18 sierpnia 2018

Dziewczyna, która wiedziała za mało

Epic fantasy Bożogrobie Jaya Kristoffa to kontynuacja Nibynocy (recenzja tu), czyli przygód młodej zabójczyni Mii Corvere, która po utracie całej rodziny i szkoleniu w Czerwonym Kościele stawia pierwsze kroki jako oficjalne Ostrze. Niestety, ta część nie do końca sprostała moim oczekiwaniom, a dlaczego tak się stało, tłumaczę poniżej.

Podobnie jak w pierwszej powieści autor prowadzi dwa główne wątki, które tym razem dzielą zaledwie cztery miesiące. W pierwszym z nich poznajemy wydarzenia dziejące się niemal bezpośrednio po finale poprzedniego woluminu, a główna bohaterka wykonuje zadania zamordowania m.in. syna jednego z wpływowych senatorów, czy zdobycie pewnej starej mapy. Ułatwia jej to nieco fakt, że Mercurio został biskupem Bożogrobia, a komplikuje niedobór pomocników, Mia musi bowiem zagryźć zęby i współpracować z Jessamine. Nie brakuje tu oczywiście dynamicznych scen walki i pościgów, a także seksu. Druga główna nić fabularna skupia się już na samej protagonistce i jej misji zemsty. Przygotowuje ona plan, którego częścią jest sprzedanie się w niewolę, a następnie dostanie się do najlepszej stajni gladiatii (chodzi rzecz jasna o gladiatorów), czyli Lwów Leonidesa. W wyniku komplikacji trafia jednak w szeregi wojowników jego córki – Leony, której własnością jest czempion, a zarazem pomrocz, o imieniu Furian. W tej sytuacji pomysł Mii, by wygrać magni, czyli największe zawody gladiatorów w stolicy, i tam zabić kardynała Duomo i konsula Scaevę, wisi na włosku... 



Jednym z bardziej udanych aspektów powieści są nowe stwory – jeśli myślicie, że kraken piaskowy to wszystko, przekonajcie się koniecznie, co jeszcze wymyślił autor. Ma to rzecz jasna związek z walkami gladiatorskimi, które toczy nasza zabójczyni. Ten element jest oczywiście wzięty żywcem ze starożytnego Rzymu i zapewnia sporo akcji. Przy okazji dowiadujemy się więcej o organizacji samej republiki, która jawi się jako niezbyt sprawiedliwa. I tu muszę przyznać, że po pierwszym tomie liczyłam, że pisarz zaproponuje nam coś bardziej oryginalnego, a nie znowu (jak w całkiem niezłej serii Wojna Lotosowa) weźmie gotowy ustrój i w nim poprowadzi fabułę. Dlatego też, posiadając wiedzę historyczną i doświadczenie czytelnicze, nie byłam niczym zaskoczona w wątku politycznym oraz gladiatorskim, łącznie z finałową walką. A wiem, że autora stać na więcej i potrafi zadziwiać odbiorcę całkowicie zaskakującymi zwrotami akcji. Z drugiej strony pojawiają się informacje, na które wiele osób zapewne czekało – czyli zasady funkcjonowania Czerwonego Kościoła, wraz z historią, jak powstawały.

Ponadto na tym etapie zaczyna być widoczne, że główna bohaterka ma taką przewagę darów i umiejętności nad innymi, że mało co jest dla niej wyzwaniem, co zdecydowanie obniża poziom emocji u czytelnika, bo czemu się o nią bać? Poza tym jej kreacja jest niezbyt konsekwentna: w pierwszej połowie utworu cały czas zastanawiałam się bowiem, gdzie się podziała Mia, która w Nibynocy odmówiła odebrania życia niewinnej osobie na rozkaz. Z drugiej strony, poza zabiciem kilku osób na zlecenie, a potem gladiatorów w trakcie oficjalnych walk, nadal stara się zachować współczucie wobec innych. Te dwa aspekty nie bardzo idą w parze, antagonistka powinna mieć chociaż wyrzuty sumienia z powodu morderstw. Na szczęście będąc w centrum wydarzeń nie ma i nie jest w stanie sama zdobyć wiedzy o tym, o co naprawdę toczy się gra, a także o co chodzi z księżycem. Ten aspekt zdecydowanie ratuje całą opowieść i zachęca do kontynuowania lektury cyklu. Pozostałe postacie pełnią zaś głównie role pomocnicze, choć nowym elementem jest tu wprowadzenie mowy pozornie zależnej i poznanie myśli niektórych z nich. Ciekawym ruchem było zaś ponowne pojawienie się Ash, sami sprawdźcie, co z tego wynikło... 

Okładki wszystkich trzech części, dostęp 18.08.2018, źródło:

Nadal możecie liczyć na elementy humorystyczne – przypisy, choć w mniejszej ilości niż w 1. tomie, opowiadane z lekką nutką ironii (Jednakże, zacni przyjaciele, nigdy nie pozwólcie, by fakty weszły w drogę dobrej opowieści; s. 160) oraz nowość, czyli złośliwe rozmowy cienistych towarzyszy głównej bohaterki, czyli Pana Życzliwego z Eklipsą, które mogą wywołać uśmiech na twarzy.

Ogólnie rzecz biorąc, mimo wielu mrożących w żyłach, dynamicznych scen, Bożogrobie nie jest szczytowym osiągnięciem fabularnym Jaya Kristoffa. Jednak ponieważ jeśli Zemsta ma matkę, to ma ona na imię Cierpliwość (s. 81), wykaże się tą ostatnią cechą, bo jestem niezmiernie ciekawa prawdziwej natury pomroczy, tajemnicy kryjącej się za nazwą Bożogrobie oraz dziwną księgą, którą potrafią odczytać tylko demony. I na zakończenie wspomnę, że ostatni tom tego cyklu, zatytułowany Darkdawn, ukaże się po angielsku we wrześniu 2018, więc na polskie wydanie przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać.


Autor: Jay Kristoff

Tytuł: Bożogrobie

Tytuł oryginału: Godsgrave

Tłumaczenie: Małgorzata Strzelec

Wydawnictwo: Mag

Rok wydania: 2018

5 komentarzy:

  1. ciekawy blog, życzę wielu fanów

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat nie moje klimaty ale mój syn swojego czasu uwielbiał :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra fantastyka to książki nie tylko dla młodzieży, doceni je osoba w każdym wieku. "Bożogrobie" niestety taką książką raczej nie jest, ale zapraszam do przeczytania innych recenzji na moim blogu, może znajdziesz coś dla syna albo siebie (np. "Opowieść podręcznej")?

      Usuń
  3. Kocham Bożogrobie i czekam na Darkdawn po polsku, ale chyba się nie doczekam ;/

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Chwilowo włączyłam funkcję moderowania, bo niestety na cel wzięli mnie spamerzy, mam nadzieję, że w ten sposób szybko się zniechęcą.