25 marca 2018

O tym, jak potworniasta gromadka z siłą niższą nierówną walkę toczyła

Siła niższa to drugi tom przygód Konrada Romańczuka i jego niezwykłych towarzyszy, czyli pisane kwiecistym stylem ironiczne urban fantasy autorstwa Marty Kisiel. (O pierwszym tomie pt. Dożywocie pisałam tu.)

Po spłonięciu Lichotki potworniasta gromadka wprowadza się do nowego lokum w mieście. Rok po tym wydarzeniu nic nie wygląda tak, jak powinno: Krakers nie był w stanie przenieść się do obecnego domu i tylko wyje w rurach, nie wiadomo, co stało się z Puk, a Konrad dostaje rachunki do zapłacenia i uświadamia sobie, że nie starczy mu na nie pieniędzy. Krótko mówiąc, Konrada Romańczuka dopadła codzienność. Dopadła, cisnęła na glebę i skopała po nerkach (s.14). Do tego znienacka pojawia się Carmilla z ciążowym brzuchem szukając Szczęsnego, co kończy się zakwaterowaniem jej z resztą czeredki. Ponadto nieuważny literat zostaje wrobiony w opiekę nad aniołem Tsadkielem, który swoją upierdliwością, dokładnością i ciągłymi uwagami na temat wszystkiego doprowadza domowników do szału. On mnie strzeże. (…) Tyle że on to robi obsesyjnie. Całodobowo. Bez żadnych, absolutnie żadnych wyjątków. Rano, wieczór, we dnie, w nocy, zgodnie z etosem. Tylko bardziej. I to strzeże przed wszystkim (…) przed syropem glukozowo-fruktozowym, tłuszczami utwardzonymi, cukrem i GMO (s.53).
Istotną postacią w tym tomie jest opiekujący się posiadłością Turu Brzęszczyk, samozwańczy Wiking z wielkim brzuchem, donośnym głosem, miłością do mocnych trunków i dosadnego języka: Cały świat ma się odpierwiastkować od jaśnie pana, na paluszkach pomykać, bo bo jaśnie pana imperatyw odosobnienia wespół z Weltschmerzem turbuje! (s.89) Na strychu zaś pojawiają się trzy widma Prusaków bądź też Niemców, które z czasem nabierają coraz bardziej materialnej postaci i biorą udział w hałaśliwych aktywnościach wymyślanych nieustannie przez Turu. Sytuacja jest niewesoła: nie ma kto gotować, Konrad przesiaduje głównie w swoim pokoju i biorąc wszystkie zlecenia usiłuje zarobić na utrzymanie domowników, Licho traci ochotę do sprzątania, Tsadkiel nie ustaje w krytykujących wszystko i wszystkich tyradach, a przecież dziecko zaraz się urodzi i trzeba jeszcze przygotować święta. Jak tu nie zwariować?

W odróżnieniu od poprzedniego ten tom przypomina bardziej powieść niż zbiór opowiadań – opisane powyżej zachwianie równowagi widzimy bowiem dość wyraźnie, fabuła jest bardziej rozbudowana, można nawet dostrzec pewną ewolucję postaci i rozwój ich samoświadomości, gdy np. muszą odnaleźć swoje miejsce. Ich przemyślenia stają się ciut głębsze, np. Konrad mówi Turu: Ty, ja, Carmilla – my mamy tych naszych składowych do wyboru, do koloru. Dopóki nie definiujemy się wyłącznie przez jedną z nich, pozostajemy sumą. (…) Tymczasem na sumę anioła stróża składa się tylko jedna składowa. Jedna! Jego człowiek (s.226). To akurat zaskoczyło mnie na plus, nie spodziewałam się bowiem takiej zmiany w bohaterach po przeczytaniu pierwszej części. Oprócz elementów humorystycznych pojawiają się też te poruszające czy po prostu smutne – trudno nie przejąć się bowiem losem coraz bardziej gasnącego Licha.

Fani ucieszą się na pewno, że w kwestii języka nic się nie zmieniło – nadal rwie jak rzeka okresowa i ani na chwilę nie daje odetchnąć: coś, co wyglądało jak przerośnięta dżdżownica w wielokolorowe paski, zastygła na wieki wieków w paroksyzmie boleści, po czym nabita na patyk niczym dziergany rybim deseniem potomek Tuhaj-beja (s.87) – właśnie tak narrator opisuje... lizak. Prawie każde zawarte tu zdanie to popis elokwencji i poczucia humoru autorki, co podobnie jak po lekturze Dożywocia przysporzy jej zagorzałych zwolenników i przeciwników.

Podsumowując, Siła niższa to z pewnością gratka dla miłośników prześmiewczo-potoczystego stylu Marty Kisiel, tym razem jednak doprawionego lekko wyczuwalną nutką smuteczków i wzruszeń. W stosunku do poprzedniej części autorka serwuje nam nieco bardziej zaawansowaną, a jednocześnie nadal zabawną fabułę, w której bohaterowie stają przed trudniejszymi zadaniami. Dzięki temu można spędzić z nią kilka całkiem smacznych godzin, szczególnie, gdy gustuje się w nieustannie ciętym języku. Zaś jeśli chcecie poznać dalsze losy Lichotki, zapoznajcie się z opowiadaniem Szaławiła, o którym piszę tu.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.

Autor: Marta Kisiel
Tytuł: Siła niższa
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2016

24 marca 2018

Lichotka - reaktywacja

Szaławiła to opowiadanie dołączone do drugiego wydania Dożywocia, które przedstawia dalsze losy spalonej Lichotki. (Można je też nabyć jako samodzielny utwór, okładka do obejrzenia poniżej.) Główna bohaterka – czterdziestodwuletnia Oda dziedziczy po matce sypiący się nad górną wargą wąsik oraz sporą sumkę, za którą, ku zdziwieniu całej rodziny, kupuje działkę należącą wcześniej do Konrada Romańczuka. Na starych fundamentach stawia nowy dom, i szybko przekonuje się, że podłoga z dnia na dzień drży coraz bardziej, aż zmusza protagonistkę do wyprawienia się do piwnicy, gdzie przez aktywowany świeżo portal pojawia się... uroczy mały czort z wadą wymowy, który wygląda jak krzyżówka kozy z bakłażanem (s. 396). 


Jeżeli coś wam to przypomina, macie całkowitą rację – w opowiadaniu jest bowiem wszystko, za co fani lubią prozę Marty Kisiel – humor sytuacyjny i językowy, absurdalne sytuacje, nadprzyrodzone stworzenia, które mają nie do końca równo pod sufitem, a także potencjał na całą nową opowieść o wesołej gromadce mieszkańców już nie Lichotki. Zasadnicza różnica polega zaś na tym, że Oda jest silniejszą i bardziej zdecydowaną postacią niż Konrad, co wychodzi całej historii na plus. A czy będzie z tego coś więcej, pewnie przekonamy się wkrótce... Miłośników autorki nie muszę chyba namawiać na lekturę?

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.

Autor: Marta Kisiel
Tytuł: Szaławiła (opublikowana w drugim wydaniu “Dożywocia”)
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2017

17 marca 2018

O potworniastej gromadce, którą dziedzic Lichotki z dobrodziejstwem inwentarza na dożywocie przyjął

Dożywocie Marty Kisiel to napisane kwiecisto-ironicznym stylem urban fantasy, którego centralnym punktem jest dwustuletni eklektyczno-gotycki dom z wieżyczką, zwany Lichotką. A do owego jedynego w swoim rodzaju budynku, wbrew intensywnym staraniom siły wyższej, przybywa właśnie rozklekotanym Tico nowy właściciel, Konrad Romańczuk, aktywny literat nieco po trzydziestce. Jego zdziwienie nie ma granic, gdy odkrywa, kto jeszcze zamieszkuje jego dopiero co odziedziczone włości...

Do lokatorów zaliczają się początkowo: uczulony na puch i lubiący sprzątać anioł Licho, cztery utopce, wredna kotka Zmora, zjawa któregoś z poprzednich paniczów o imieniu Szczęsny, a także jedyny w swoim rodzaju (a zarazem gatunku) kucharz Krakers. Ta kolorowa czeredka jest w stanie w mig doprowadzić każdego do rozstroju nerwowego, nic więc dziwnego, że świeżo upieczony dziedzic zaraz po objęciu majątku zarządza remont i planuje sprzedaż kłopotliwej budowli. Oto jak reaguje na wypowiedzi Szczęsnego: Brwi Konrada chyba też chciały się pobujać, acz z dala od wszelkiej poezji. Powędrowały powolutku w stronę czoła (s.43). 

Jak łatwo się domyślić, każda z postaci dostarcza właścicielowi wszelkiego rodzaju kłopotów, ma przy tym swoje wady, jak i zalety. Anioł Licho ma delikatną, artystyczną duszę i jest rozbrajający jak małe dziecko, Szczęsnego trzeba pilnować, by nie popełnił kolejnego samobójstwa z miłości, Zmora wbija pazurki, gdzie tylko może, Krakers zaś ciągle wysyła Konrada po zakupy spożywcze. Z całej tej nietypowej gromadki najbardziej polubiłam sympatycznego aniołka w bamboszkach, lub też kaloszkach, który zawsze mówi o sobie w rodzaju nijakim. Przy czym cel stworzenia wszystkich występujących tu bohaterów wydaje się jasny – mają być źródłem jak największej ilości zabawnych sytuacji. Przoduje w tym oczywiście jedzący i gryzący wszystko różowy króliczek Rudolf Valentino, który skrywa pewną tajemnicę...

Każdy z pięciu rozdziałów przedstawia oddzielną opowieść, w której kolorowa zgraja musi rozwiązać jakiś problem, co nie zawsze okazuje się proste: Na ten widok coś w duszy Konrada skręciło się gwałtownie w mały węzeł gordyjski i na wszelki wypadek założyło jeszcze kłódeczkę (s.104). Niezobowiązująca fabuła, podobnie jak bohaterowie oraz luźno zarysowany świat przedstawiony, jest w przeważającej części pretekstem do zaistnienia kolejnych komicznych zdarzeń.

Najmocniejszą stroną utworu jest bez dwóch zdań jego barwny, kpiarski język. Ironiczny jest nie tylko styl narratora wszechwiedzącego: W radiu jakaś bliżej nieokreślona panna zawodziła głosem udręczonej kozy na tematy damsko-męskie. (s.197), również bohaterowie nie stronią od ciągłych żartów i przytyków w swoich wypowiedziach, np. Konrad mówi: Słuchaj, cholero, moja cierpliwość to nie Schengen, ma swoje granice. (s.188). Autorka pozornie bez najmniejszego wysiłku przechodzi od stylu romantycznego przez pseudonaukowy do współczesnego, używając cytatów z dzieł klasyków jak i nawiązując do współczesnych filmów czy piosenek. Nie ma się więc co dziwić, że swoją umiejętnością celnego i dowcipnego podsumowania przeróżnych życiowych absurdów podbiła serca wielu czytelników. Z drugiej jednak strony język zauważalnie przytłacza pozostałe elementy utworu, czyli świat przedstawiony, fabułę i bohaterów. Ponadto zastosowany tu kwiecisty styl powoduje, że trzeba czasem uzbroić się w cierpliwość, zanim dojdzie się do sedna danego fragmentu utworu.

Drugie wydanie tej powieści zawiera specjalny prezent dla fanów, czyli nowe opowiadanie autorki zatytułowane Szaławiła. Muszę wam jednak zasugerować, abyście najpierw przeczytali Dożywocie, potem zaś Siłę niższą, a dopiero na koniec ten bonusowy utwór, inaczej czeka was spory spoiler dotyczący losów Konrada. Z tego też względu o tym opowiadaniu będzie oddzielny, nieco krótszy niż zwykle wpis. 
 
Dożywocie jest niczym pisana sarkastyczną prozą kreskówka, albo też literacki sitcom w pięciu rozdziałach. Dlatego też budzi skrajne reakcje – jedni się nim zachwycają, doceniając wyjątkową biegłość językową autorki, inni zaś uważają, że zaserwowane tu środki stylistyczne są niczym lukier na bezie. Już po kilkunastu stronach zorientujecie się, czy odpowiada Wam humor i sposób prowadzenia opowieści przez pisarkę. Ja z jednej strony trzymam kciuki za koleżankę polonistkę, bo z takim talentem językowym bez mrugnięcia okiem pokonałaby niejednego stand-upera, z drugiej zaś gustuję raczej w historiach, które mają bardziej rozbudowany świat przedstawiony i są utrzymane w nieco poważniejszym tonie. Na zakończenie mogę jedynie doradzić, byście osobiście przekonali się, czy zaliczycie się do sympatyków czy też antagonistów Marty Kisiel i jej jedynego w swoim rodzaju stylu.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu Uroboros.

Autor: Marta Kisiel
Tytuł: Dożywocie
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2017

11 marca 2018

Szamanka po drugiej stronie luster

Demon luster Martyny Raduchowskiej to kontynuacja przygód szamanki od umarlaków Idy Brzezińskiej, która w poprzednim tomie nieświadoma konsekwencji złożyła nieśmiertelną przysięgę, że sprowadzi duszę maga Mikołaja Kwiatkowskiego z piekieł należących do demona zwanego Kusicielem. A ponieważ Ida ma pecha, a właściwie Pech ma Idę, jeśli nie spełni obietnicy, jej własne jestestwo rozpłynie się w niebycie. To udane urban fantasy jednocześnie bawi, zaskakuje i trzyma w sporym napięciu, zapewniając kilka godzin porządnej rozrywki.

W całym ambarasie z pomocą przychodzą bohaterce obdarzona magicznymi mocami staroświecka i nieco zrzędliwa ciotka Tekla, a także energiczny i zdeterminowany do działania funkcjonariusz WON-u (Wydziału Opętań i Nawiedzeń), łowca Konstanty Kruszyński, zwany Kruchym. Sytuację komplikuje zaś fakt, że Ida doświadczyła wizji własnej śmierci, na dodatek praktycznie nikt nie wie, jak przejść do światów po drugiej stronie luster i znaleźć ten właściwy, zaś żona Mikołaja regularnie nawiedza szamankę, i każe jej robić wymyślne wypieki albo rysować, a do tego do Wrocławia przyjeżdża z kontrolą wpływowy mag Wroński, który niegdyś prowadził sprawę Kusiciela i za wszystkie popełnione przez niego morderstwa zamknął nieodpowiednią osobę. Ponadto czarownica Ruda, członek zespołu Kruchego, najwyraźniej uwzięła się na Idę i za wszelką cenę chce go przed nią bronić. I to jest dopiero wierzchołek góry lodowej, bo cały tom aż kipi od interesujących pomysłów. 


Książka jest starannie przemyślana i zrealizowana – różne pozornie nieistotne szczegóły nabierają sensu wraz z rozwojem opowieści, przy czym autorka sprawnie wplata tu swoją szeroką wiedzę z zakresu kryminologii i psychologii, budując wiarygodne, pełnokrwiste postaci, o których po prostu chce się czytać. Prawdziwym majstersztykiem jest tu relacja Idy i Kruchego, nie gorzej wypadają wypowiedzi Tekli oraz pomysł na zagadkę zbrodni popełnianych przez Kusiciela, będący główną osią fabularną utworu. I do tego znakomity koncept związany z Pechem, który z pewnością was zaskoczy. Poznacie też dramatyczną przeszłość Kruchego, która mówi sporo o jego osobowości, a także sekrety mojej ulubionej Kornelii Kwiatuszek, niepozornej urzędniczki WON-u. Nawet, jeśli czytaliście już wiele podobnych książek, nie będziecie w stanie zgadnąć, co się za chwilę wydarzy. A że cała historia przypomina klimatem i oryginalnością dodatek do Wiedźmina Serce z kamienia, wcale się nie dziwię, że CD Projekt Red zatrudnił pisarkę jako scenarzystkę do swojej nowej gry.

Wyraźnie widać, że od czasu napisania Szamanki od umarlaków autorka rozwinęła skrzydła i znacznie udoskonaliła swój warsztat. Dzięki temu dostałam od tej książki więcej, niż się początkowo spodziewałam. Oprócz wspomnianych przez mnie umotywowanych psychologicznie postaci i barwnej historii, w stosunku do poprzedniej części zmieniła się także warstwa językowa – jest dużo poważniejsza, pełna życiowych cytatów: Wiesz, kto raz z diabłem płynął, musi go zawsze wozić, ale nadal można w niej znaleźć szereg wywołujących uśmiech na twarzy komentarzy, które zapewne przypadną do gustu fanom pierwszego tomu, np. Ona jest niezniszczalna. Wrzucisz taką do wulkanu, to ci pamiątki przyniesie.

Podsumowując, Demon luster to pełne niezwykłych konceptów, zgrabne połączenie urban fantasy i kryminału, z trójwymiarowymi bohaterami i umiejętnie poprowadzoną fabułą, dostarczające zarówno zabawy, jak i kilku chwil refleksji. Dodatkowo nowe wydanie cieszy także oczy – ma przepiękną, pasującą do całej historii okładkę. Nie pozostaje mi więc nic innego, jak polecić Wam tę smakowitą pozycję autorstwa coraz lepiej piszącej Martyny Raduchowskiej.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu Uroboros.

Tytuł: Demon luster
Autor: Martyna Raduchowska
Wydawnictwo: Uroboros
Rok wydania: 2018

03 marca 2018

O sekretach Czerwonego Brzegu i meandrach ludzkich motywacji


Zachęcona lekturą udanych Królów Dary, postanowiłam kontynuować eksplorację chińskiej literatury. Tym razem sięgnęłam po powszechnie chwaloną hard sf Problem trzech ciał autorstwa Cixina Liu, w 2015 roku uhonorowanego za tę powieść nagrodą Hugo. Oryginał został wydany w Państwie Środka w roku 2006, a rozgłos w Stanach Zjednoczonych i Europie zdobył po przetłumaczeniu na język angielski przez Kena Liu. Co istotne, został pierwszym utworem nieanglojęzycznym, który otrzymał wspomniane wyżej amerykańskie trofeum literackie. Jak wypada zatem ta komplementowana pozycja?

Akcja rozpoczyna się w roku 1967, na wiecu walki klas w czasie rewolucji komunistycznej. Ye Wenjie obserwuje, jak jej ojciec – uniwersytecki profesor fizyki – zostaje oskarżony przez własną żonę o zdradę systemu, a następnie jest poniżany i w końcu ginie zakatowany paskami przez kilka gimnazjalistek. To wydarzenie odciska na niej bardzo silne piętno i staje się motywacją do podjęcia dramatycznych działań. Z powodu likwidacji kursów uniwersyteckich młoda kobieta trafia do brygady wycinającej lasy, a później zatrudnia ją ośrodek badawczy resortu obrony, zwany Czerwonym Brzegiem, ze złowieszczym, śmiertelnie niebezpiecznym radarem na szczycie góry. Trzydzieści osiem lat po tych zajściach profesor Wang zostaje wezwany na ściśle tajne spotkanie tajemniczej grupy, która twierdzi, że trwa wojna, informuje go także, że naukowcy coraz częściej popełniają samobójstwa, bo coś niepokojącego dzieje się z prawami fizyki. Ponadto w sieci dostępna jest enigmatyczna gra Trzy Ciała, pokazująca próby przetrwania przedziwnej cywilizacji zamieszkującej planetę z aż trzema słońcami, których zachowania nie da się zawsze przewidzieć. Wszystkie elementy splatają się rzecz jasna w spójną, emocjonującą i dość zaskakującą całość.


Decydując się na przeczytanie tej powieści musicie wiedzieć, że jest gęsto naszpikowana teoriami naukowymi, zaczynając od mechaniki trzech ciał, przez fale radiowe, hipotezę strzelca i farmera aż do nanotechnologii i zderzaczy cząsteczek elementarnych. Autor stara się oczywiście wszystkie je wyjaśnić, a robi to dość obrazowo, pomagają w tym również przypisy, pochodzące zarówno od pisarza, jak i tłumacza. Rzecz jasna, pojawiają się nie tylko pomysły związane z naukami ścisłymi – jednym z ważniejszych wątków jest odpowiedź na pytanie, jak szerokie może być spektrum ludzkich reakcji na sytuację kryzysową – od samobójstwa przez zrzeszanie się i wspólne działania aż po oddanie swojego losu w cudze ręce. Naturalnie nie zdradzę tu, na czym polega główny pomysł, zapoznajcie się z nim osobiście. Dlatego też science-fiction jest zarazem najmocniejszą, jak i najsłabszą strona utworu, bo z jednej strony ilość tychże pomysłów zachwyca, z drugiej może niestety znużyć typowych humanistów. Z tego powodu nie jest to pozycja, którą można przeczytać bardzo szybko, wymaga bowiem sporej dozy skupienia.

Opowieść prowadzona jest przede wszystkim przez narratora wszechwiedzącego, występują też oficjalne rządowe dokumenty, zapis przesłuchania, a także relacja Ye na temat tego, czym zajmowała się w Czerwonym Brzegu. Dzięki temu zyskujemy wiedzę z różnych punktów widzenia, a cała historia jest bardziej interesująca w odbiorze. Ponadto zrozumienie motywacji wspomnianej powyżej protagonistki jest kluczowe dla prawidłowego zinterpretowania całego utworu. Zaś wędrówkę po skomplikowanym świecie przedstawionym ułatwia profesor Wang Miao, który razem z czytelnikiem krok po kroku dowiaduje się, co się właściwie dzieje. A ponieważ posiada on wiedzę z zakresu nauk ścisłych, przy okazji tłumaczy też odbiorcy kilka kwestii z nimi związanych. Niestety, ta pozycja nie kładzie jednak nacisku na budowę postaci (z wyjątkiem Ye Wenjie) – nie liczcie tu na utożsamienie się z którymś bohaterem lub przeżywanie jego emocji – a raczej na wachlarz różnorodnych wartości oraz sposobów postępowania całych grup. I nie do końca pasuje to do faktu, iż w tym świecie konsekwencje jednego wydarzenia i decyzja pojedynczej osoby mogą zaważyć na losach całej cywilizacji.

Książka z pewnością zasłużyła na nagrodę Hugo, ponieważ autor nie tylko posiada niezwykle szeroką wiedzę naukową, ale też umiejętnie ją wykorzystuje, trzymając nerwy czytelników na postronku i zadziwiając ich co krok swoją wyobraźnią badacza. Przedstawia przy tym dość ponurą wizję na temat kondycji współczesnych ziemian, przez co powieść nie należy do lektur lekkich, jednak pozostawia niezatarte wrażenie, bo ze względu na swoją oryginalność trudno ją porównać do jakiejkolwiek innej wydanej ostatnio pozycji. Całkowicie pochłania umysł czytelnika, zadając istotne pytania o sens istnienia ludzkości i wartości, które nami kierują. Z pewnością budzi też chęć przeczytania kolejnego tomu trylogii, zatytułowanego Ciemny las. Jeśli macie chrapkę na ambitne hard science fiction, nie znajdziecie chyba nic lepszego niż Problem trzech ciał.

Tytuł: Problem trzech ciał
Autor: Cixin Liu
Tłumaczenie: Andrzej Jankowski
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2017

Tytuł wydania angielskiego: Three-Body Problem
Tłumaczenie z chińskiego: Ken Liu