Ostatnio
coraz trudniej znaleźć dobrą młodzieżówkę fantasy, ponieważ
obecnie większość z nich opiera się tylko na pogmatwanych
historiach miłosnych i nie wykorzystuje potencjału świata
przedstawionego ani bohaterów, a ponadto nie dostarcza najmniejszej
nawet refleksji czytelnikowi. Szukając zatem wartościowych utworów
young
adult
postanowiłam
sięgnąć po chwaloną przez wielu odbiorców dylogię Laini Taylor
Strange
the Dreamer,
czyli Marzyciela
i Muzę
Koszmarów.
Tu opisuję moje wrażenia z pierwszego tomu, który nieco przywrócił
mi wiarę w istnienie lepszych przedstawicieli tego gatunku.
Zaczyna się dość dramatycznie – w mieście Szloch umiera dziewczyna, nabiwszy się na ostre elementy bramy. Następnie autorka przenosi nas w zupełnie inne miejsce – do sierocińca w Zosmie, gdzie jeden z jego młodych podopiecznych, Lazlo Strange, marzy o zostaniu wielkim wojownikiem Niewidocznego Miasta. Później, w wyniku zbiegu okoliczności w wieku 13 lat zostaje wysłany z przesyłką do Wielkiej Biblioteki i już tam zostaje, szukając bez wytchnienia dowodów na istnienie wyżej wspomnianej metropolii, która według niego straciła swą prawdziwą nazwę. Jego losy splatają się z historią bogatego alchemika Thyona Nero, który pewnego dnia żąda dostarczenia wszystkich badań młodego bibliotekarza na temat miasta. I bezwzględnie wykorzystuje tę wiedzę, gdy do Biblioteki przyjeżdżają goście z daleka poszukujący uczonych do ratowania ich miejsca zamieszkania. I tak Lazlo zostaje postawiony w sytuacji, gdy jego marzenia mają się spełnić komuś zupełnie innemu...