły, które nabierają zupełnie różnych znaczeń w toku opowiadania. Prawdę mówiąc, spodziewałam się sporo słabszego poziomu zebranych tu opowieści, z pewnością po ich lekturze jestem zaskoczona na plus. I mimo że żadne z opowiadań nie zawiera wszystkich elementów, które pozornie bez wysiłku łączy w swojej twórczości Andrzej Sapkowski, to otrzymujemy zbiór sprawiający sporą przyjemność w trakcie lektury. Nie wiem, jak Wy, ale ja nabrałam nieodpartej ochoty na odświeżenie oryginalnych opowiadań wiedźmińskich, w moim chyba już kolekcjonerskim wydaniu z 1998 roku. Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza, a Andrzej Sapkowski zdolnych następców – autorów Szponów i kłów. Polecam wszystkim, którzy jeszcze raz chcą znaleźć się u boku Geralta i Jaskra.

Tytuł: Szpony i kły
Wydawnictwo: Supernowa
Rok wydania: 2017