05 maja 2018

Poskromić tygrysa gromu

Tancerze burzy Jaya Kristoffa to naszpikowany scenami akcji japoński steampunk z elementami fantasy, który dostarcza całkiem niezłej rozrywki. Miejscem wydarzeń jest rządzone przez dwudziestoletniego szoguna Yorimoto wyspiarskie Cesarstwo Shimy, w którym najważniejszym surowcem jest lotos – napędzający nowoczesne machiny, ale także wyjaławiający ziemię uprawną. I właśnie ów władca pewnego ranka życzy sobie, by upolować mu żywego mitycznego stwora zwanego tygrysem gromu, bo miał wizję, że na jego grzbiecie ostatecznie pokona gaijinów.

Zadanie zostaje powierzone łowczemu Masaru Kitsune, czyli ojcu głównej bohaterki, szesnastoletniej Yukiko. Problem leży w tym, że na zatrutym spalinami lotosu czerwonym niebie od dawna nie widziano już żadnej legendarnej bestii. Mimo tego garstka samurajów na pokładzie latającego statku Dziecię Gromu wyrusza na poszukiwania. Dołącza do nich także Konstruktor, członek Gildii Lotosu skrywający się we wszechstronnym mechanicznym kombinezonie. Razem udają się nad góry Iishi, wprost w największą burzę, jaką kiedykolwiek widzieli. I, ku zdumieniu wszystkich, odnajdują legendarną arashitorę i po trudnej walce zamykają ją w klatce na pokładzie. Jednak statek doznał tak poważnych uszkodzeń w czasie nawałnicy, że nagle staje w płomieniach... 

Świat przedstawiony to istny samograj – szogunat z kodeksem bushido, w którym oprócz czterech szlachetnych klanów Lisa, Feniksa, Tygrysa i Smoka ogromną rolę odgrywa sprytna i pieczołowicie pilnująca swoich tajemnic Gildia Lotosu, składająca się z pomysłowych konstruktorów, twórców między innymi radia, katan łańcuchowych czy spalinowych miotaczy żelaza. Jak w każdym porządnym fantasy kraina stoi na progu wielkich zmian – kończą się ziemie uprawne, wyginęła większość zwierząt, w miastach nie da się normalnie oddychać, a wojna z gaijinami przeciąga się w nieskończoność. Do tego pisarz dokłada legendy o założeniu cesarstwa i historie o jego bogach oraz demonach, a przede wszystkim opowieści o tancerzach burzy. Trzeba autorowi przyznać, że aspekt budowania uniwersum powieści bardzo mu się udał. W utworze występuje nawet poezja haiku, a dla niezorientowanych w kulturze japońskiej przygotowany został specjalny słowniczek pojęć znajdujący się na końcu książki – o broni i strojach, a także o religii i najważniejszych pojęciach w Shimie.

Co do bohaterów – na pierwszym planie znajduje się szesnastoletnia Yukiko, która, jak na nastolatkę przystało, nieustannie kwestionuje postawę ojca, początkowo nie rozumiejąc przyczyn jego postępowania. Do tego posiada niezwykły dar, rzecz jasna nie zdradzę tu jaki, przekonajcie się sami. Jednak gdy los rzuca ją samotnie w obce góry, musi wziąć się w garść i zacząć podejmować samodzielne decyzje, które okażą się nie lada wyzwaniem. Mamy tu oczywiście do czynienia z typowym wątkiem przechodzenia w dorosłość, zrealizowanym w taki sposób, że szybko polubiłam energiczną dziewczynę. Jest także wątek miłosny – protagonistka ma dwóch zupełnie różnych od siebie adoratorów, a każdy z nich ma do odegrania istotną rolę w wydarzeniach. Przy czym autor wiarygodnie buduje motywację każdej obecnej tu postaci oraz zgrabnie używa mowy pozornie zależnej, by pokazać ich myśli, dzięki czemu łatwo ich wszystkich zrozumieć. Ponadto relacje między nimi są dynamiczne i realistycznie oddane, czasem wręcz wzruszające, a także mają spory wpływ na fabułę. 

(Oto oryginalne okładki serii, 
źródło: http://www.fantastyka.pl/informacje/pokaz/1796, dostęp dnia 05.05.2018)

Nie obyło się jednak bez drobnych zgrzytów – na stronie 283 występują np. gotyckie wzory, które w tym uniwersum nie mają racji bytu, a od czasu do czasu autora całkowicie ponosi fantazja i używa środków stylistycznych, które moim zdaniem są przekombinowane i z tego powodu nie pasują do lekkości całej czysto przygodowej opowieści. Oto kilka przykładów: Olbrzymie, poczerniałe szeregi kominów rafinerii na południu wyrzucały w niebo smród i brud niczym czarne palce tłustego odoru i kwaśnego smaku, które wnikały w gardła wezbranego tłumu (s.39). W tłumie widoczne były szkarłatne tuniki jin-haori żołnierzy miejskich – niczym czerwone rekiny poszukujące broczącego krwią mięsa (s.43). Mimo gasnącego światła dnia upał był niczym kołdra, jak żywa istota przygniatająca mizerne pałacowe ogrody lepkim ołowianym ciężarem i oblewająca ciała lśniącym potem (s.239).
Z drugiej strony wszystkie opisy są bardzo plastyczne oraz zawierają sporo detali, wliczając w to nawet zapachy, więc łatwo wyobrazić sobie wszystko, co chce przekazać nam autor. Poza tym zastanawia mnie, czemu tak zaawansowana technologicznie Gildia nie przejęła jeszcze władzy w Shimie, ale czuję, że będą próbowali to zrobić w kolejnych tomach.
Podsumowując, Tancerze burzy to znakomita propozycja dla każdego miłośnika dynamicznej fantasy, kultury japońskiej oraz steampunka. Osobiście dawno się tak dobrze nie bawiłam i nie zrelaksowałam w trakcie lektury. I z przyjemnością sięgnę po kolejny tom cyklu Wojna lotosowa zatytułowany Bratobójca (recenzja tu).

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.

Tytuł: Tancerze burzy
Autor: Jay Kristoff
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2018 (wydanie II)

6 komentarzy:

  1. Mój brat czytał tę książkę już jakiś czas temu, ale mnie jakoś do tego nie ciągnęło - to chyba ze względu na Japonię i steampunk, które niespecjalnie mnie kręcą. Ale chyba nadrobię tę serię, skoro Uroboros ma zamiar wydać całość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, już w czerwcu wychodzi ostatni tom, a seria jest bardzo przyjemna w czytaniu, więc chyba warto się z nią zapoznać.

      Usuń
  2. Moja ukochana książka 💕 uwielbiam tę historię. Cały ten steampunkowy klimat i więź między Yukiko a Arashitorą była piękna 💓 nie mogę się doczekać przeczytania kontynuacji. Dla mnie to 10/10.

    Pozdrawiam,
    Ksiazkowa-przystan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się w pełni, bohaterowie i więzi między nimi to najlepsza część utworu.

      Usuń
  3. Biorę w ciemno! Co prawda do motywów japońskich w fantastyce podchodzę z dużą dozą ostrożności, bo niektórzy pisarze potrafią je tak strasznie zniekształcić i odrzeć z wszystkiego, co w nich japońskie, że aż serce się kraje, ale tutaj dochodzi do wszystkiego steampunk, a taki miks musi być dobry:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj tak, to zdecydowanie udane połączenie, bez specjalnych zniekształceń, a tym samym przyjemna lektura! Miłego czytania!

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz, mam dzięki nim więcej motywacji :). Chwilowo włączyłam funkcję moderowania, bo niestety na cel wzięli mnie spamerzy, mam nadzieję, że w ten sposób szybko się zniechęcą.