29 stycznia 2022

[recenzja] Andrus Kivirähk „Listopadowe porzeczki” – Wszyscy jesteśmy kratami

Bez zbędnych wstępów – pierwszy raz w historii bloga bez wahania daję książce ocenę 6/6. A to dlatego, że oparte na estońskim folklorze „Listopadowe porzeczki” Andrusa Kivirähka mają siłę rażenia bomby atomowej! Ten przedstawiciel realizmu magicznego na sterydach jest jedną z najbardziej niezwykłych pozycji literackich, z jakimi kiedykolwiek miałam do czynienia, nie tylko ze względu na brawurową wyobraźnię autora, ale i niespotykaną konstrukcję.

 


Ta robiąca niezatarte wrażenie powieść przenosi nas na estońską wieś, choć nie określa ani jej nazwy, ani też roku, w którym toczą się przedstawione tu wydarzenia. Wiemy jedynie, że jest listopad, a ze stanu braku zaawansowania technologicznego i tła historycznego można wywnioskować, że może być pierwsza połowa XX wieku, tuż po I wojnie światowej. Mieszkańców sioła poznajemy pierwszego dnia wspomnianego miesiąca, gdy zbierają się nad cierpiącym na solidny ból brzucha parobkiem Jaanem. Na pomoc zostaje wezwany stodolnik Sander, człek szanowany za swój spryt i wiedzę. Orzeka on, że młody mężczyzna w spichlerzu lokalnego niemieckiego barona nażarł się mydła i trza mu dać czegoś, by szybko wyszło z niego jedną lub drugą stroną. Ot, nic nadzwyczajnego, kolejny dzień, jeszcze tylko odgonić namolnego upiora modlitwą... A już na jutro trzeba nagrzać saunę dla dusz zmarłych z rodziny... I tak obserwujemy niezupełnie sielskie życie tej społeczności toczące się dzień po dniu – od pierwszego do trzydziestego listopada, a każdy przynosi nową hecę...

Pisarz serwuje nam tu solidną porcję estońskiego folkloru, wiejskich zwyczajów, mądrości oraz wierzeń, a jeżeli ktoś z Was nie miał z nimi do tej pory do czynienia, to podobnie jak ja będzie pewnie bezbrzeżnie zdumiony niektórymi z nich. Jedną z najważniejszych istot w owej kulturze jest krat (do którego nawiązuje ilustracja z okładki) – stworzona np. z witek brzozowych, miotły czy innych niepotrzebnych w obejściu sprzętów istota, której nadaje się zazwyczaj ludzki kształt, by służyła pomocą, m.in. przynosząc różne rzeczy z okolicy. Aby jednak działała, potrzebna jest dusza, którą łatwo dostać od diabła na rozstajach dróg. I tu w sukurs mogą sprytnym przyjść tytułowe porzeczki... I tego typu magicznych rozwiązań, przedmiotów, dekoktów i istot jest tu całe multum, koniecznie przekonajcie się, w co jeszcze wierzyli Estończycy i jak genialnie autor wplata te wszystkie elementy w fabułę!

W tej książce nie znajdziecie ani klasycznej głównej linii fabularnej, ani też typowych dramatis personae. Na opowieść składają się tu zazębiające się ze sobą epizody, w których poszczególne postaci wykorzystują zazwyczaj jakąś moc czy też magiczną miksturę, by uzyskać pożądany efekt, który bierze czytelnika z zaskoczenia i zaręczam, nie dacie rady przewidzieć, co się wydarzy! Dlatego też mamy tu do czynienia bardziej z bohaterem zbiorowym niż indywidualnym, a konkretnie pokazaniem całej społeczności i jej sposobu myślenia. A może się on okazać się szokujący dla współczesnego odbiorcy, bo w okrutnym świecie pełnym biednych, głodnych ludzi trzeba być nad wyraz sprytnym, by ugrać jak najwięcej dla siebie i swego pustego brzucha. Witajcie w miejscu, w którym króluje desperacja, zemsta i prawo bardziej przebiegłego, a mieszkańcy twierdzą: „Wszyscy bogowie się do czegoś nadają. (…) Mądry człowiek wyciśnie z nich, co trzeba” (s. 242). Andrus Kivirähk genialnie obnaża tu najgorszą stronę ludzkiej natury, niejednokrotnie sięgając po czarny humor i ocierając się o absurd, ale też krytykując własny naród: „Żyjemy w Estonii i wszystko, co na naszej ziemi, jest nasze!” – mówi jeden z bohaterów na stronie 108. Zdarzają się też nieco bardziej pozytywne motywacje – na przykład miłość czy chęć pomocy innym, jednak większość emocji i żądz napędzających tę społeczność taka nie jest. Nie brakuje przy tym gorzkiej refleksji typu: „U nas wszyscy stają się kratami. Ot, co!” (s. 198). Ponadto dostrzegłam tu elementy kultury pierwotnej, w której to nie jednostka, ale przetrwanie grupy jest najważniejsze.

Interesująca była też dla mnie bogata w środki stylistyczne warstwa językowa, a także to, że narrator starym zwyczajem komentuje od czasu do czasu postępowanie niektórych postaci, a szczególnie napiętnuje ich głupotę, na przykład na stronie 82 mówi: „Bóg nie zważał na te modlitwy, (…) czym dla niego skargi takiego golca”. Co mnie szczególnie ucieszyło, poszczególni bohaterowie mają węższy bądź szerszy zakres słownictwa odpowiadający ich obyciu w świecie, pojawiają się też ludowe powiedzonka, jak to ze strony 176: „Kto nie zakrywa cebrzyka, temu się w grobie gębą nie domyka”.

Reasumując, „Listopadowe porzeczki” Andrusa Kivirähka to dla mnie jedna z najoryginalniejszych powieści, jakie przeczytałam w całym moim życiu. Nie zawaham się jej nazwać „Autostopem przez Galaktykę” realizmu magicznego i niej jest to porównanie przesadzone, bo historia jest tu równie absurdalna i równie skutecznie obnaża najgorsze człowiecze wady, tylko delikatnie łagodząc je odrobiną mądrości i rad udzielanych innym przez najstarszych i najsprytniejszych mieszkańców pokazanej tu wioski. A estoński folklor, który przenika tu na wskroś świat przedstawiony, tworzy jedno z najbardziej szalonych uniwersów, z jakimi się kiedykolwiek zetkniecie. To jedna z tych książek, które robią tak piorunujące wrażenie, że nigdy się go nie zapomina...

 

 


Moja ocena: 6/6



Autor: Andrus Kivirähk
Tytuł: Listopadowe porzeczki
Tytuł oryginału: Rehepapp
Tłumaczenie: Anna Michalczuk-Podlecki
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2021

10 komentarzy:

  1. Chętnie się za nią rozejrzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że tak Ci przypadła do gustu. Właśnie dla takich chwil kocham czytać książki. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie miałam jeszcze możliwości poznać prozy estońskiej. JESZCZE. Ale być może to się zmieni :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę przyznać, że kupił mnie ten estoński folklor. Nic o nim nie wiem, jednak sam kraj jest niesamowity i chętnie dowiem się więcej o ich ludowych wierzeniach. To zresztą smutne, że tak mało znamy folklor słowiański, bałtycki i skandynawski, a starożytnych greckich bogów recytujemy bez zająknięcia :P

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze bardzo ciekawie to brzmi, w życiu bym nie zwróciła uwagi na te książkę, a po twojej opinii jak najbardziej :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zdecydowanie jestem na tak. Piękny tytuł!

    OdpowiedzUsuń
  7. Skoro jest naprawdę świetna to na pewno gwarancja jakości.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak bardzo cieszy, kiedy trafi się na tak mocno satysfakcjonującą przygodę czytelniczą, niezapomniane wrażenia po spotkaniu z książką. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Uwielbiam takie nietuzinkowe pozycje. Przyznać muszę, że sama okładka również mnie już kupiła :)

    pozdrawiam serdecznie
    www.helpbook.pl

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam serdecznie ♡
    Wysoka ocena - wspaniała recenzja :) Niestety nie znam tej książki, ale że uwielbiam takie lektury na pewno się za nią rozejrzę. Brzmi bardzo, bardzo ciekawie. Wspaniały wpis!
    Pozdrawiam cieplutko ♡

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Chwilowo włączyłam funkcję moderowania, bo niestety na cel wzięli mnie spamerzy, mam nadzieję, że w ten sposób szybko się zniechęcą.