07 października 2021

Fragmenty powieści "Tajne przez magiczne" Katarzyny Wierzbickiej

Zastanawiacie się, czy warto przeczytać mój najnowszy patronat? Oto fragmenty na zachętę, na przykładzie których przekonacie się, że praca w przedszkolu to jednak nie kaszka z mleczkiem...



Katarzyna Wierzbicka, Tajne przez magiczne

 

 FRAGMENT 2

 Kiedy po szesnastej wyszłam na zewnątrz, było już prawie ciemno. Z burego nieba leciała zimna, nieprzyjemna mżawka. Wiatr uparcie wciskał się pod ubranie. Otuliłam się szczelniej szalem i postawiłam kołnierz kurtki. Wilgotne włosy przyklejały mi się do policzków. Skuliłam się, ścisnęłam mocniej torebkę i ruszyłam biegiem w stronę domu.

 

Przepraszam… usłyszałam czyjś męski głos. Wielki, czarny samochód zatrzymał się przy krawężniku, rozchlapując wodę z kałuży. Z otwartych tylnych drzwi wychylił się łysy facet w brązowym, sfatygowanym płaszczu. Nie wie pani może, jak dojechać do ulicy Konwaliowej?

Konwaliowej? To zupełnie inna strona miasta. Potrząsnęłam głową, aby pozbyć się wpadających do oczu kropel deszczu. Zrobiłam dwa kroki w stronę auta, usiłując ułożyć w głowie sensowne wskazówki dojazdu. Nie zdążyłam jednak powiedzieć ani słowa, bo facet w ciemnym płaszczu fachowym ruchem złapał mnie za ramiona i wciągnął do samochodu. Wszystko wydarzyło się tak szybko i nieoczekiwanie, że nie zdążyłam zareagować.

Co jest, kurna?! wydusiłam z siebie, waląc głową w oparcie tylnego siedzenia. Samochód ruszył gwałtownie.

Ćśśś! Tylko się, panna, nie denerwuj. Porywacz wyszczerzył zażółcone zęby w niezbyt sympatycznym uśmiechu. Szarpnęłam się i zamachnęłam torebką, ale bez trudu złapał moją rękę. Jak na drobnego mężczyznę miał sporo siły. No już, już… Złość piękności szkodzi powiedział uspokajająco i przygwoździł mnie do siedzenia. Był zbyt blisko, jego głowa znajdowała się tuż obok mojej szyi. Zesztywniałam z odrazy i strachu. Nie znosiłam, kiedy ktoś nieproszony naruszał moją osobistą przestrzeń.

Jakby jej miało na co szkodzić. Wygląda jak mała, rozzłoszczona małpka usłyszałam kpiący męski głos od strony kierowcy. Zdążyłam tylko zauważyć czarne włosy związane w kitkę i ułożone na kierownicy dłonie z długimi, białymi palcami, gdy poczułam, jak coś kłuje mnie w szyję. Au! Co jest?! – Myśli galopowały mi przez głowę. Poczułam, jak z każdym uderzeniem serca dziwne, mrowiące ciepło roznosi się po moim ciele. Dotknęłam szyi, zobaczyłam na dłoni dwie małe plamki krwi, a potem ręce opadły mi bezwładnie. Próbowałam dalej walczyć, ale czułam się jak w koszmarnym śnie: nie panowałam nad swoimi ruchami. Choć bardzo chciałam, nie byłam w stanie się ruszyć. Mogłam tylko bezradnie mrugać oczami.

No, i tak dużo lepiej. Łysy odsunął się i rozparł wygodnie na swoim siedzeniu.

Ze strachu zrobiło mi się niedobrze. Muszę obserwować, dokąd jedziemy przyszło mi do głowy. Wyjrzałam przez okno, ale ze zdenerwowania niewiele widziałam. Samochodem rzucało na wszystkie strony. Jak on do cholery prowadzi? Spanikowałam jeszcze bardziej. Serce waliło mi tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Po czasie, który wydał mi się wiecznością, auto zaczęło zwalniać. Mimo to przy hamowaniu poleciałam do przodu całą siłą bezwładności. Walnęłam twarzą o przednie siedzenie. Mocno. W ustach poczułam smak krwi. Stęknęłam.

Ty idioto, przecież miałeś ją trzymać! Kierowca z gniewnym pomrukiem odwrócił się do tyłu. Osłupiałam. Z góry patrzył na mnie najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam. Mariusz mógłby mu jedynie buty czyścić. Miał idealnie wyrzeźbione kości policzkowe, mocno zarysowaną szczękę i nieskazitelną, choć bardzo bladą cerę. Z bielą jego twarzy kontrastowały gęste, kruczoczarne włosy związane w kucyk. Kosmyki, które wymykały się z kitki i opadały mu na skronie, aż kusiły, aby je odgarnąć i sprawdzić, czy są tak jedwabiste, jak na to wyglądały. Dobre wrażenie psuły jedynie pogardliwa mina i dziwaczne, przylegające ściśle do twarzy ciemne okulary.

Sorki, szefie, wymsknęła mi się. Facet w brązowym płaszczu pospiesznie podciągnął mnie na miejsce siedzące. Kiedy zobaczył krew ściekającą mi po brodzie, źrenice rozszerzyły mu się tak mocno, że aż przesłoniły tęczówki. Jego kły wydawały się długie, dziwnie długie, niemal wystające z ust.

Spokój! warknął kierowca i łysol skulił się, odsuwając się ode mnie w stronę drzwi.

Leżałam bezwładnie na siedzeniu z przekrzywioną pod dziwnym kątem głową i z trudem łapałam powietrze. Byłam przerażona jak jeszcze nigdy w życiu.

Przystojniak zacisnął usta w grymasie niesmaku. Sięgnął do schowka na desce rozdzielczej i wyciągnął z niego paczkę chusteczek. Całkiem delikatnym ruchem otarł mi krew spływającą z rozciętej wargi.

Zamierzam ci zadać tylko kilka pytań powiedział sucho. Odpowiesz szczerze, to odwieziemy cię do domu.

No… dobra. Tylko co, u diabła, chcecie wiedzieć? szepnęłam. Po co, do cholery, porywać woźną przedszkolną? Jeszcze żeby intendentkę chociaż… Ale ja? Jakie tajemnice mogę im zdradzić? – zastanawiałam się.

Brunet patrzył na mnie z takim wyrazem twarzy, jakby też przyszło mu to do głowy. Trochę za późno. Ze zniecierpliwieniem zabębnił palcami w kierownicę.

Powiedz po prostu, co kombinujecie. Nieszczególnie mam dziś ochotę na torturowanie.

Że co?! Jakie torturowanie? Spłoszyłam się jeszcze bardziej. Usiłowałam podźwignąć się choćby do pozycji siedzącej, ale nic z tego. Czułam się niemal jak sparaliżowana: każdy mój ruch był pozbawiony siły i celowości, a w dodatku koszmarnie powolny.

Co za świństwo mi wstrzyknęliście? spytałam podejrzliwie.

No już nie udawaj, że nie wiesz takich rzeczy odparł łysy porywacz z przekąsem.

Porąbało was? A skąd niby mam wiedzieć? Czy ja wyglądam na jakąś narkomankę? Wkurzyłam się w końcu. Poruszyłam palcami. Im bardziej się złościłam, tym szybciej ten dziwny specyfik znikał z mojego organizmu.

Mów prawdę albo…! ryknął znienacka łysol. I zamilkł.

Ja mam wrażenie, chłopcy, że wy sobie tego porwania tak do końca dobrze nie przemyśleliście, co? – Zaczęłam odzyskiwać pewność siebie. – Jesteście w ogóle pewni, że chodzi wam o mnie? Może mieliście przesłuchać jakąś inną woźną? – zasugerowałam słodko i niewinnie.


 

FRAGMENT 1 

Zasłony były zasunięte, w sali panował półmrok. Dzieci leżały na swoich posłaniach, blisko siebie. Większość już spała lub właśnie zasypiała. Przekładać je na brzuszki? Jak się pobudzą, to pani Ewa obedrze mnie ze skóry. Przeszłam się między leżakami. Marta jedną ręką przyciskała do siebie misia, kciuk drugiej trzymała w buzi. Iwonka spała skulona w kłębek. Marcinek ściskał swojego koguta i sennym wzrokiem wpatrywał się w sufit. Wszyscy wyglądali tak spokojnie, zwyczajnie, ludzko, że poczułam się naprawdę głupio. Może jednak zwariowałam, a wszystkie Iskry, demony i magia to tylko wymysł mojej rozszalałej wyobraźni? Tak samo jak to, że srebrny wisiorek na moim dekolcie wydawał się nagle jakby cieplejszy. Wręcz gorący.

Westchnęłam, pogłaskałam po głowie śpiącego Maciusia i odwróciłam się. Przez dziurkę od klucza do sali wlewała się czarna, bezkształtna masa. Kłębiła się w powietrzu, formując się w kształt wysokiej, chudej kobiety o nieproporcjonalnie długich nogach i rękach. Kiedy skierowała w moją stronę dziwnie płaską twarz, zachłysnęłam się powietrzem z przerażenia. Kobieta nie miała oczu ani nosa. W miejscu ust widniała dziura z szeregiem zakrzywionych, ostrych jak u rekina zębów.

***

Zmora, drżąc lekko, unosiła się w powietrzu obok drzwi. Długie włosy, delikatne jak nitki pajęczyny, falowały wokół niej. Jedno z dzieci jęknęło przez sen. Mara błyskawicznie zwróciła głowę w jego kierunku i wtedy zobaczyłam, że jednak ma oko. Jedno, wybałuszone, zasnute bielmem i naprawdę paskudne. Poderwała się do góry leciutko niczym karykatura baletnicy rodem z sennych koszmarów, wyciągając przed siebie zakończone wygiętymi szponami ręce. Musiałam mrugnąć, bo następne, co zobaczyłam, to jej ciemną, wiotką postać pochyloną nad śpiącym Markiem. Jakim cudem przemieściła się tak szybko?

Nadal zachowując absolutną ciszę, zmora uniosła się, a potem opadła całą sobą na leżak, przygniatając kościstymi kolanami klatkę piersiową dziecka. Zdeformowaną głowę pochyliła tak, że cienkie, białe włosy musnęły twarz Marka. Chłopiec stęknął boleśnie.

Odzyskałam władzę w nogach i rzuciłam się w kierunku upiora.

A kysz, a kysz! syknęłam i zamachałam rękoma.

Zjawa poderwała się. Jej pobielałe, ogromne, nieruchome oko spojrzało wprost na mnie. Wydała z siebie pierwszy od momentu pojawienia się w sali dźwięk: ni to warknięcie, ni to przeciągły charkot. Zeskoczyła z leżaka i nagle znalazła się tuż przede mną. Była wysoka, jej płaski pysk z dziurą zamiast ust kiwał się na cieniutkiej szyi nad moją głową tak blisko, że czułam bijący od niej smród. Tak cuchnie tylko coś pozostawionego na bardzo długo w ciemnym, wilgotnym miejscu. Cofnęłam się o krok i prawie potknęłam o leżak Iwonki. Nie miałam gdzie uciekać. Amulet pulsował w rytm bicia mojego serca, parzył moją skórę.

Przyniosę ci słoik miodu! zaoferowałam, rozpaczliwie próbując przypomnieć sobie wszystkie sposoby, jakimi przekupywano zmorę. Ptasie mleczko! Tabliczkę czekolady!

Szponiaste łapy zacisnęły się na mojej szyi, tłumiąc błagania i odcinając dopływ powietrza. Podniosłam ręce i z całych sił wbiłam paznokcie w uczepione mojego gardła lodowate dłonie. Poczułam, jak pod moim naciskiem stara, pomarszczona skóra pęka na strzępy i odchodzi płatami od wysuszonego ciała, ale zmora zdawała się nie odczuwać bólu. Powoli i metodycznie zacieśniała uścisk. Przed oczami zobaczyłam czarne i szare wirujące plamy. Co za idiotka ze mnie pomyślałam. Tak głupio umrzeć, bez sensu. Nawet nikogo nie zdołałam uratować.

Umierałam, odpływałam w ciemność. Opuściłam ręce. Nie było sensu walczyć. Szybciej, niech już nie boli przemknęło mi przez głowę. Zmora nacisnęła mocniej, a jej ręka oparła się o mój wisiorek…

Nagle powietrze znalazło drogę do moich płuc. Wciągnęłam je ze świstem. Klęczałam na podłodze, między leżakami, wsparta na łokciach. Rozkasłałam się. Gdzie jest zjawa? Czemu mnie puściła?


7 komentarzy:

  1. Lubię słowiańskie klimaty, więc może kiedyś skuszę się na tą książkę. Ale póki co mam w planach sporo książek, na których dużo bardziej mi zależy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję patronatu! Książka wydaje się być super, jak będę mieć możliwość to na pewno po nią sięgnę ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne klimaty. Ja takich przygód na praktykach w przedszkolu na szczęście nie miałam :D

    OdpowiedzUsuń
  4. A, już wiem, ten wisiorek... A ja już myślałam: "Teraz powinien pojawić się jakaś wspaniały bohater, który ją uratuje". To się nazywa "romantyczna wyobraźnia" i jest to nieuleczalne.

    OdpowiedzUsuń
  5. Już wrzuciłam na listę do przeczytania 😊

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Chwilowo włączyłam funkcję moderowania, bo niestety na cel wzięli mnie spamerzy, mam nadzieję, że w ten sposób szybko się zniechęcą.